Wygląda to groźnie ale to banalna stłuczka. Sobotni poranek, słońce świeci, jadę do chatty na kilka dni. Pozmywałam i wyrzuciłam śmieci. Zapakowałam skrzynkę farb, rozpuszczalników i pędzli (które zawsze na zimą zwożę do domu a wiosną wywożę na skraj), skrzynkę jedzenia, koszyk picia (bo zaprosiłam na skraj, na jutro moich znajomych), wiadro obierek na kompostownik, skrzynkę przydasiów. Wyruszyłam spod bloku i 200 m dalej, na krzyżówce, słońce w oczy i buch i bach, och i ach!!! Stuknęłam w granatowe, wielkie auto. Wysiadłam ja, wysiadła i drobniutka Dziewuszka. Obejrzałyśmy autka, ona tylko bok lekko wgnieciony a ja urwany cały wielki zderzak z przodu i prawy reflektor. Spanikowane dzwonimy na policję i po lawetę, bo nam się to zdarzyło pierwszy raz i obie nie wiemy jak działać, tyle co z TV. Stoimy na środku drogi na skrzyżowaniu co dodatkowo wzmaga panikę. Czekanie bardzo się dłuży, ciekawscy zatrzymywali się i lukali, ja łykam pramolan a potem hydroxyzinun bom zdenerwowana wielce i nie myślę logicznie. I obie martwimy się naprawami a jednocześnie pocieszamy się, że nic się nam nie stało.
Po kwadransie przyjechali prawie wraz, ledwo zdążyłam postawić trójkąt (aż się zdziwiłam, że go mam), Policja, obejrzała zajście i kazała Dziewuszce zjechać na bok a moje zapakować na lawetę. Ja rozedrgana i przestraszona, Młody Men (MM) z lawety spokojny i na luzie. Sprawdził czy autko zapala ( mnie to nie przyszło do głowy) a jak zapaliło to odjechał nim do swojej lawety, tak z tym urwanym i trącym z wielkim hałasem zderzakiem. Tam scyzorykiem odciął zderzak który trzymał się na jednym zaczepie i powoli zaparkował autko na skrzynię lawety. I teraz czekanie aż policjanci wypełnią druczki, spiszą dane z dokumentów, wypiszą mandat (wszystko ręcznie i długopisem w dobie pracy zdalnej, smartfonów i globalnej sieci). Trwa to i trwa, ponad godzinę, laweta nabija minuty, Dziewuszka spieszy się na pilne zakupy, ja już tylko chcę do domu a Policja ma czas, są w pracy. Na zakończenie podziękowałam mundurowemu że taki niewysoki mandat a on rzekł, że nic się nie stało, dla nich to banalna stłuczka i nie ma za co dziękować, bo cały koszt zdarzenia to nie ten mandat tylko naprawa. Oddał mi papiery i pojechałam pod garaż w szoferce lawety. Pod garażem MM zjechał autkiem z lawety, wjechał tyłem do garażu i zostawił zderzak przed autkiem. Sąsiad spytał czy nie zatrzymali mi jakiegoś dokumentu, prawa jazdy czy karty wozu? Nie wiedziałam, więc zaczęłam chaotycznie przeszukiwać torebkę, wysypałam wszystko na podjazd i grzebałam w przydasiach coraz bardziej nerwowo. Dałam trzy a dostałam dwa? Już zaczęłam wszystko zbierać by pobiec do wozu policyjnego gdy MM przybiegł z dowodem, który zostawiłam w szoferce. Więc przez chwilkę zamiast popłochu czuję wdzięczność i radość. Bo chwilę wcześniej zastanawiałam się, czy niepotrzebnie nie wezwałam pomocy drogowej gdy sama mogłabym dojechać do garażu autkiem bez fatygowania lawety za kilkadziesiąt zet. Kilkadziesiąt zet za lawetę, 250 za mandat, kilkaset za naprawę - drogo mnie będzie kosztować ta lekcja. Dopiero teraz myślę, że trzeba zawiadomić znajomych o sytuacji i odwołać spotkanie. Ale przychodzi mi do głowy, że to szczęście w nieszczęściu, że ich zaprosiłam bo teraz możemy przepakować cały majdan do ich wozu i pojechać tam jutro. Czy LOS wiedział, co mi się przydarzy, gdy 'kazał' mi spontanicznie zaprosić znajomych (a nie robię tego często, można powiedzieć że chyba nigdy), bym nie musiała rozpakowywać całego majdanu po wypadku i mogła wygodnie pojechać na skraj? I czy wiedział, że to właśnie wtedy mogę się spokojniej rozbić gdy na koncie od wczoraj dodatkowa trzynastka? I że to właśnie tutaj, tak blisko od domu? I że w miejscu gdy ledwo wyjeżdżałam z zakrętu, dziewuszka podjeżdżała do świateł a więc wtedy gdy obie miałyśmy niewielką prędkość? LOS troszczy się o mnie i dziękuję mu za to z całego serca.
Wiedziałam, że 2021 będzie rokiem przełomowym, nadzwyczajnym ale nie przypuszczałam, że będzie w nim miejsce na pierwszą w życiu stłuczkę z kimś, z mojej winy. Bo od ponad 50 lat jazdy miałam trzy mandaty i dwa zdarzenie bez mojej winy. Ale jednocześnie jestem wdzięczna Aniołowi Stróżowi, że nikomu nic się nie stało, szkody niewielkie, mandat niewysoki i ogólnie jak mówił Mundurowy - banalna stłuczka.