Tego dnia wybrałam się na grzyby później, bo rano padało, o 9 tej siąpiło, o 11 mżyło i dopiero w samo południe przestało. Ubrałam się przeciwdeszczowo, przygotowałam grzybowy zestaw i zastanawiam się gdzie pójść. Bo ostatnio sprawdza się teoria, że tam gdzie wczoraj, tydzień temu, tamtej jesieni były grzyby, dziś ich tam już nie ma. Postanawiam iść do tej części lasu, gdzie dawno nie byłam. Lasu prawie nie poznaję. Powycinane tam gdzie pamiętam bór, tam gdzie kiedyś młodnik dzisiaj mroczny las, tam gdzie doły i wądoły teraz łany paproci. Trzeba się nachodzić i naschylać by wreszcie dno koszyka się przykryło bo grzybki rosną pojedynczo ale dobrze się chodzi bo nie gorąco. Kanapkę zjadam na rozległej, nieznanej polanie, szkoda że nie mam aparatu, tak płoną dęby i buki, potem brodzę w paprociach tak wysokich, że muszę stawać na pieńku by zobaczyć co za nimi, odkrywam maleńkie zieloniutkie samosiejki świerków, sosem a nawet jodeł. Może jednak wyrwę wierzby i będę nasadzać iglaki choćby się na nie czekało o wiele dłużej? Już 15 ta, jeszcze jasno ale czas wracać bo chyba odeszłam daleko od chatty. Mniej więcej lokalizuję kierunek ale po drodze nie odnajduję ani paproci, ani polanki, ani mrocznego lasu. Pocieszam się, że może idę niedokładnie tą samą drogą ale kierunek słuszny. Po godzinie już nie mam takiej pewności, nie ma słońca by sprawdzić kierunek, nogi zaczynają boleć, koszyk do połowy pełny zaczyna ciążyć, głód się upomina o swoje. I gdy już prawie się decyduję zadzwonić na jakiś alarmowy numer (a byłby to pierwszy raz w długim życiu) słyszę porykiwanie krowy. Hurra, krowa czyli wieś niedaleko. Trochę się dziwię, że to nie ten kierunek w którym szłam ale idę jak automat w tym nowym kierunku bo i psa słyszę. Po chwili już widzę domy i chociaż to dość daleko od chatty to już wiem, gdzie jestem. Już nogi nie bolą, już koszyk nie ciężki. Teraz już szosą, o szarej godzinie dochodzę do chatty.
Jak smakował późny obiad!
Jaka przytulna izba z rozpalonym piecem i zapachem suszących się grzybów!!
Jaki dobry sen!!!
Tylko się gubić :-) I znajdywać :-))
A tak szczerze to następnym razem kiedy się wybiorę w nieznane, to tylko w słoneczny dzień i wcześniej, z rana.
No i dalej się nie dowiedziałam, czy telefon na kartę ma lokalizator?
A nazajutrz dni całkiem inne, słoneczne od rana. Więc spacery z koszykiem i aparatem po lesie chłopskim i państwowym. Jest cudnie, wreszcie złota polska jesień ale tylko w lesie, bo na mojej działce wczesne przymrozki zwarzyły liście winobluszcza i borówki, które w poprzednie jesienie barwiły moje włości kolorami purpury.
"W żółtych płomieniach liści, brzoza dopala się ślicznie ...
A ja mam przed oknem trzy panny brzózki (i aniołka) i one właśnie żarzą się ślicznie a z wiatrem spada deszcz żółtych liści na moje włości. Narazie ich nie grabię, cudnie wyglądają zaścielając trawnik, może kiedyś zgrabię je na kompostownik.
Ale nie tylko focenie w słoneczne dni, grzybów też uzbierałam ślicznych i zdrowych, małych i dużych.
Przyszła złota polska gdy już zwątpiłam, ale jak widać zawsze trzeba mieć nadzieję. Nawet gdy nie mamy wpływu na rzeczywistość a może właśnie szczególnie wtedy.