Od Cesi przyjecha艂am tu do chatty, nazajutrz, popo艂udniu, z deszczem. Dzia艂k臋 obesz艂am szybko w poszukiwaniu 艣lad贸w wiosny ale opr贸cz dyndaj膮cych leszczyn i kilku marnych bia艂awych p膮czk贸w, nic wi臋cej nie zauwa偶y艂am. Na zewn膮trz plus 5, w izbie plus 2 i wilgo膰, wi臋c obowi膮zkowo i przyjemno艣ciowo g艂贸wne zadanie na dzi艣, to rozpalanie w piecyku.
W nocy nadal pada艂o a poniewa偶 nie zapowiadali w radiu, 偶eby poniedzia艂ek mia艂 by膰 jaki艣 inny, nie upiera艂am si臋 zbytnio z wczesnym wstawaniem, tym bardziej, 偶e spa艂o mi si臋 dobrze, chocia偶 z przerwami na dok艂adanie. I d艂ugo, a szkoda. Bo gdy wreszcie wsta艂am, na zewn膮trz jasno i s艂onecznie. I na spacer chcia艂oby si臋 i niespieszne 艣niadanie, przy siedzisku, w polarowej pi偶amce si臋 marzy. W ko艅cu zdecydowa艂am, 偶e wypij臋 gor膮c膮 kawk臋, wezm臋 kanapki i wyjd臋 na spacer z aparatem bo nie wiadomo jak d艂ugo b臋dzie takie s艂o艅ce.
S艂o艅ce si臋 nie chowa, przezornie wzi臋艂am gumofilce i kurtk臋 i szal i czapk臋, bo wczoraj zmarz艂am. Wi臋c dzi艣 zapuszczam si臋 dalej, w 偶erowisko bobr贸w. Ich wprawdzie nie widzia艂am ale tyle ich 艣lad贸w ile tylko chcia艂am. I st膮d wiem, 偶e i iglaste tn膮 i li艣ciaste po r贸wno i zjadaj膮 w艂a艣ciwie tylko kor臋 i 艂yko. Ale dalej nie wiem dlaczego wi臋cej tn膮 ni偶 wykorzystuj膮, bo mn贸stwo drzew le偶y powalonych nieca艂kiem lub ca艂kiem ale w miejscu ci臋cia a nie przy 偶eremiu.
Samo po艂udnie, gor膮co i g艂odno, rozbieram si臋 do podkoszulka i robi臋 sobie piknik, w艂a艣ciwie to ju偶 niedaleko od chaty. Ale i tu bliziutko 艣lady le艣nych zwierz膮t. Jakich?
Po powrocie zabieram si臋 za gotowanie ale poniewa偶 w cieniu plus 13 i og贸lnie nadal gor膮co, wyk艂adam produkty na schodkach i na zmywaku. Obieram i gapi臋 si臋 wok贸艂, kroj臋 i co rusz obiegam dzia艂k臋 w poszukiwaniu 艣lad贸w wiosny. Wreszcie uk艂adam w warstwach zapiekank臋: kapusta, ziemniaki, warzywa, mi臋so i pieczarki, znowu warzywa, mi臋so, ziemniaki .... i ju偶 pe艂no, reszta si臋 nie zmie艣ci - narazie. Rozpalam w piecyku i na p艂ytce nastawiam zapiekank臋.
Siedz臋 na schodkach, czytam, foc臋 i co chwil臋 zagl膮dam pod pokrywk臋. Gdy skl臋艣nie dok艂adam pora i ziemniaki, mi臋so i kapust臋. Pi艂uj臋 ga艂臋zie dla rozgrzewki, bo chocia偶 nadal s艂onecznie to wiatr si臋 zrywa zimny i niepokoj膮cy.
Jako艣 nie wiedz膮c czu艂am, 偶e taki czas w lutym nie mo偶e trwa膰 d艂ugo. I tak by艂o. Nazajutrz jak偶e inaczej, bez s艂o艅ca i zdecydowanie ch艂odniej, znowu luty i zima. Wysz艂am na spacer ale bez aparatu, tak dla zdrowotno艣ci. I oczywi艣cie spotka艂am sarenki (a nie tylko ich kupki jak wczoraj). Trzy prawie r贸wne wzrostem ale dwie p艂owe i biszkoptowe a jedna ciemniejsza. Pewnie i tak bym ich nie ustrzeli艂a aparatem bo chocia偶 wyskoczy艂y zza chaszczy kilka metr贸w ode mnie, to pop臋dzi艂y tak szybko, 偶e nie zd膮偶y艂abym zdj膮膰 pokrywki z obiektywu nie m贸wi膮c o w艂膮czeniu aparatu. Ale rado艣膰 by艂o patrze膰 jak p臋dz膮 beztrosko w bezpieczne miejsca. Po powrocie, z tarasu cykn臋艂am kilka fotek ale smutne i szare, na szcz臋艣cie tak tylko na zewn膮trz, bo wewn膮trz ciep艂o, przytulnie i bezpiecznie.
A potem ka偶dy dzie艅 inny ale raczej zimowy. I 艣nieg i deszcz i grad.
Przez 5 dni na skraju, w s艂o艅cu, deszczu, 艣niegu i gradzie nic si臋 mnie nie ima艂o. A si贸dmego, w mie艣cie wojew贸dzkim, zawia艂o mnie i unieruchomi艂o.