Niedawno temu, w listopadzie 2018 roku -
TUTAJ, postanowiłam zmienić nick "Krystynka w podróży " na "Starka" mniemając, że to ustatkuje i uziemi moje życie. Ale to tak nie działa. Wprawdzie ze względu na zdrowie już nie wybieram się w dalekie podróże ale nadal kursuję osiem do dziesięciu razy w miesiącu, pomiędzy moimi trzema domami. I nawet żaden covid nic tu nie zmienił.
A oprócz tych trzech domów, także takie podróże niedalekie i nieoczywiste. Takie bardziej odwiedziny niż podróże.
Kilka dni temu, po kilkunastu latach nieobecności, wpadłam do Maryli, po drodze od siostry do mieszkania. Zaglądałam do niej w tym czasie już ze trzy razy ale też spontanicznie to znaczy niezapowiedzianie i jej nie było. Tym razem była, jak zawsze serdeczna, gościnna i uduchowiona. O ile moje miejsce na ziemi to chatta na skraju i w niej wielofunkcyjna izba, to jej miejsce to siedlisko, taka namiastka XIX wiecznej siedziby pod starym, potężnym dębem. Taka chata letniskowa z wielkim tarasem, foteliskami wygodnymi i obszernymi, dużym stołem, ciepłą kuchnią, komódkami, bibelotami i sporą górką gdzie gościnne sypialnie.
Trzecie odwiedziny u Beatki a właściwie już Beaty. Gdy się spotkałyśmy w sklepie i dowiedziałam się, że się wyprowadzili z mieszkania do nowego domu, spytałam gdzie on stoi. Beatka mi opisała gdzie a na koniec powiedziała: trafisz, nie pomylisz, poznasz od razu. I rzeczywiście. Dom nowy, futurystyczny, sterylny, nowoczesny. Początek XXI wieku. To nie moje klimaty ale zwiedziłam go z zainteresowaniem i ciekawością.
Wróciłam do chatty a tam też buduje się nowy dom. Ale i grzybki zaczynają się pokazywać, choć narazie nieśmiało i pojedynczo. Plonem dwugodzinnego spaceru kilka małych grzybków i trzy kanie
Inne plony już się kończą, w tym roku tylko tylko jak dla mnie, nie było czym się dzielić i co zabezpieczać na zimę. Tyle co wprost z krzaczka do buzi, do garnka, na patelnię.
Wyjazd z przygodami, opóźniony o dzień, bo gdy już posprzątałam, pozmywałam, pochowałam narzędzia, pozamykałam okiennice, wyłączyłam prąd, zamknęłam chattę i zapakowałam do autka dwa koszyki, skrzynkę i torbę, była 17 ta. Wsiadłam, przekręciłam kluczyk i ...nic. Ani nie mruknął. Spróbowałam jeszcze raz ale wtedy zauważyłam, że nawet kontrolki się nie świecą. Wpadłam w popłoch chociaż wiedziałam, że to akumulator i trzeba go podładować.
Nerwowo przeszukałam autko i bagażnik a ładowacza ani śladu. Pobiegłam do sąsiada i pożyczyłam nowiutki. Nie zaświeciło się nic. Całkiem spokojnie przeszukałam znowu autko i znalazłam swój. Poszłam po pomoc. Podłączyliśmy mój i także nic. I wtedy mnie olśniło, że przecież wyłączyłam prąd w chatcie. Włączyłam i mój stary ładowacz ożył. Popytałam ile trzeba by się naładował akumulator i dowiedziałam się, że od godziny do kilkunastu. Po godzinie sprawdziłam i choć już świeciły się kontrolki, odgłosu żadnego nie było. Minęła 19 ta i wiadomo było, że już dziś nie pojadę. Więc wyładowałam z autka kosze i torbę, otworzyłam okiennice, zaświeciłam lampki i świece i zostawiłam autko pod prądem do rana.
Ale snu nie było, cały czas dumałam co będzie jak rano nie zapali, co robić, gdzie się udać .....Ten wieczór i ta noc niepodobna do innych, nerwowa, niedospana. O siódmej już nie wytrzymałam, minęło 12 godzin, przekręciłam kluczyk i .....