Właściwie, przez całe życie omijał mnie ten amok świąteczny, te listy zakupowe, plany potrawowe, harmonogramy sprzątania nagminnie łamane, pośpiech i stres, perfekcja i doskonałość, odpowiedzialność za tradycję ... które zabijają powoli radość ze spotkania w gronie rodzinnym. Przez całe dziesiątki lat, ponad wiek, Święta u Mamy, niezmiennie i nieodmiennie, zawsze jednako, w Mielcu. Czysta tradycja! Radość i mus. A potem, gdy Mam odeszła, no cóż, nadal dobrze się urządzam i pozwalam się zapraszać. Dziękuję Cudna, Kochana Rodzinko :-))) Zostają mi tylko obowiązki prezentowe i choć to najmilsze świąteczne obowiązki to i najtrudniejsze.
Bo :"Prezent musi być fajowy, trochę z serca, trochę z głowy. Żeby cieszył, żeby wzruszał, żeby w nim mieszkała dusza". Po jeden pojechałam do Dębicy, 100 km tam i z powrotem. I będę go wiozła w wielkiej torbie, 460 km na zachód.
12.12 przyłapali mnie w chwili słabości, gdy zaglądałam w coraz bardziej cienki portfel. Mistrz i padawan. Przyszli wieczorem i zaproponowali, że będzie taniej i tak mimochodem, w trakcie komplementów i uśmiechów podpisałam umowę. Dobrze są szkoleni, zasłużyli na piątkę z manipulacji a nawet premię. Ale na szczęście dla mnie, rano spotkałam się z rozumem, zasięgnęłam rady mądrych i okazało się że w ciągu 10 dni mogę bez żadnych konsekwencji odstąpić od umowy. I wczoraj tak zrobiłam! Listem poleconym, z potwierdzeniem odbioru.
Najlepsze potrawy wychodzą mi mimochodem. Np kilka dni temu. Termin wyjazdu już ustalony, bilet zarezerwowany, miałam plany przed wyjazdem: do Czesi, do Krystyny, do Monisi, ale ... naciągnęłam nogę w kostce i uziemiło mnie w mieszkaniu. I tak sobie pomyślałam, że zrobię porządek z zapasami w lodówce. Zapasy niewielkie bo lodówka nowa ale podobno lepiej wchodzić w Nowy Rok z miejscem pustym by mieć luz na nowe. To może nie obsesja, bardziej społeczna presja. Jakoś nie mogę się zabrać do porządków w szafach, na stryszku, w garażu , w piwnicy, więc może wystarczą te lodówkowe. W szufladzie zamrażalnika pasek żeberek bardzo mięsnych, w lodówce wielki por, duży seler, kilka marchewek i ćwiartka kapusty. Na półce aromatyzowany olej i klarowane masło, w szafce przyprawy wszelkie, pod zlewem ziemniaki i cebula. Postanawiam zrobić z tego zupę i danie główne, ale narazie bez koncepcji. Do wielkiego gara wkładam żeberka w całości bo zamrożone, nastawiam na malutki płomień. Jest samo południe! Po półgodzinie dokładam obrane marchewki, połowę selera, kawałek zielonego pora, cebulę. Resztę jarzyn, pokrojonych w półplasterki podsmażam na łyżce oleju. Strugam ziemniaczki. Siekam kapustę. W międzyczasie zaglądam do zaprzyjaźnionych blogów, w wielu klimat adwentowy, czasem nawet świąteczny. W efekcie mam smakowite żeberka w kapuście, ziemniaczki z omastą i gar kartoflanki, pachnącej kminkiem. Jedzenia na trzy dni.
"Oloboga nie wytrzymom, wszystkie majom a jo ni mom". O drewno chodzi. Często na spacerach fotografowałam stosy drewna przy chatach a jakoś nie pomyślałam by zamówić dla siebie i zacząć obkładać swoją chattę. Może dlatego, że piecyk mam dopiero od dwóch miesięcy. Za rok będzie inaczej, będzie stosik i u mnie, może pod ścianą a może wolnostojący..
A może po prostu odkupię od kogoś ze zdjęć, przesezonowane wielokrotnie i suchutkie, prywatne ale zbywające zapasy. Bo niektórzy, zaiste, mają je naprawdę spore.
Jutro raniusienieńko, o 4 tej, wyjeżdżam na zachód. Czule zaproszona.
Tak do posłuchania