Może to już ostatni Taki zjazd rodzinny w chatcie na skraju?! Intensywny tydzień. Przyjechałam w środę by obkosić działkę i ogarnąć chattę na rodzinny, pożegnalny zjazd ( wcześniej była ogarniana dla bezosobowego, potencjalnego kupca - a to dwa bardzo różne kryteria). Poznajdywać w gospodarczym i piwnicy to co intymne i indywidualne, co było usunięte przed oglądaniem. Policzyć kołdry i podusie, krzesła i sztućce, kubki i miseczki.....
Dobrze się spało w chłodnej izbie, wstałam rześka jak rzadko przed ósmą. Pomyślałam z żalem, że to już niewiele takich poranków :-((( Dziecka przyjechały popołudniu z potomstwem i bagażnikiem pełnym jedzenia i ciuchów. Rozlokowali się i akurat był gotowy gorący i esencjonalny rosół z makaronem, który zjedliśmy w późnym słońcu, na siedzisku pod lipą. Wieczorem przenieśliśmy się na taras, rozpaliliśmy grilla i siedzieliśmy do późnego wieczoru pod moskitierą dla ochrony przed muchami i ćmami. Świętowaliśmy Boże Ciało, imieniny Lesia i urodziny Agatki, wszystko to 3 czerwca. Na koniec przenieśliśmy się do nagrzanej kominkiem izby i był świętowania ciąg dalszy.
W piątek 4 czerwca zaplanowali wycieczkę do pobliskiego Łańcuta, na zwiedzanie atrakcji miasteczka czyli Zamku, z przyległościami, związanymi z codziennym życiem łańcuckiej rezydencji magnackiej. Właściwie to nie miałam ochoty na zwiedzanie, bo gorąco ale Asia powiedziała, że bardzo prosi więc uległam i pojechałam z nimi. Troszkę się zawiedli bo wszystkie bilety do atrakcji, do zamku i wozowni były wykupione a storczykarnia nieczynna. Ale spacer po parku był cudny a przystanek w kawiarni storczykarni też uroczy. Świętowaliśmy spóźnione imieniny Córeczki Asi i Dzień Matki.
Wróciliśmy troszkę zmęczeni i bardzo głodni. Podgrzewamy resztę rosołu z wkładką mięsną i rozpalamy grilla by uwarzyć coś na szybko i na gorąco. Najpierw kaszankę i kiełbaskę a na deser mięska rozmaite, łagodne i pikantne. Potem Dziecka idą popływać na zalewie na wodnych pojazdach a ja ogarniam troszkę i robię sobie sjestę. Gdy wracają już zmierzcha. To był intensywny i gęsty od wrażeń cały dzień.
W sobotę 5 czerwca znowu rześki, słoneczny poranek, wstaję rano i przenoszę się na taras bo wszyscy jeszcze śpią. I mam nagrodę! Oczywiście najpierw oniemiałam i gapiłam się bezmyślnie a jak wreszcie pobiegłam po aparat to spektakl właśnie się kończył.
Śniadanie jemy w półcieniu pod lipką. Przed południem przyjeżdża siostra najmilejsza i świętujemy Dzień Dziecka czyli lody o różnych smakach, kremówki, ciasto z owocami i galaretką. To wszystko przywiozła Ciocia Halinka i jeszcze krokiety misternie nadziewane mielonym mięsem, które ja pracowicie zrobiłam wcześniej. I wreszcie nadszedł czas na niezbędne, męskie prace - przycinanie żywopłotu. Ledwo zdążyli przed przed burzą schować się na tarasie, piorun strzelił bliziutko, błysk i huk w tej samej chwili więc bliziusieńko. Laurka się przelękła a i my byliśmy zaskoczeni.
Burza przeszła, ochłodziło się więc poszliśmy na spacer zobaczyć, gdzie ten piorun strzelił i w co!? Szukaliśmy długi i wreszcie ktoś zakrzyknął: tutaj! Wszyscy się zbiegli i zadziwili, nikt z nas nie widział takiego skutku uderzenia pioruna, przecięło korę jak ostrym nożem, od góry do dołu.
Na obiad gotujemy pełny garnek pysznego barszczu z czerwonych buraków, do tych krokietów z mięsem misternie wcześniej zawijanych. Na deser kawka, kremówki i ciasto.
Popołudniem wyszło słońce, zrobiło się ciepło, parno i gorąco Znowu pływanie wodnymi rowerami po zalewie, babcię też namówili. Dzień się chyli ku zachodowi a temperatury wręcz przeciwnie - coraz cieplej.
Przed zmrokiem Halinka wyjeżdża, obładowana na ful, obdarowawszy wszystkich hojnie i my żegnamy z żalem naszą ulubioną 'sponsorkę'. Mniemałam, że wczoraj był intensywny dzień ale dziś to dopiero była karuzella z turbo doładowaniem. I poranna ptasia toaleta i słodkości i prace i burza i pływanie ......
A to nie koniec atrakcji na dziś. Laurka ma kilka kompletów kredek więc malujemy na kamieniach i na deskach pamiątki serdeczne, zostaną z nami gdy już chatta nie będzie nasza.
W niedzielę 6 czerwca, znowu wstaję rankiem i przenoszę się z kołdrą na fotel na tarasie. Po chwili przychodzi Asia z poranną kawką i rozmawiamy serdecznie i czule. A potem wyciągam flagi i tańczymy na zielonym, stokrotkowym trawniku, w świetle porannego, jeszcze nieupalnego słońca.
Po obfitym śniadanku, kawce i ciastkach Dziecka wyjeżdżają bo mają prawie 500 km do domu. Okazuje się, że chociaż wyjechali wcześnie, to i tak trafili na szczyt powrotów i zamiast 5 godzin jechali w korkach prawie 12 ( po autostradzie A4 ). Więc się potwierdza, że działka na skraju, choćby najcudniejsza, nie jest dla nich.
Ledwo wyjechali lunęło mocno, jakby i niebo płakało na pożegnanie.
Chwilę odpoczywam a apotem znowu ogarniam chattę, tym razem trochę po swojemu. Zostaję tu jeszcze kilka dni bo czekam na fachowca który wykona przyłącz do kanalizacji. Pracy niedużo bo za upalnie.
Chatty żal
OdpowiedzUsuńOj, wielki żal
UsuńTwój blog Krysiu, to fotograficzny pamiętnik. Jednak po chatcie zostanie Ci tak wiele.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam pięknie 🌼🌸
Masz rację Alinko, czasem to bardziej fotopost niż post a jak mówią, zdjęcie to czasem więcej niż tysiąc słów
UsuńPatrzę na Wasze twarze, na jednych zdjęciach wesołe, uśmiechnięte, na innych poważne ... myślę, że to nie tylko Twoja decyzja, gdyby rodzina była bliżej, to i chatta by się ostała, ale te 500 km to jednak znacząca odległość i te zwariowane korki na bramkach na autostradzie. Młodzi też zostawiają tu kawałek serca, radosne chwile, dużo miłych wspomnień. Na przed-przedostatnim zdjęciu bose stópki, rozłożone wędki nad wodą, łowisz? Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńI jeszcze zapomniałam napisać o świetnym filmiku ptasich wygibasów; uderzenie pioruna zawsze stawia na równe nogi, co za siła zdziera korą z góry do dołu; jest przeświadczenie, że tego trafionego drzewa nie bierze się do opału ani na budowę, przynosi nieszczęście.
UsuńDecyzja była moja ale oczywiści konsultowana z rodzinką. Gdyby byli bliżej, mogli przyjeżdżać choćby raz w miesiącu, to na pewno byśmy jej nie oddawali w inne, choćby najlepsze ręce.
UsuńNie łowię Marysiu ale lubię kibicować, siedzieć nad wodą dla towarzystwa.
Żałowałam, że uchwyciłam tylko końcówkę toalety bo wygibasów było z 10 minut. Ciekawa jestem, czy drzewo będzie żyło i chyba się dowiem, bo nadal będę tam przyjeżdżać jesienią na grzyby, znam ten las jak własną działkę
Jaki ciepły ten post. Pełen rodzinnych uczuć, serdeczności i radości bytowania ze sobą. Aż mi się żal zrobiło, gdy na końcu napisałaś, że to ostatni raz. Wirtualnie zżyłam się z Twoją chattą. Fakt, że dosyć daleko mają do Ciebie te "Dziecka", ale gdzie by mieli tak wspaniale? Wspomnienia pozostaną nie tylko w Twoim sercu, ale i całej rodzinki. Wiem, że masz bardzo mieszane uczucia, bo chciałabyś ale rozsądek mówi, że kiedyś musisz się z chattą rozstać. Nie martw się.Pewnie znajdziecie sobie inne wspaniałe miejsce na wspólne spotkania. Czekam na nowe relacje, być może już nie z chatty. Lubię czytać Twoje relacje, bo niosą dużo spokoju, pogody ducha i radości życia. Serdeczności:)
OdpowiedzUsuńFajną mam rodzinkę Bożenko, i Ty też - mamy szczęście. To było pożegnalne spotkanie dlatego tak dużo zdjęć do wspominania. Znajdziemy inne, dobre do spotkań miejsca a może to będzie za każdym razem inne miejsce i w ten sposób zwiedzimy centralną Polskę. Tyle jest cudnych, klimatycznych i ciekawych agroturystyk i miasteczek. Jak się żegnać to raz na zawsze, patrzeć w przyszłość a nie żałować tego co było. Byłam tam szczęśliwa naście lat i dość, teraz czas znaleźć inne zabaweczki.
UsuńDaleko mają Twoi. Ale tyle ciepła, tyle miłości...Cudo.
OdpowiedzUsuńSzkoda chatty, ale wszystko mija. I to w sumie dobrze. Znajdziesz inne miejsce. Bo tak naprawdę nie o miejsce chodzi, a o nas.
A poranna gimnastyka wróbelka rewelacyjna :)Ja rano już nie jestem taka elastyczna i gibka :)
Daleko ale jednak w kraju, mogło być gorzej. Bo przytulanie od czasu do czasu jest ważniejsze niż pisanie na komunikatorach. Wiem to Anno, jak się zamykają drzwi, otwiera się okno. Cycki w górę i do przodu.
UsuńJa też ale ptaszki i zwierzaczki cudnie robią toaletę, nawet pupcię sobie wyczyszczą dziobkiem.
poszukaj innej - w pół drogi między Tobą i rodziną. każdemu będzie łatwiej.
OdpowiedzUsuńO tym też dużo mówiliśmy w czasie tego pożegnalnego spotkania. I pamiętam o tym co mi napisałeś: "Szukaj tego co daje radość"
UsuńKochana
OdpowiedzUsuńPiękna rodzinna foto-relacja z urokliwego miejsca😀🍀🌼🏡
Serdeczności zostawiam, zdrówka życzę kochana🌸🍒🌞💛😊
Było jak zwykle miło i czule, chociaż tym razem z nutką żalu.
UsuńDziękuję Morgano za życzenia
Żal, nostalgia, ale ile pięknych wspomnień. Te zostaną na zawsze. I te zapisane na blogu i te w sercach, w przyszłych wspomnieniach. Takie jest życie, coś się kończy, coś zaczyna. Będzie dobrze. Życzę powodzenia.
OdpowiedzUsuńŻal ale też wdzięczność za te kilkanaście lat na skraju raju. Wiem Elu, że będzie dobrze i właściwie, choć jeszcze sama nie wiem dziś, co i jak to będzie.
UsuńWydaje się, że to był super czas :) Ja jeszcze podpowiem, że praca w ogrodzie może być przyjemniejsza dzięki dobremu sprzętowi. Polecam sprawdzić Alpina Garden https://www.alpina-garden.com/ - to producent sprzętu ogrodniczego. Jak dla mnie najlepsi!
OdpowiedzUsuńCzasami piszę, że koniec to początek. Że każdy koniec to początek... I wiem jak trudno to zrozumieć... Mam nadzieję i wierzę, że czeka Cię coś lepszego, dobrego i potrzebnego. To że Chata była fajna i piękna to przede wszystkim dlatego, że Ty taka jesteś. Masz moc i ta moc będzie tam gdzie Ty będziesz. Urocze zdjęcia, oglądałam z przyjemnością. Ciepło pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńTeż mam taką nadzieję i już mi nawet świtają nowe pomysły na coś dobrego i radosnego. 'Mam tę moc, rozpalę to co się tli" Dziękuję za komplementy ale wiesz, ja też uważam że jestem fajna :-)))
Usuń