poniedzia艂ek, 29 kwietnia 2013

MOJE KSYWKI


       Od rana dzie艅 bardzo ciep艂y, powoli si臋 pakuj臋, powoli 艣niadam, powoli ogarniam mieszkanie, powoli ustalam tras臋, plan i oczywi艣cie wyje偶d偶am w najwi臋kszy upa艂. P贸艂 biedy jak jad臋 ale gdy si臋 zatrzymuj臋 (pod bankiem, sp贸艂dzielni膮, stacj膮 benzynow膮, sklepem, barem) – istna sauna. A przecie偶 ubra艂am si臋 stosownie, sanda艂ki i lekki podkoszulek. Wi臋c jeszcze jeden przystanek w pa艂acowym parku bo skusi艂 mnie zieleni膮 i kolorem. Gdy wreszcie zaje偶d偶am na miejsce, w cieniu 27 stopni. Uwalam si臋 na tarasie od p贸艂nocy i odpoczywam od miasta i od podr贸偶y. Dooko艂a bladozielona delikatno艣膰 wiosny i jednocze艣nie upa艂 lata. Po odpoczynku obchodz臋 grz膮dki i widz臋 sucho艣膰, ziarenka i korzonki 艣pi膮 w suchej, sp臋kanej ziemi, pu艣ci艂y tylko cebulki irysa blue magic. Ale drzewom i krzewom to nie przeszkadza, p膮czkuj膮 i listkuj膮 a偶 mi艂o patrze膰. Chocia偶 偶al, bo lipka chyba chora.O zmierzchu d艂ugo podlewam to co poprzednio zasiane i zasadzone, z dzisiejszych nasadze艅 tylko bazylia z doniczki, dorodna i zielona, podzielona na k臋pki. Zan臋cam W艂adzi臋 le艣n膮 by przyjecha艂a rozpocz膮膰 sezon, pogaduj臋 z s膮siadeczk膮 Krysi膮 przy p艂ocie i ju偶 Wojtek rozpala ognisko. I dobrze bardzo, bo mnie si臋 dzi艣 totalnie nic nie chce. Zostaj臋 zaproszona do nich na pieczone ziemniaczki i cz臋stuj膮 jeszcze Tokajem Aszu. Ambrozja i nektar, 艣wi臋tujemy jak bogowie towarzyskie rozpocz臋cie sezonu. Wiecz贸r ciep艂y jak w lipcu, leniwie wakacyjny.
Dzie艅 2

       S艂aby dzie艅. Planowa艂am wysprz膮ta膰 chatt臋 albo chocia偶 pok贸j go艣cinny na przyj臋cie majowych go艣ci ale niskie ci艣nienie, porywisty wiatr, upa艂 28 stopni w cieniu, nie sprzyjaj膮 planom.Tu zacz臋艂am, tam przestawi艂am i odstawi艂am, 贸wdzie przenios艂am i rozpakowa艂am i zrobi艂 si臋 jeszcze wi臋kszy bardak, jak to w trakcie sprz膮tania. „Duch wprawdzie ochoczy ale cia艂o s艂abe” – Mt 26, 41 – ale u mnie duch te偶 s艂aby i md艂y. A poniewa偶 nie mog艂am patrze膰 na ten ba艂agan, ucieka艂am na taras a tam wygodny fotel i moja nowa zdobycz. Zaczynam czyta膰 i wci膮ga mnie ta recepta na szcz臋艣cie: „okno na Bajka艂 i przy tym oknie st贸艂”. Pr贸bowa艂am tu zamie艣ci膰 zwiastun tej ksiaki ale mi si臋 nie uda艂o. Przysz艂a W艂adzia naro偶na i przynios艂a mi s艂oiki nasion, wielkie s艂oiki, my艣la艂am, 偶e to na jak膮艣 zup臋 a to do rozsiania. Bordowe proso i koper swojski, mo偶na obsia膰 z hektar. Ale nie obsiewam nawet grz膮dki, jestem w zagubionej chacie nad brzegiem Bajka艂u."Tesson nazywa siebie wsp贸艂czesnym pustelnikiem – eremit膮. Wprowadza w 艣wiat swoich rozmy艣la艅, lektur i nade wszystko pozwala podziwia膰 i kontemplowa膰 pi臋kno nieska偶onej jeszcze przyrody we wszystkich szczeg贸艂ach i odcieniach"

Dzie艅 3

Nad ranem obudzi艂 mnie deszcz. Jeszcze przez jaki艣 czas b臋d臋 mie膰 ambiwalentne uczucia bo i strach, 偶e dach przecieknie i znowu zaleje (mog臋 mie膰 ksywk臋 czyli nicka: Krystynka olaboga) ale tak偶e rado艣膰, 偶e podlewa zielone, nawil偶a ziemi臋 i te wszystkie nasionka, cebulki, k艂膮cza, sadzonki kt贸re pracowicie wtykam od ponad dw贸ch tygodni. Mog艂abym kontynuowa膰 sprz膮tanie bo deszcz na zewn膮trz niby nie przeszkadza ale punkt skupienia gdzie indziej. W chatcie co i raz spogl膮dam i sprawdzam czy sufit i 艣ciany nie wilgotne. A na zewn膮trz ten deszcz cudny, ciep艂y, monotonny wi臋c ubieram sztormiak i urabiam wilgotn膮 gleb臋 i siej臋 na grz膮dkach maciejk臋, sa艂at臋, koper, bazyli臋 a nad potokiem niezapominajki i rumianek. Jak na niedziel臋 to i tak du偶o. Trudno, b臋d臋 sprz膮ta膰 przy go艣ciu, mog臋 mie膰 te偶 ksywk臋: Krystynka na ostatni膮 chwil臋.
Gdy wr贸ci艂am, w moim miasteczku ju偶 maj, wszystko w rozkwicie, w kolorach 偶贸艂ci i bieli!





艣roda, 24 kwietnia 2013

Po lecie wiosna w艂a艣ciwa



 I znowu nazywaj mnie s贸jk膮, bo chocia偶 obudzi艂am si臋 o 8 mej, wsta艂am o 9 tej, o 10 tej 艣niadanie, to w trakcie pakowania upiek艂am niez艂y kawa艂ek schabu w t艂uszczu wieprzowym (bo w BK nie mam jeszcze lod贸wki), zapakowa艂am letnie opony, wyci臋艂am dwie ga艂臋zie wierzby mand偶urskiej (jedn膮 zapakowa艂am do autka a drug膮 wsadzi艂am przed gara偶em), zapakowa艂am wszystkie szmatki i ciuszki wyprane i wysuszone po pi臋knej katastrofie i zapakowana na full zajecha艂am na 13 t膮 do warsztatu oponiarskiego. A tam kolejka, 偶e hej! Postawi艂am autko pod grusz膮, wyci膮gn臋艂am garnek z ciep艂ym schabem by w jej cieniu wystyg艂 i posz艂am do sklepu ogrodniczego obok. Jak tam czas szybko leci! Zanim wybra艂am bor贸wk臋, wrzo艣ca i bratki ju偶 mnie zawo艂ali do wymiany opon. I chocia偶 posz艂o szybko, przez miasto przebija艂am si臋 w wielkim korku. Po drodze wst臋puj臋 do firmy sprzedaj膮cej blach臋, ogl膮dam rodzaje, wzory, kolory i zanurzam si臋 w serdeczn膮, sympatyczn膮 atmosfer臋 punktu obs艂ugi klienta. Po rekonesansie w Internecie ceny wydaj膮 mi si臋 bardzo niskie a wyb贸r ogromny ale powoli zaw臋偶amy wyb贸r i dostaj臋 namiar na pr臋偶n膮, m艂od膮, wykonawcz膮 firm臋 wsp贸艂pracuj膮c膮 z producentem i przekonuje mnie logo” Tw贸j dach nasz膮 wizyt贸wk膮”. Obiecuj膮co, wi臋c umawiam si臋 z nimi w B.K na poniedzia艂ek – to ju偶 trzeci, ch臋tny fachmam. Po drodze jeszcze wst臋puj臋 do spo偶ywczego i kupuj臋 produkty nie wymagaj膮ce lod贸wki. Do chatty doje偶d偶am popo艂udniem ale nadal gor膮co. W chatcie parno i duszno, otwieram okiennice, okna i drzwi na przestrza艂. Wypakowuj臋 autko na kilka kurs贸w ale do ko艅ca, wywlekam fotel na taras i wreszcie odpoczywam z flaszeczk膮 Warki strong. Zm臋czona, zgrzana, spocona bo po zimie przysz艂o u nas lato i brak mi okresu przej艣ciowego, moje cia艂o wyra藕nie nie nad膮偶a ale jestem z siebie dumna, 偶e dzie艅 m臋cz膮cy ale owocny a przecie偶 to jeszcze nie jego koniec. Odpocz臋艂am do zmierzchu, przebieram si臋 roboczo i wsadzam dzi艣 zakupione a tak偶e herbacian膮 r贸偶臋 kupion膮 z Krystyn膮 i wielk膮 ga艂膮藕 wierzby mand偶urskiej uci臋tej pod gara偶em. Wsadzone, podlane, udeptane, podlane. Dopiero teraz sprz膮tam pety, butelki i puszki po nielegalnej imprezce przy moim 艣niadaniowym siedzisku. Imprezka dzika ale grzeczna i to nie paradoks, butelki poustawiane na stole, pety w jednym k膮tku schodk贸w. Dziwne! Zadowolona z dnia a on ze mnie, padam na 艂贸偶ko i ledwo przy drugim rozdziale „Kwiat贸w w stepie” usypiam.

 Dzie艅 2
       Dzi艣 w planie poprawa okiennicy p. Henryka od stolarki a ja chc臋 umocowa膰 podest pod letnim zlewozmywakiem, wsadzi膰 czosnek po艂udniowy i mieszank臋 krokosmi. Wsta艂am wcze艣nie bo zapowiadaj膮 upa艂 do 25 stopni. Przyrodzie nie przeszkadza nag艂e przej艣cie z zimy do lata, ziele艅 wybucha z ziemi i nadrabia op贸藕nienia ale ja tak nie potrafi臋, dla mnie to za szybko, ja musz臋 艂agodnie, stopniowo. Po wczorajszej aktywno艣ci nie zosta艂o 艣ladu, snuj臋 si臋 z aparatem o porannej rosie


, potem kawka przy 艣niadaniowym siedzisku. Z bliska widz臋 jak deski olchowe postarza艂y si臋 i zsiwia艂y przez zim臋 wi臋c bior臋 aromatyzowany zio艂ami olej kt贸ry przezimowa艂 w chatcie, zmacerowa艂 si臋, aromatyzowa艂, 艣ciemnia艂 ale mam w膮tpliwo艣ci czy nadaje si臋 do jedzenia. 艢ciereczk膮 maczan膮 w tym oleju nacieram blat a偶 l艣ni i b艂yszczy. A jak pachnie?


 Po艂o偶enie podestu to nie taka 艂atwa sprawa bo trzeba go skr贸ci膰, potem wzmocni膰, wyr贸wna膰 teren wycinaj膮c dar艅, przenie艣膰 j膮 w do艂ki na dzia艂ce, wypoziomowa膰 cztery podpory  i dopiero na nich u艂o偶y膰 podest. Zesz艂o ca艂e dopo艂udnie a potem przerwa, bo rzeczywi艣cie, tak jak grozili o 14 tej by艂o 26 stopni. Moje wcze艣niejsze, pracowite wtykanie fio艂k贸w, mi臋ty i stokrotek w trawnik przed schodami op艂aci艂o si臋, bo teraz dos艂ownie st膮pam po stokrotkach i po wschodz膮cej mi臋cie. Dwa zmys艂y nakarmione na maxa,  widok i zapach czyli wzrok i w臋ch. Fio艂ki chyba nie lubi膮 deptania lub samotno艣ci, bo rosn膮 tylko w k臋pkach, w swoim towarzystwie – ale za to jak rosn膮? Tak cudnie, 偶e foc臋 je rano, w po艂udnie i wieczorem. 16 ta i nadal 26 stopni, woda w miednicach si臋 nagrza艂a s艂o艅cem wi臋c zmywam i zostawiam gary do obeschni臋cia. Mia艂y by膰 na obiad pieczone ziemniaczki ale za gor膮co na ognisko. Wi臋c obieram kilka na p贸艂nocnym tarasie i gotuj臋 w przeci膮gu, w przewietrzanej kuchni. Na patelni podsma偶am dwa plastry schabu, podlewam wod膮 z ziemniak贸w, wrzucam uskubane z grz膮dki wysuszone i 艣wie偶e zio艂a i przyprawy. Osobno siekam m艂odziutkie p臋dy siedmiolatki, dzikiego szczawiu i tymianku. Po chwili 艂膮cz臋 uskubane z usiekanym, podprawiam 艣mietan膮 i gotowe. Wielkiego pomidora kroj臋 na cz膮stki, opr贸szam wi贸rkami cebulki, listkami oregano i pieprz臋. Odcedzam ziemniaczki nad kompostnikiem i mam brz贸zia艅ski obiad: schab w sosie 艣mietanowo-zio艂owym z gotowanymi kartoflami i sezonow膮 sa艂atk膮 (no nie ca艂kiem, bo pomidory importowane). Objadam si臋 ogromnie, mia艂am jeszcze wygrabi膰 zesch艂e trawy i li艣cie ale to ju偶 chyba jutro. Dopiero po 18 tej temperatura spada zno艣nie wi臋c podlewam co w tym roku posadzone i widz臋, 偶e przyje偶d偶aj膮 mili s膮siedzi. Podsumowuj臋 dzie艅 – fachowcy dopisali a ja te偶 wykona艂am plan optimum.

Dzie艅 3
       Mili s膮siedzi pracuj膮 od rana a ja podsypiam bo oni skowronki a ja sowa.

 Oko艂o 9 tej z kawk膮 na taras i ustalanie planu dnia na dzi艣. Tym razem ambitnie bo i wykopanie mi臋ty z grz膮dki kwiatowej, przeniesienie bukszpanu, wyr贸wnanie darni膮 zej艣cia do siedziska, wielkie palenie ogniska, przyniesienie z lasu torfu i krzaczk贸w bor贸wki le艣nej, okopanie truskawek. Ambitnie bo dobra pogoda, prawdziwie wiosenna czyli oko艂o 18 stopni. S膮siedzi, jak pracowite pszcz贸艂ki, motywuj膮 mnie dodatkowo ale ja po swojemu, czyli troszk臋 pracy i d艂ugie odpoczynki. O zmierzchu czyli mojej ulubionej porze, gdy wszystko rzucam i tylko podziwiam, zosta艂o jeszcze dwa wiadra k艂aczy mi臋ty do posadzenia gdzie b膮d藕 i kawa艂eczek do艂ka do uzupe艂nienia darni膮. W sam raz na jutrzejsze 艣wi臋towanie. Ognisko pali si臋 od po艂udnia, dorzucam do niego co nagromadzone, nagrabione, poucinane, poobcinane, podsuszone, przywleczone …..


Dzie艅 4







       Znowu dzie艅 gor膮cy, letni, wi臋c pracy niewiele, nawet dla 艣wi臋towania. Mi臋t臋 wyrzuci艂am przy zakolu potoku, posadzi艂am metr og贸rk贸w polan kt贸re dosta艂am od KrySi i znale藕nego bluszcza zimozielonego. Zaproponowano mi stare ale solidne, drewniane drzwi do planowanego magazynku gospodarczego. Dzi艣 dzie艅 dar贸w. Wieczorem ognisko by艂o, ksi臋偶yc w D i rozgwie偶d偶one niebo ale niezad艂ugo, bo chocia偶 ognisko gorza艂o i grza艂o to od plec贸w robi艂o si臋 coraz ch艂odniej i zimniej mimo polaru i zimowej kurtki.

 Dzie艅 5
       Czekam.



 Sadz臋 poziomki na grz膮dce sadzonkami wykopanymi zza p艂ota, te le艣ne poziomki roz艂ogowe po dw贸ch, trzech latach stworz膮 poziomkowe pole. Z trudem podnosz臋 dwa krzewy bor贸wki ameryka艅skiej wysokiej, bo je przez t臋 zim臋 jako艣 wessa艂o w g艂膮b (i przynosz臋 dla nich z lasu cztery wiadra kwa艣nej, le艣nej ziemi). Spulchniam grz膮dk臋 pod rzodkiewk臋, pietruszk臋, koperek i siej臋 one. Na obiad resztka schabu z ry偶em i sur贸wk膮. Po obiedzie sjesta i drzemka, potem ma艂a kawka, podlanie wszystkiego, pakowanie i ju偶 po zmroku wyjazd do miasteczka.
Przepraszam za durnowate pismo i durnowate zmiany ale to z po艣piechu bo zaraz jad do Czesi i do miasta wielkiego!


wtorek, 16 kwietnia 2013

PO AWARII



Dzie艅 3 – 12 kwietnia (pi膮tek)

       Dzi臋ki Ci Bo偶e za drobne rado艣ci. Dzi艣 ju偶 nie kapie z sufitu, powoli mokre wysycha, szafki ju偶 si臋 otwieraj膮, drewniane si臋 prostuje. Ale jest te偶 艂y偶ka dziegciu w tej s艂odyczy. Niebo monotonnie jasnoszare, ani odrobiny b艂臋kitu ani promyczka s艂o艅ca i takie te偶 moje dopo艂udniowe samopoczucie, no bo co to b臋dzie jak zacznie pada膰? I druga 艂y偶ka - ostatniej i przedostatniej nocy nie przeszkadza艂o mi, 偶e spa艂am w bar艂ogu, gdzie opr贸cz mnie le偶膮 ocala艂e i suche kartony, czajnik, radio, tacki, deseczki, parasol, dwa 艣piwory, poduchy - bo albo nie spa艂am zbieraj膮c skapuj膮c膮 wod臋 albo po emocjach spa艂am g艂臋boko, jak ju偶 dawno mi si臋 nie zdarzy艂o w bezpiecznym mieszkaniu. Teraz, gdy wszystko schnie przy otwartych oknach, nachodzi mnie my艣l i ch臋tka by zacz膮膰 ogarnia膰 ten bardak. Ale zanim ch臋tka rozwinie si臋 w czyn, monotonne niebo i ogrom przedsi臋wzi臋膰 usypia i spycha gdzie艣 w g艂膮b ten mentalny zryw. Zostaje mi go tyle, by jednak zdj膮膰 z 艂贸偶ka kartony, tacki, deseczki, czajnik, radio czyli te najbardziej twarde a reszta mi臋kkich zostaje, bo nie ma ich gdzie po艂o偶y膰. Resztki wstydu, 偶em taka leniwa, wyganiaj膮 mnie z chatty i wreszcie, po trzech dniach, rozpakowuj臋 samoch贸d czyli ro艣linki wybuja艂e na miejskim parapecie, sadzonki herbacianej r贸偶y i je偶yny bezko艅cowej, k艂膮cza, cebulki – ustawiam je w rz臋dzie i zastanawiam si臋 od kt贸rej zacz膮膰 a w艂a艣ciwie zastanawiam si臋 nad miejscem dla ka偶dej pi臋kno艣ci. Mam dobre miejsce dla 偶贸艂tej liatry k艂osowej wi臋c wybieram j膮 z rz膮dka jako pierwsz膮 i wtedy kap, kap – tym razem z nieba. Porzucam liatr臋 i wbiegam do wewn膮trz, bo przecie偶, na mi艂o艣膰 Bosk膮, dopiero przesta艂o kap, kap w chatcie. Miotam si臋 bo trzeba zbiera膰 z tarasu porozwieszane dywanki i chodnisie a jednocze艣nie obserwowa膰 sufit w kuchni, jadalni i 艂azience czy nie wraca kap, kap i ciur, ciur. Ca艂a rado艣膰 poranka posz艂a w drebiezgi, bo do deszczu do艂膮cza wiatr w porywach, dach puka i trzeszczy. Na szcz臋艣cie dzwoni jeden z fachowc贸w, 偶e przyjedzie jutro nie dzi艣 i to jako艣 dziwnie mnie cieszy, bo to znaczy, 偶e nie musz臋 jeszcze podejmowa膰 偶adnych decyzji. Pada coraz bardziej, na razie nie przecieka mocniej ale gdy przysiadam na chwil臋 nagle co艣 bum, bum i huk. Wypadam w pi偶amce na zewn膮trz i widz臋, 偶e z tarasu pozwiewa艂o dywaniki, pojemniki, deseczki, foli臋 i pandek臋. Gdy zbieram w b艂ocie wilgotne rzeczy znowu 艂up, 艂up, dum – to zwali艂a si臋 drabina z kt贸rej wczoraj prowadzone by艂y obserwacje dachu. Wkurzam si臋, zostawiam wszystko jak le偶y, bo coraz bardziej przemaka mi pi偶amka a to jedna z niewielu suchych rzeczy jakie posiadam. Wracam do 艣rodka, przebieram si臋, pi偶amka na kaloryfer, deszcz nadal pada ale, hosanna, sufit nie przecieka. Robi臋 sobie gor膮c膮 kawk臋 z kieliszkiem jakiej艣 zachomikowanej w贸deczki i pisz臋 notatki. Na chwil臋 jeszcze huk wywabia mnie z chatty, ale to tylko zsun臋艂y si臋 wiadra i miednice z siedziska a gdy wracam pisz臋 : „u艣pi艂 mnie w bibliotece”. Jeszcze raz czytam koniec zdania: „odkryj臋 tajemnic臋, czemu ten szemrany dach u艣pi艂 mnie w bibliotece”. Ki czort! Ale najwa偶niejsze, 偶e jaka to nie by艂aby tajemnica, deszcz nadal pada a dach nadal nie przecieka. Si臋 przeciera, przestaje pada膰, wychodz臋 na taras i widz臋, 偶e ten deszcz sp艂uka艂 prawie wszelki 艣nieg z najbli偶szej okolicy. I ciesz臋 si臋, 偶e chocia偶 dach trzeba naprawi膰 lub wymieni膰, to nie jest to sprawa natychmiastowa, priorytetowa, pierwszoplanowa, mo偶e poczeka膰 na dobra pogod臋, na mnie i na dobrego fachmana. I znowu zaczyna pada膰, w chatcie coraz bardziej wilgotno od padaj膮cego deszczu i susz膮cych si臋 rzeczy. Zamykam jedno okno, drugie zostawiam uchylone, uruchamiam farelk臋 i podkr臋cam kaloryferek. Coraz cieplej, rozkoszniej, senniej,,, dach blaszany ma swoje plusy, daje niesamowite z艂udzenie bezpo艣redniego obcowania z natur膮, puk, puk jak w namiocie a nie trzeba si臋 pilnowa膰 by g艂ow膮 dotkn膮膰 p艂贸tna namiotu ... przysypiam, usypiam, drzemi臋… budzi mnie g艂贸d. Mam reszt臋 wczorajszego gulaszu, gotuj臋 makaron, 艂膮cz臋 z gulaszem, dodaj臋 uskubanych z grz膮dek listk贸w sza艂wii, rozmarynu, oregano, tymianku czyli to co zebra艂am wczoraj z jeszcze za艣nie偶onych grz膮dek. Pod pokrywk膮 potrawka pyrka (czyli pppp) a ja delektuj臋 si臋 czekaniem, czytaj膮c „Dzienniki ko艂ymskie” Hugo-Bandera. Ca艂kiem spokojnie czekam, bo prace na zewn膮trz zatrzymane przez dupn膮 pogod臋, pada coraz mocniej i coraz bardziej tajemnicza tajemnica dachu, bo chocia偶 na zewn膮trz od czterech godzin pada, to w chatcie nic a nic przecieki si臋 nie zwi臋kszaj膮. Moja leniwa cz臋艣膰 duszy i cia艂a uwielbia taka pogod臋 bo to usprawiedliwia jej wrodzon膮 sk艂onno艣膰 do nicnierobienia. Dzi艣 dzie艅 stracony do prac ogrodniczych, ale zyskany do przemy艣le艅, zapisk贸w, podczytywa艅, p贸艂drzemek. O zmierzchu wi臋kszo艣膰 s膮siad贸w wyje偶d偶a, przep臋dzeni deszczem bez ko艅ca a ja zostaj臋. W nocy budz臋 si臋 kilkakrotnie by sprawdzi膰, czy w kuchni i 艂azience nie kapie na nowo. Nie kapie.



Dzie艅 4 – 13 kwietnia (sobota)

      Bardzo grz膮sko i mokro na dzia艂ce i w okolicy ale trzeba ju偶 koniecznie posadzi膰 przywiezione, p臋dzone na parapecie wilce, groszki, kocanki, liatry ale te偶 r贸偶臋 i je偶yn臋. Obchodz臋 dzia艂k臋 kilka razy by znale藕膰 optymalne dla nich miejsce i dwa razy podje偶d偶am na b艂ocie, raz na oba kolana a raz na pup臋. Trud si臋 op艂aci艂, bo jak wreszcie, w samo po艂udnie, siad艂am na tarasie przy herbatce, to po przemy艣leniu tylko 3 siewki powojnika wymaga艂y przesadzenia, reszta doskonale przemy艣lana, wsadzona i bezb艂臋dna. Niebo si臋 chmurzy i dobrze, teraz tylko zrobi膰 obiad. Ziemniaczki si臋 gotuj膮, mi臋sko poddusza gdy przychodzi s膮siad do lub od wody (bo w chatcie, gdy na zim臋 spuszcza si臋 ze wszystkich rur, rurek, w臋偶yk贸w, wod臋 do ostatniej kropelki, otwieraj膮c wszystkie zawory a potem jeszcze zalewa si臋 co si臋 da zimowym p艂ynem do aut – ten proces w odwrotnym kierunku i ze skupieniem, sprawdzaniem czy jednak gdzie艣 nie strzeli艂a uszczelka, wymaga znajomo艣ci kolejno艣ci w艂膮czania, delikatno艣ci, fachowo艣ci. No i jeszcze posiadania stosownych, uniwersalnych kluczy.) Po godzince wszystko gra, a po drugiej jest ciep艂a woda i to ju偶 tutaj rozpusta i dekadencja. Obiad zjadam ju偶 letni, drugi fachman si臋 sp贸藕nia, znowu si臋 rozpada艂o – czas na drzemk臋. Ja 艣pi臋 a dooko艂a wszystko ro艣nie. Po drzemce ogarniam troch臋 salon i kuchni臋, sk艂adam wilgotne gazety z pod艂贸g, jeszcze troch臋 wilgoci pod 艂贸偶kiem, fotelem, szafkami i w zakamarkach ale jutro ju偶 musz臋 wr贸ci膰, mam nadziej臋, 偶e przez kilka dni grzyb mi nie uro艣nie. Fachman przyjecha艂 p贸藕no,mia艂 ma艂o czasu, przyjedzie w czwartek na d艂u偶ej. Czy to profesjonalnie? 


Dzie艅 5 – 14 kwietnia (niedziela)
  Coraz pi臋kniej, wiosenniej, kolorowiej. Szkoda, 偶e jeszcze nie u mnie. Wracam do miasta na kilka dni, sprawy cywilizacyjne wzywaj膮 ale w czwartek znowu wyjedam wietrzy膰, suszy膰, planowa膰 i mo偶e troszk臋 si臋 naciesza膰.