Całe lata nie chodzę do lekarzy, od lat tylko po receptę do Przychodni ale w 2020 i 2021 tak mi się skumulowało: kardiolog, okulista i dentysta. I jeszcze autko. Sama bym się chyba nie zmobilizowała ale siostrzyczka szturcha i przypomina (kochana młodsza siostrzyczka). Wizyta u kardiologa 5 lat temu i lekarstwa nie bardzo już działają, prawe oko prawie uniemożliwia jazdę w słońcu, w mgle, w deszczu, wieczorową porą, u dentysty już nie wiem kiedy byłam, chyba wtedy gdy wyrywałam zęba mądrości (a było to dawno, dawno temu)Zaczęłam w styczniu 2020 r - termin okulisty na 21 marca. W okolicy 8 marca panika pandemiczna, wizyta okulistki odwołana do odwołania, mam czekać na nowy termin. W maju i czerwcu przypominam się okulistce ale jeszcze nie przyjmuje. Wreszcie mam termin na 24 września (przesunięty potem o miesiąc i znowu o miesiąc). W połowie sierpnia skierowanie do kardiologa, kilka dni później rejestruję skierowanie do sanatorium z nr 18 753. We wrześniu dwie wizyty u dentysty, prawie tysiąc zł. W planie protezka za ponad tysiąc więc sama przekładam tę wizytę na kiedyś. Wreszcie na 21 października udaje mi się zarejestrować na wizytę nie do mojego stałego kardiologa, bo teraz On przyjmuje tylko prywatnie ale do lek. Jagody. Pod koniec października dobowy Holter ciśnienia, bez patrzenia widzę, że wyniki są wysokie i w dzień i nocą. W połowie listopada wreszcie wizyta u okulistki i skierowanie na zabieg zaćmy. 1 grudnia wizyta kwalifikacyjna na zabieg. 9 grudnia dobowy Holter Ekg serca i awaria Forda. Wizyta u kardiologa na 22 grudnia odwołana, następny termin 21 stycznia. I to tyle w tym roku, nowy rok też zapowiada się ciasno.9 stycznia telefon do przychodni i kod na nową receptę na krople ( bo ta z 1 grudnia straciła ważność). A potem zapisanie się na teleporadę do rodzinnego, by zdobyć zaświadczenie o braku przeciwwskazań na zabieg. W rodzinnym miasteczku druga awaria autka, tym razem założony bezpiecznik 3 x silniejszy. 15 stycznia oddałam krew na badania przed teleporadą z kardiologiem. Od trzech miesięcy nie posunęłam się w kolejce do sanatorium ani o jeden numerek. Termin telewizyty mam na 21 ale Pani kardiolog dzwoni 19, gdy właśnie przechodzę przez pasy w drodze do biblioteki i do apteki po Lercan, więc znowu przekłada telewizytę na 2 lutego, każąc się zarejestrować. W drodze powrotnej telefon ze szpitala, że jutro rano o 8.15 mam w szpitalu badanie na covid. Wracam na przystanek by obczaić rozkład MPK, niewesoło to wygląda, musiałabym wstać około 6 tej. Idę do garażu sprawdzić czy zapali autko, mogłabym wtedy wstać półtora godzin później a to dla mnie rano naprawdę sporo. Zapala od pierwszego razu więc przestawiam budzenie na 7.30. Próbuję się dodzwonić by się zarejestrować na telewizytę u Pani kardiolog ale ciągle zajęty albo mam nr 17, 14 w kolejce oczekujących na połączenie.Rano wstaję całkiem spokojnie, pakuję do koszyka czapkę, rękawiczki, papiery, kanapkę, picie i idę do garażu. Kurde, kurcze, kuźwa, nie zapala. Próbuję kilka razy, świeci ale ani drgnie. Zastanawiam się co to będzie jak zapali, czy będę go musiała zostawić pod szpitalem zapalonego na luzie by mieć pewność że wrócę? Ale nie zapala więc dylemat rozwiązany. Już za późno na transport publiczny, wracam do mieszkania po numer do taxi. Z klatki wychodzą sąsiedzi i zabierają mnie do Rzeszowa na postój taxi. W szpitalu jestem po czasie ale przed kontenerem kolejka więc zwalniam taksiarza biorąc od niego nr telefonu. Po półgodzinie załatwiam badanie na covid. Mam czas, idę do laboratorium, postanawiam sprawdzić czy ja czasem aby już nie przeszłam covida w październiku, czy mam przeciwciała, czy muszę się zaszczepić jak najszybciej. Ta fanaberia kosztuje mnie 120 zł ale po namyśle się decyduję. Biorę numerek, wypełniam formularz, płacę, upuszczam krwi i teraz tylko czekać dwa, trzy dni na wynik. Dzwonię po osobistą taxi i zawozi mnie do przychodni, gdzie nie bez przeszkód rejestruję się na telewizytę u kardiologa na 2 lutego. Awaria autka już kosztowała mnie prawie 40 zł. Ale wybrałam jeszcze gotówkę w banku i bez wielkiego stresu załatwiłam wszystkie trzy sprawy z listy i jedną dodatkową. Wróciłam busem, sporo to trwało, razem cztery godziny. Poszłam jeszcze do garażu by wziąć koszyk i przy okazji pomyślałam bez nadziei? A może sprawdzić czy zapali? Sprawdziłam i .... kurde, kurcze, kujwa, zapalił od pierwszego razu. Ze złości kopnęłam z całej siły w oponę, but trafił w dekiel który się rozsypał w małe kawałeczki bo miał już ponad 20 lat. Ponieważ autko nie zapaliło, załatwiłam wszystkie trzy i jedną dodatkową sprawę. Gdyby zapalił załatwiłabym tylko jedną sprawę a trzy wisiałyby na liście. Szczęście w nieszczęściu? Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło? Rzeczy nie mają się tak jak nam się wydaje? Wróciłam do mieszkania a tu jeszcze przemiłe wiadomości od wnuków, telefoniczne życzenia, pogaduchy i zapowiedź puchatego prezentu..... Mam dzień luzu ale z obowiązkami, dodatkowe lekarstwo na obniżenie ciśnienia dwa razy dziennie, zakraplanie oczu cztery razy dziennie, co druga kropla do oka a co druga na nos lub na policzek. Przyszedł puchaty prezent, trafiony w czas, bo przy nowym lekarstwie jest obowiązek mierzenia ciśnienia a sposób na przegubie lepszy i mniej skomplikowany niż ten w zagięciu ręki.Dzień przed zabiegiem, 22 stycznia, pierwszy dzień zapisów na szczepienie. Zastanawiam sie i waham czy się zapisać i szczepić teraz czy poczekać z pół roku i zobaczyć jak to działa. Gdy tak dumam widzę w TV długie kolejki seniorów czekających nocą i rankiem przed przychodniami na zapisy. Nadal się waham. W TV lamenty, że skończyły się terminy i seniorzy odchodzą zawiedzeni. W południe wychodzę na małe zakupy, przychodnię mam tuż, tuż, postanawiam przedłużyć spacer i zobaczyć jak jest u nas. Przed przychodnią nikogo, pewnie się rozeszli bo nie ma już terminów. Ale wchodzę do środka i pytam o szczepionki. I tu szok! Mogę się zarejestrować, termin na 10 lutego !!! Pytam czy nie można później ale Pani mówi, że jej tak wychodzi z systemu. Więc biorę ten termin i nadal się zastanawiam, bo w międzyczasie się okazało, że już przeszłam covida w październiku, mam przeciwciała, jestem ozdrowieńcem. Cóż, mam jeszcze dwa tygodnie na zastanowienie. 23 stycznia o 14 tej już po zabiegu, oko zaklejone, badanie kontrolne jutro. Wszystko trwało prawie cztery godziny. Przed zabiegiem taśma: przebieranie, cyk, wypełnianie papierów, cyk, czekanie przed gabinetem, cyk, czekanie przed salą, cyk, przygotowanie do zabiegu, cyk, operacja, cyk, odpoczynek po zabiegu, cyk, zakładanie opatrunku, cyk, przebieranie, cyk, instrukcje po zabiegu i papiery, cyk, wyprowadzenie na poczekalnię, cyk, cyk, cyk! Sam zabieg nic a nic nie bolał ale był bardzo nieprzyjemny i stresujący, bardziej bolało miejsce wkłucia wenflonu.Nazajutrz badanie kontrolne szybkie i łatwe, zdjęcie opatrunku, sprawdzenie wzroku, zalecenie by przez miesiąc zakraplać oko namiętnie i systematycznie jednymi kroplami 5 a innymi 2 razy dziennie, codziennie. Można wszystko tylko niezadługo i internet i książki i TV i autko. Nie schylać się i nie nadwyrężać też przez miesiąc. Świat cudny, na zewnątrz śnieżno biały i puchaty a w środku kolorowy. Barwy odzyskały swój blask i soczystość, kształty ostrość i wyrazistość. Polecam! Na zewnątrz wychodzę w okularach, świat taki śliczny, dobrze, że nie ma słońca, musiałabym zrezygnować ze spaceru.
poniedziałek, 25 stycznia 2021
niedziela, 17 stycznia 2021
Zima, zima, śnieg, śnieg, śnieg!!!
Jest! Wreszcie przyszła!! Biała i cicha, lekko mroźna i pachnąca. Zasypało, pobieliło, rozjaśniło. Trzeba się nachapać bo nie wiadomo jak długo nas zaszczyci swoją obecnością.
Pierwszy śnieg spadł gdy byłam jeszcze u siostry. U siostrzyczki bardziej się staram dbać o zdrowie, gotuję delikatniej, biorę lekarstwa systematyczniej, więcej czytam niż oglądam, mniej się zamartwiam, żyję spokojniej i rozsądniej ... U niej nie myślę o tym co i kiedy muszę zrobić, codzienność i obowiązki zostają w mieszkaniu, tutaj jestem tylko siostrą i to nie zawsze starszą. Wychodzę na dwór codziennie, dwa razy dziennie, w południe i wieczorem na spacer z psinką, do czego bym się nie zmusiła w moim miasteczku.
Wracałam do siebie w mgle i padającym śniegu a każde autko jadące z naprzeciwka obryzgiwało mnie pośniegowym błotem od dołu do góry, ledwo nadążały wycieraczki. Dojechałam wreszcie z duszą na ramieniu bo ostatnio już dwa razy wywaliło mi bezpieczniki od pompy paliwa i trzeba pomyśleć o wymianie a ja nie wiem czy jeszcze chcę inwestować w 21 letnie, śliczne choć stareńkie autko.Ale dojechałam szczęśliwie, rozpakowałam się, zaprowadziłam autko do garażu, gdzie na szczęście uczynny sąsiad odśnieżył wjazd. A potem podładowałam aparat i poszłam na spacer dookoła osiedla. Nazajutrz znowu wyszłam dopołudnia na krótki spacer bo aż żal siedzieć w mieszkaniu, gdy za oknem takie widoki. A po południu ubrałam się ciepło i poszłam hen, choć niezbyt daleko ale w ciekawe okolice, wokół Zespołu pałacowo parkowego Lubomirskich. Wstąpiłam do biblioteki, bez listy więc nic nie wybrałam ale za 2 zł kupiłam "Skandal z Modiglianim" Folletta a w sklepie za 10 zł "Aferę" Grishama. Następnego dnia wcześnie rano ale już w słońcu, poszłam na badania i po zaświadczenie o braku przeciwwskazań do zabiegu. Zrobiłam przed wyjściem kilka fotek białej zimy za oknami. Mimo że do przychodni mam niedaleko, oczy łzawiły mi bardzo, łzy płynęły po policzkach, na szalu miałam dwie, wielkie, mokre plamy. Wczesnym popołudniem wyszłam jeszcze raz w ciemnych okularach ale bez aparatu, w ostrym słońcu to nie był przyjemny spacer, mocno rozbolała mnie głowa. Po powrocie pstryknęłam jeszcze kilka fotek niewinnej zimy w słońcu, zza okien od wschodu i od zachodu, roziskrzonej i brylantowej (iskry i brylantowe błyski mi nie wychodzą na zdjęciach). Zrobiłam grzanki w nowym, starym piecyku, popiłam ciepłym mlekiem i siadłam do pisania posta.
Na pewno na skraju jest jeszcze ładniej, śliczniej i cudowniej ale przed wizytą u kardiologa i przed zabiegiem czeka mnie jeszcze sporo terminowych przygotowań, badań, wizyt więc narazie tylko sobie wyobrażam i przypominam jak było dwa lata temu .