Tak się zdarzyło w tym roku, że prawie dwa miesiące miałam 'wakacje' od działki i chatty. Wyobrażacie sobie jak zarosło, jak się skłębiło, jak przekwitło i dojrzało spadając na ziemię. Po powrocie na całej działce głównie zielono i żółto. Oj, miały w tym roku u mnie ptaki i drobne gryzonie pełną stołówkę. A ja nie miałam kłopotu z tak powszechną wokół klęską urodzaju, sama nie wiem czy na szczęście czy na nieszczęście. Kosiareczka nie dała rady, stępiła się i silnik chyba kaput. Sekator też stępiony. Ot, znowu koszty. W dodatku w mieszkaniu fachman wyczaił nieszczelność w piecyku gazowym, nie wiadomo czy da się naprawić. A dostawca internetu nie reaguje na kilkanaście telefonów, sms-ów i nagrań na pocztę głosową, chociaż nie mam już internetu od kilku dni.
Po powrocie wcale nie odpoczywałam jak sugeruje Maria i jak powinnam, bo opiekunki szwagra miały wakacje i połowę sierpnia spędziłam w Mielcu. Ale było dobrze, siostrzyczka najmilejsza, podwórze i taras jak we Włoszech, widoki u niej z okna cudne.
A w dłuuugi sierpniowy weekend przyjechała córeńka i to dopiero był sprint. Wieczór, noc i dopołudnie w Mielcu u Halinki i Henia, tamżesz wizyta w Jadernówce, w muzeum fotograficznym i na wystawie aktu.
Popołudnie u Zoni, naszej ulubionej bratowej, która inwestuje co roku nie tylko w pomidory.
I jak zapowiada, kultowa wanna za rok może zniknąć.
A nazajutrz do południe u Marcina w Kalpapadzie bo córeńka chciała na własne oczy zobaczyć i poczuć, jak to jest mieszkać i żyć na takim niezwykłym uroczysku. Dziękuję Marcinku, że nas przyjąłeś tak prosto z naszej i twojej Drogi.
Popołudniem jeszcze godzinka u Cesi, bo to po drodze do naszej chatty na skraju. A po drodze do niej Manasterz, gdzie zatrzymał nas stok z widokiem, na którym na starym cmentarzu była droga krzyżowa z trzy-krzyżową Golgotą.
Czesia właśnie wyjeżdża do swojego uzdrowiskowego apartamentu więc obdarowała nas sporą ilością brzoskwiń prosto z drzewka. Oj, zarasta nam Czesia!
A wieczorem w chatcie pracochłonne poprawianie stołu tarasowego i przykręcanie blatu mojego ulubionego stołu z płytek Herkulanum Pompei
I chociaż inspiratorką, inicjatorką i w ogóle spiritus movens tej trasy i tych odwiedzin była moja ukochana Córcia, wcale prawie nie ma jej na zdjęciach, bo ja, jakoś z tej radości zapomniałam aparatu i to ona dokumentowała wydarzenia.
Nazajutrz mamy gości na skraju, winko mołdawskie, malowanie zachodniej ściany, obiad pod lipką. Na deser malinki, jeżyny i borówki prosto z krzaczka. Miało być jeszcze wielkie ognisko i podziwianie nocnego nieba ale goście spieszyli do domu bo tam czekał piesek. Więc i my wróciłyśmy.