piątek, 25 czerwca 2021

Moje nowe zabaweczki ?


Jeszcze nie sprzedałam ukochanej chatty a już mam nową, radosną zabaweczkę! Przerobić gołębnik w domu rodzinnym na Jaskinię Pellegriny, Grotę Harmonii lub Równowagi, Kolibę Mazurską czy cóś. To dobry pomysł by nie myśleć wciąż i wkoło o sprzedaży chatty, formalnościach, dokumentach, wyprowadzce, pożegnaniach. O wyborze i kupnie autka i trudach przyzwyczajania się do innego. O nowej działce blisko mieszkania, jaka ma być i czy mi tego naprawdę potrzeba. Mam też nową inspirację na swój kawałek pod niebem, cieniste zakątki u Władzi Narożnej. A gołębnik ma klimat i duże możliwości do planów i marzeń.

I dylemat: kupić autko dobre i sprawne, z pewnego źródła, wcale nietanie ale .... czarne! Może da się je polubić i oswoić malując na karoserii np motyle, serducha - takie tatuaże radosne. O ile z Fordem Ka (indian yellow ) to była miłość od pierwszego wejrzenia to z Fordem Fiesta to małżeństwo z rozsądku. Elegancki i ma sporo bajerów ale najbardziej cieszy klimatyzacja.

Na skraju pracowicie dla ekipy naszego ulubionego hydraulika, robią przyłącz indywidualnej kanalizacji do publicznej instalacji. W tym samym dniu popołudniu wracam z Bożenką do miasteczka na dzień.

Wracam za tydzień bo mam sprawę do Gminy o rentę planistyczną. A ponadto umówiłam się  w sprawie kanalizacji. Gdy przyjeżdżam - niespodzianka! Nadal roboty na mojej działce na rzecz sąsiada. Może to i dobrze, będę mogła posprzątać po swojemu i z czystym sumieniem stwierdzić, że mam komplet mediów na skraju raju. W cieniu prawie 30 stopni, bezruch i upał, nie byłam w stanie nic robić.

Dobrze, że mogę zostać jeszcze dzień lub dwa. Rozdałam cały szpinak znajomym Grażki za podwózkę, przekopałam grządkę po szpinaku i zasiałam tam koper, pietruszkę naciową i słoneczniki. Przesiekałam fasolkę, oberwałam przekwitłe kwiaty rododendrona, obkosiłam działkę a wszystko to późnym popołudniem, prawie już po zmierzchu, gdy temperatury spadły poniżej 25 stopni.  

Klamka zapadła, umowy u notariusza spisane 21 czerwca, wprawdzie narazie warunkowa i przedwstępna bo tyle przeszkadzajek wyszukali prawnicy w przepisach i tyle decyzji zależy nie ode mnie i od kupującej i coraz bardziej rozumiem, dlaczego ten język prawniczy taki poczwórnie zapętlony i dlaczego on nie dla zwyczajnych, podstawowo, ogólnie a nawet wyżej wykształconych ludzi.

 Chatta na skraju wypełniała i spełniała  wszystkie moje duchowe, psychiczne, intelektualne i fizyczne potrzeby. Tu często byłam sama ale nigdy nie samotna. Tu czułam się pod ochroną wszechświata  czule zaopiekowania. Czy moje nowe zabaweczki też to potrafią? 
Ps. W tym upale doszła mi stara, nowa sprawa sprzedaży sąsiadom małej, wydzielonej działeczki. Działeczka mała ale papierów i dokumentów prawie tyle samo. Niech to się już wreszcie skończy, niech sie już tylko zajmę zaprzyjaźnianiem z Fiestą!

niedziela, 20 czerwca 2021

Może ostatni Taki ...

Może to już ostatni Taki zjazd rodzinny w chatcie na skraju?! Intensywny tydzień. Przyjechałam w środę by obkosić działkę i ogarnąć chattę na rodzinny, pożegnalny zjazd ( wcześniej była ogarniana dla bezosobowego, potencjalnego kupca - a to dwa bardzo różne kryteria).  Poznajdywać w gospodarczym i piwnicy to co intymne i indywidualne,  co było usunięte przed oglądaniem. Policzyć kołdry i podusie, krzesła i sztućce, kubki i miseczki.....

Dobrze się spało w chłodnej izbie, wstałam rześka jak rzadko przed ósmą. Pomyślałam z żalem, że to już niewiele takich poranków :-((( Dziecka przyjechały popołudniu z potomstwem i bagażnikiem pełnym jedzenia i ciuchów. Rozlokowali się i akurat był gotowy gorący i esencjonalny rosół z makaronem, który zjedliśmy w późnym słońcu, na siedzisku pod lipą. Wieczorem przenieśliśmy się na taras, rozpaliliśmy grilla i siedzieliśmy do późnego wieczoru pod moskitierą dla ochrony przed muchami i ćmami. Świętowaliśmy Boże Ciało, imieniny Lesia i urodziny Agatki, wszystko to 3 czerwca. Na koniec przenieśliśmy się do nagrzanej kominkiem izby i był świętowania ciąg dalszy.

W piątek 4 czerwca zaplanowali wycieczkę do pobliskiego Łańcuta, na zwiedzanie atrakcji miasteczka czyli Zamku, z przyległościami, związanymi z codziennym życiem łańcuckiej rezydencji magnackiej. Właściwie to nie miałam ochoty na zwiedzanie, bo gorąco ale Asia powiedziała, że bardzo prosi więc uległam i pojechałam z nimi. Troszkę się zawiedli bo wszystkie bilety do atrakcji, do zamku i wozowni były wykupione a storczykarnia nieczynna. Ale spacer po parku był cudny a przystanek w kawiarni storczykarni też uroczy. Świętowaliśmy spóźnione imieniny Córeczki Asi i Dzień Matki. 

Wróciliśmy troszkę zmęczeni i bardzo głodni. Podgrzewamy resztę rosołu z wkładką mięsną i rozpalamy grilla by uwarzyć coś na szybko i na gorąco. Najpierw kaszankę i kiełbaskę a na deser mięska rozmaite, łagodne i pikantne. Potem Dziecka idą popływać na zalewie na wodnych pojazdach a ja ogarniam troszkę i robię sobie sjestę. Gdy wracają  już zmierzcha. To był intensywny i gęsty od wrażeń cały dzień. 

W sobotę 5 czerwca znowu rześki, słoneczny poranek, wstaję rano i przenoszę się na taras bo wszyscy jeszcze śpią. I mam nagrodę! Oczywiście najpierw oniemiałam i gapiłam się bezmyślnie a jak wreszcie pobiegłam po aparat to spektakl właśnie się kończył. 

Śniadanie jemy w półcieniu pod lipką. Przed południem przyjeżdża siostra najmilejsza i świętujemy Dzień Dziecka czyli lody o różnych smakach, kremówki, ciasto z owocami i galaretką.                To wszystko przywiozła Ciocia Halinka i jeszcze krokiety misternie nadziewane mielonym mięsem, które ja pracowicie zrobiłam wcześniej.  I wreszcie nadszedł czas na niezbędne, męskie prace - przycinanie żywopłotu. Ledwo zdążyli przed przed burzą schować się na tarasie, piorun strzelił bliziutko, błysk i huk w tej samej chwili więc bliziusieńko. Laurka się przelękła a i my byliśmy zaskoczeni. 

Burza przeszła, ochłodziło się więc poszliśmy na spacer zobaczyć, gdzie ten piorun  strzelił i w co!? Szukaliśmy długi i wreszcie ktoś zakrzyknął: tutaj! Wszyscy się zbiegli i zadziwili, nikt z nas nie widział takiego skutku uderzenia pioruna, przecięło korę jak ostrym nożem, od góry do dołu. 

 Na obiad gotujemy pełny garnek pysznego barszczu z czerwonych buraków, do tych krokietów z mięsem misternie wcześniej zawijanych. Na deser kawka, kremówki i ciasto. 

Popołudniem wyszło słońce, zrobiło się ciepło, parno i gorąco Znowu pływanie wodnymi rowerami po zalewie, babcię też namówili. Dzień się chyli ku zachodowi a temperatury wręcz przeciwnie - coraz cieplej. 

Przed zmrokiem Halinka wyjeżdża, obładowana na ful, obdarowawszy wszystkich hojnie i my żegnamy z żalem naszą ulubioną 'sponsorkę'. Mniemałam, że wczoraj był intensywny dzień ale dziś to dopiero była karuzella z turbo doładowaniem. I poranna ptasia toaleta i słodkości i prace i burza i pływanie ......

A to nie koniec atrakcji na dziś. Laurka ma kilka kompletów kredek więc malujemy na kamieniach i na deskach pamiątki serdeczne, zostaną z nami gdy już chatta nie będzie nasza. 

W niedzielę 6 czerwca, znowu wstaję rankiem i przenoszę się z kołdrą na fotel na tarasie.  Po chwili przychodzi Asia z poranną kawką i rozmawiamy serdecznie i czule. A potem wyciągam flagi i tańczymy na zielonym, stokrotkowym trawniku, w świetle porannego, jeszcze nieupalnego słońca.

Po obfitym śniadanku, kawce i ciastkach Dziecka wyjeżdżają bo mają prawie 500 km do domu. Okazuje się, że chociaż wyjechali wcześnie, to i tak trafili na szczyt powrotów i zamiast 5 godzin jechali w korkach prawie 12 ( po autostradzie A4 ). Więc się potwierdza, że działka na skraju, choćby najcudniejsza, nie jest dla nich.  

Ledwo wyjechali lunęło mocno, jakby i niebo płakało na pożegnanie.


Chwilę odpoczywam a apotem znowu ogarniam chattę, tym razem trochę po swojemu. Zostaję tu jeszcze kilka dni bo czekam na fachowca który wykona przyłącz do kanalizacji. Pracy niedużo bo za upalnie.