Jeszcze nie byłam gotowa na przyjazd do chatty ale 'musiałam', by spotkać się z rzeczoznawcą ubezpieczyciela czyli rzub, na miejscu przestępstwa. Znowu fotografowanie, dokumentowanie, ciekawe czy odszkodowanie wystarczy na szybę i okiennicę, bo okazało się, że nie mam ubezpieczonego wnętrza tylko zewnętrze. Przy okazji zapytałam rzub, jak zabezpieczyć chattę by się ustrzec przed powtórką. A on mówi, że nie ma skutecznego sposobu, bo i kratę można przepiłować i alarm obejść. I jeszcze powiedział, wcale nie żartem, że lepiej zostawić otwarte drzwi bo wtedy przynajmniej nie narobią szkód, czyli nie rozwalą okiennicy, okna, drzwi. Ciekawe co by powiedział gdybym miała ubezpieczone wnętrze i zostawiała drzwi otwarte. Cyniczna kalkulacja ubezpieczyciela, muszę się zastanowić co dalej z ubezpieczeniem.
To już koniec oględzin, można zabezpieczać. Ale aby się spotkać ze stolarzem, 'muszę' zostać do jutra. W izbie nie zostanę, ona nadal zapaskudzona a i drew nie mam do piecyka bo wandal wypalił prawie wszystko co miałam na całą zimę. Musiał tu chyba urzędować dłużej niż trzy dni. I jak palił? Czy ostrożnie? Sądząc po popiele, który wreszcie wygarnęłam, palił nie tylko drewnem. I to dziwne, że dym go nie zdradził? Bo okna poutykał kocami i ręcznikami, pozaklejał taśmą by z zewnątrz nie było widać jego obecności.
Więc izba odpada ale przecież mam gościnny, niewielki i słoneczny, który nie interesował wandala, więc mam tu czystą pościel, nieruszane kołdry i poduszki i to jest pierwszy minus dodatni. Jest też drugi, bo ukradł farelkę ale zostawił kaloryferek olejowy.
Niestety i na szczęście, odkrywam nowe straty ale też minusy dodatnie. Spalił kuchenkę elektryczną ale czajnik tylko spaskudził. Ukradł szlifierkę, wiertarkę i wkrętarkę w jednym ale zostawił w izbie fotelik, radio, lampkę. Więc kokosząc się, przenoszę je do gościnnego. Umycie czajnika zajęło mi prawie godzinę, bo w zimnej wodzie. Dopiero jak czajnik doszorowany, wyparzony octem, znowu na gorąco wypłukany podjął swoja pracę, mogłam umyć kubek, talerz, szklankę i kilka sztućców. Na dwa dni wystarczy. Okadziłam gościnny i nagrzałam kaloryferkiem, zrobiło się przytulne. Gdyby stąd nie wychodzić i tylko kokosić się i wyglądać przez okno, znowu byłoby jak w schronisku. Reszta do generalnego sprzątania gdy będzie cieplej. Zrobiłam gorącą herbatę z sokiem malinowym, bo resztę soku też zostawił i usiadłam w fotelu z książką. Gościnny malutki, 2 x 2,5, wszędzie bliziutko i ciaśniutko, szybko się nagrzewa kaloryferkiem i pachnącymi lampkami. Czytam " Modlitwę smoka", jak mała jest moja strata i jak dużo mam w porównaniu z Shanem, Lokeshem, Gendunem ...
Nazajutrz wielkie pakowanie. Pakuję wszystko materiałowe bo nie wiem w czym spał, chodził, co przeglądał, co przymierzał..... Sądząc z ciuchów w których chodził, to men niewielki wzrostem, niewymagający bo mieścił się w moich niemodnych, sportowych, kreszowych dresach. I pakuję wszystko co do jedzenia (bo nie wiem czego próbował) by nie było żadnych pokus, ja bez problemu mogę tu trochę popościć. Cały Fordzik zapakowany, w mieszkaniu posortuję co do prania, co do kuchni a co do wyrzucenia. W chatcie nic nie zostało i w zimie tak będzie. Zero pokus dla wandala, niechluja, złodzieja. A ja wracam do siermiężnych warunków. Żadnych zapasów - przyjadę, kupię, zjem i to też minus dodatni.
Może to dobrze, że jednak 'musiałam' przyjechać. Duży kosz rzeczy do wyrzucenia, kilka dużych toreb do przesortowania i w chatcie zrobiło się przestronniej, choć izba nadal zasypana szkłem i śmieciami a łazienka to tabu. Ale jest przytulny pokoik gościnny i jako gość a nie gospodyni, nic już więcej nie muszę. Jest też następny i może ostatni minus dodatni. Przeglądając dotykane i domniemane, że dotykane przez wandala, zrobiłam inwentaryzację i odkryłam kilka fajnych o których zapomniałam. Ale są minusy ujemne, izba nadal brudna, poplamione stoły i stołki, pobrudzone blaty, pochlapane podłogi.
Mam kilka dni przerwy od włamania i związanych z tym problemów. Po narciarskiej, feeryjnej wyprawie na Słowację, wpadają na noc i śniadanie moje Miłości a nazajutrz jedziemy do Mielca gdzie trochę pobędziemy razem aż Oni odjadą na zachód a ja zostanę z Ulubioną siostrą i szwagrem na kilka dni.
Wyprałam wszystko, jak nigdy, na 60 stopni, chociaż miałam ochotę wygotować. Ale i tak straty są, polar, stylon i kresz nie sprawdziły się, skurczyły i pofałdowały.
sobota, 18 lutego 2017
wtorek, 14 lutego 2017
Znowu włamanie :-(((
Ponad pięć lat temu to już było, jeszcze w starym domeczku. Tak samiusieńko, więc teraz już nawet nie powtarzam, jak ktoś chce to niech zaglądnie, nic dodać, nic ująć, tylko emocje silniejsze. Chatta inna a złodziej ten sam i poszkodowana ta sama. Jakieś fatum czy co!
Wtedy było łatwiej, byłam młodsza, silniejsza, wyrozumialsza, właściwie żegnałam się z domeczkiem bo już miałam chattę, zbliżała się rocznica Bynia i w dodatku zalał mnie w mieszkaniu sąsiad. Wszystko naraz się zwaliło i na wkurzanie się włamaniem pozostała tylko część emocji. I fakt, że zanocowałam od razu, to jak wsiąść na rower zaraz po upadku, nie ma wtedy miejsca na rozpamiętywanie, nakręcanie się, strach czy obrzydzenie. To się nie utrwala.
Tym razem nie mam takiej mocy i łagodności, nie zdobyłam się na zanocowanie w sprofanowanej, zbrukanej, splugawionej chatcie. I nie pomogło to, że nauczona poprzednim doświadczeniem zamykałam okiennice, bo i je rozwalono i szybę zbito by dostać się do wnętrza. W izbie nocowano kilka dni, ktoś spał w moim łóżeczku, ktoś siedział w moim foteliku, ktoś palił w moim piecyku, ktoś jadł z moich miseczek. I nie to najgorsze, tylko to, że ten ktoś to wandal, brudas, flejtuch, niechluj ..... Garnki i patelnie poprzypalane, talerze i sztućce popaprane, wszędzie pełno petów, butelek, puszek, śmieci. I najmniejsza szkoda w tym, że ukradł sprzęt elektryczny, ten chyba odzyskam, bo złapano wandala i to ten sam co 5 lat temu.
Powyrzucałam w zmrożony śnieg garnki, patelnie, miseczki, talerze, sztućce .... Zamiotłam pety i śmieci, tyle by się nie psuło i nie śmierdziało. Jeszcze nie tknęłam pościeli, koców, ciuchów. Jeszcze nie pozaglądałam dokładnie by oszacować straty. Narazie zamknęłam jak umiałam i ..... uciekłam.
Na dziś: jestem zbrzydzona i zniechęcona ale aktywna, załatwiam formalności bo zgłosiłam policji i ubezpieczycielowi. Jak to załatwię będzie "czas na nabieranie dystansu, studzenie emocji, przeszacowanie wartości i wyciąganie wniosków".
Na dziś: kraty - tak
monitoring - tak
security - tak
Do czego to doszło, myślę o zamknięciu się w twierdzy, a tego nienawidzę. No bo jak nie to, to sprzedać i uciekać? I dlaczego ma wygrać ten, co krzywdzi a skrzywdzony podkulić ogon i uciekać! Policja i ubezpieczyciel bagatelizują straty niematerialne a dla mnie właśnie te są najważniejsze. Policja ma satysfakcję bo złapała wandala i złodzieja, odzyskała łupy i pójdzie on siedzieć na kilka miesięcy, w ciepłej i suchej celi, z telewizorem, łaźnią, siłownią ...., za nasze, niemałe pieniądze. Ubezpieczyciel zawierał umowę w kilka minut a teraz żąda dokumentów, aktów notarialnych, faktur, kopii, zdjęć ...
A wokół biało, czysto i niewinnie. A tu czas Walentynek, miłości i spokoju.
Kuźwa mać!!!
środa, 8 lutego 2017
Zimowisko - żywioły
Cały tydzień w chatcie, tylko to co niezbędne. Jeść, spać, podtrzymywać ogień, czytać, spoglądać przez okno. Najprostsze gesty nabierają tu wagi liturgii. Podstawowe obowiązki, proste przyjemności. Mieć taką możliwość i móc spędzić po kilka dni, w chatcie na skraju lasów i łąk, nad potokiem i zalewem - to luksus i dar.
OGIEŃ
W zimne miesiące zaczynam pobyt od rozpalenia w piecyku, bo to najważniejsze. Ogień okiełznany to ciepło, strawa, jasność i bezpieczeństwo. Często jeszcze w miasteczkowych ciuchach wygarniam popiół i przecieram gazetą szybkę. Potem rozpałka, w stosik szczapki brzozowe, jajniki, jedlina, cienkie polana i fruuu. Zapala się to widowiskowym ogniem chociaż nie od pierwszego razu się udaje rozpalić, gdy komin zimny i izba takoż. Ale wreszcie zawsze się udaje, dokładam grubsze polana i dopiero teraz czuję, że dyszę. Zwalniam oddech i odpoczywam otulona kocem w obszernym fotelu. Jeszcze chwilę pilnuję ognia, dokładam grube polana, czekam aż się zajmą ogniem i to są szczęśliwe chwile. Gdy się już rozpali na pewno, przebieram się chattowo, bawełna, flanela, polar, gumofilce i wychodzę na taras, wnoszę kosz, torbę, reklamówkę a potem obchodzę chattę i uwalniam okiennicę albo dwie. Chociaż w izbie już ponad 0 stopni woda w pojemnikach nadal zamrożona i nie da się z nich wykapać ani kropli na herbatkę. Nic to, mam mleko. Zimne kołdry, koce, kapciuszki, skarpety, kamizelki. Podkładam brzozowe pieńki, rozsiadam się znowu w fotelisku z książką i zeszytem. Czytam, piszę i piję coraz bardziej zacieplone mleko.
Podkładam na raz tylko kilka polan, takie mam dwuletnie doświadczenia. Jest to uciążliwe, zwłaszcza w nocy bo trzeba dokładać co dwie, trzy godziny, w przeciwnym razie żar wygasa i trzeba rozpalać od początku. Dawno, dawno temu, na początku, naładowałam na noc komorę piecyka na full, by mieć spokój z podkładaniem. W nocy obudziły mnie trzaski, piecyk dosłownie buchał i dygotał, komin huczał, drewno nadpalone zwaliło się na szybę. Spanikowałam, jak tu ostudzić potwora! Prawie nie dało się dojść do drzwiczek, taki żar buchał ale w trwodze jakoś się udało i poprzez ścierkę uchyliłam drzwiczki, co jeszcze bardziej ożywiło już i tak ogromne płomienie. Jedno polano wypadło na małą blaszkę przed piecykiem a ja szybciutko domknęłam drzwiczki. To polano, na blaszce, wyrzuciłam przez okno kuchenne ale to niewiele poprawiło sytuację. Zostawiłam otwarte okno bo dodatkowo się nadymiło i poszłam poszukać większej blachy w czeluściach pod tarasem. Nie było to łatwe, w nocy i w piżamce ale z latarką w zębach jakoś się udało. Na tę blachę wygarnęłam całą górę rozpalonych polan i potem po jednym, szufelką wyrzucałam za okno na śnieg, a na koniec i blachę i blaszkę. Ale tam syczało, dymiło. Rozżarzone drwa ciemniały i powoli wtapiały się w śnieg. Piec powoli się uspakajał, zamknęłam okno ale długo nie mogłam zasnąć. Potem eksperymentowałam z ilością polan i wyszło mi, że optymalnie jedno, dwa polana w dzień i trzy, cztery w nocy. To bezpieczne choć uciążliwe a na czas spaceru czy nocą podkładam te najgrubsze.
ZIEMIA I POWIETRZE - Las
Był taki jeden dzień, gdy mgła spowiła wszystko dookoła. Mgła tajemnicza, romantyczna i tak powabna, że mimo lęku postanowiłam się wybrać do lasu. Wzięłam gaz pieprzowy, wprawdzie jego data ważności skończyła się w 2011 roku i nigdy go dotąd nie użyłam ale niech tam.
Tym razem byłam w lesie sama, ani zwierza ani ludzia. Było cichuteńko, bajecznie, tajemniczo. Cykałam, pstrykałam, fociłam aż wyczerpały się akumulatorki. I jak tu teraz wybrać kilka z ponad setki? Wybrałam kilkanaście. To nie zdjęcia czarno białe, to świat biało szary
WODA
Przez trzy dni wody nie było za dużo, bo potok i zalew zamarzły a śnieg, choć w pobliżu lasu, po stopieniu niezbyt czysty, nadawał się tylko na cele gospodarcze. Ale zawsze mogłam napełnić pojemniki u przemiłej i uczynnej Pani Bożenki narożnej i był to dobry pretekst do codziennych spacerów po urokliwej okolicy.
A ta maleńka sikoreczka, która zatrzymuje się czasem na moment na mojej śliwie i nie daje się sfocić - gdzie ona nocuje?
OGIEŃ
W zimne miesiące zaczynam pobyt od rozpalenia w piecyku, bo to najważniejsze. Ogień okiełznany to ciepło, strawa, jasność i bezpieczeństwo. Często jeszcze w miasteczkowych ciuchach wygarniam popiół i przecieram gazetą szybkę. Potem rozpałka, w stosik szczapki brzozowe, jajniki, jedlina, cienkie polana i fruuu. Zapala się to widowiskowym ogniem chociaż nie od pierwszego razu się udaje rozpalić, gdy komin zimny i izba takoż. Ale wreszcie zawsze się udaje, dokładam grubsze polana i dopiero teraz czuję, że dyszę. Zwalniam oddech i odpoczywam otulona kocem w obszernym fotelu. Jeszcze chwilę pilnuję ognia, dokładam grube polana, czekam aż się zajmą ogniem i to są szczęśliwe chwile. Gdy się już rozpali na pewno, przebieram się chattowo, bawełna, flanela, polar, gumofilce i wychodzę na taras, wnoszę kosz, torbę, reklamówkę a potem obchodzę chattę i uwalniam okiennicę albo dwie. Chociaż w izbie już ponad 0 stopni woda w pojemnikach nadal zamrożona i nie da się z nich wykapać ani kropli na herbatkę. Nic to, mam mleko. Zimne kołdry, koce, kapciuszki, skarpety, kamizelki. Podkładam brzozowe pieńki, rozsiadam się znowu w fotelisku z książką i zeszytem. Czytam, piszę i piję coraz bardziej zacieplone mleko.
Podkładam na raz tylko kilka polan, takie mam dwuletnie doświadczenia. Jest to uciążliwe, zwłaszcza w nocy bo trzeba dokładać co dwie, trzy godziny, w przeciwnym razie żar wygasa i trzeba rozpalać od początku. Dawno, dawno temu, na początku, naładowałam na noc komorę piecyka na full, by mieć spokój z podkładaniem. W nocy obudziły mnie trzaski, piecyk dosłownie buchał i dygotał, komin huczał, drewno nadpalone zwaliło się na szybę. Spanikowałam, jak tu ostudzić potwora! Prawie nie dało się dojść do drzwiczek, taki żar buchał ale w trwodze jakoś się udało i poprzez ścierkę uchyliłam drzwiczki, co jeszcze bardziej ożywiło już i tak ogromne płomienie. Jedno polano wypadło na małą blaszkę przed piecykiem a ja szybciutko domknęłam drzwiczki. To polano, na blaszce, wyrzuciłam przez okno kuchenne ale to niewiele poprawiło sytuację. Zostawiłam otwarte okno bo dodatkowo się nadymiło i poszłam poszukać większej blachy w czeluściach pod tarasem. Nie było to łatwe, w nocy i w piżamce ale z latarką w zębach jakoś się udało. Na tę blachę wygarnęłam całą górę rozpalonych polan i potem po jednym, szufelką wyrzucałam za okno na śnieg, a na koniec i blachę i blaszkę. Ale tam syczało, dymiło. Rozżarzone drwa ciemniały i powoli wtapiały się w śnieg. Piec powoli się uspakajał, zamknęłam okno ale długo nie mogłam zasnąć. Potem eksperymentowałam z ilością polan i wyszło mi, że optymalnie jedno, dwa polana w dzień i trzy, cztery w nocy. To bezpieczne choć uciążliwe a na czas spaceru czy nocą podkładam te najgrubsze.
ZIEMIA I POWIETRZE - Las
Był taki jeden dzień, gdy mgła spowiła wszystko dookoła. Mgła tajemnicza, romantyczna i tak powabna, że mimo lęku postanowiłam się wybrać do lasu. Wzięłam gaz pieprzowy, wprawdzie jego data ważności skończyła się w 2011 roku i nigdy go dotąd nie użyłam ale niech tam.
Tym razem byłam w lesie sama, ani zwierza ani ludzia. Było cichuteńko, bajecznie, tajemniczo. Cykałam, pstrykałam, fociłam aż wyczerpały się akumulatorki. I jak tu teraz wybrać kilka z ponad setki? Wybrałam kilkanaście. To nie zdjęcia czarno białe, to świat biało szary
WODA
Przez trzy dni wody nie było za dużo, bo potok i zalew zamarzły a śnieg, choć w pobliżu lasu, po stopieniu niezbyt czysty, nadawał się tylko na cele gospodarcze. Ale zawsze mogłam napełnić pojemniki u przemiłej i uczynnej Pani Bożenki narożnej i był to dobry pretekst do codziennych spacerów po urokliwej okolicy.
A ta maleńka sikoreczka, która zatrzymuje się czasem na moment na mojej śliwie i nie daje się sfocić - gdzie ona nocuje?
Subskrybuj:
Posty (Atom)