W planie zabezpieczenie posiadłości przed zimą czyli okryć delikatne i wrażliwe, powycinać już nie owocujące, zgrabić liście, zabezpieczyć wodę, zaplanować nasadzenia sosen.
W chatcie zimno i wilgotno więc zaczynam od zapalenia ognia w piecyku. Dym ściele się nisko, niebo zachmurzone, szybko robi się szaro i ciemno.
Na jutro zapowiadają słonecznie więc już dziś nic nie robię tylko nagrzewam chattę i gapię się w ogień.
Rano w chatcie +7 stopni a mnie zimno. Na zewnątrz zero, lód na pojemniku z deszczówką.
Włączam farelkę i zakopuję się w ciepłą pościel. Mała drzemka a gdy się budzę wokół mgła. Więc szybko kurtka, cholewki, aparat i biegam dookoła. Cudnie i tajemnie.
Zmarznięta wracam do chatty na dietetyczne śniadanie czyli kromeczka razowca z twarogiem, pomidorem i papryką a potem przebieram się roboczo i zabieram za realizację planu. Planowałam zacząć od wykopania sosny przy winogronie a w jej miejsce przesadzenie borówki kanadyjskiej ale gdy mgły opadają wzmaga się chłodny wiatr więc wracam, ubieram kurtkę i drugą parę skarpet. Nadal przenikliwe zimno, rezygnuję z przesadzania i grabię liście "z rynku" czyli przed chattą i wokół. Przycinam oliwnik, zaznaczam linię planowanej alei sosnowej. Już południe, temperatura się podniosła do 3 stopni, lepiej już dziś nie będzie. Trzeci raz wracam do chatty, robię gorącą herbatę z sokiem malinowym i miodem, ubieram najcieplejsze ciuchy, takie które używam zimą, w wielkie mrozy. Wyrywam zmarznięte aksamitki, wsadzam czosnek i bluszcz i zmarznięta na kość wracam do chatty. Pijąc herbatę z miodem robię na obiad limandę z kaszą gryczaną i to nie jest dobre połączenie bo limanda za delikatna do wyrazistego smaku hreczki. Powoli taję. Co się ze mną porobiło po tej diecie owocowo - warzywnej? Nigdy tak nie marzłam. Pewnie rozregulował mi się termometr wewnętrzny. Dziś wcześnie idę do łóżka z Nepomucką.
Rano ładny, choć zimny dzień ale trzeba wyjeżdżać. Oblatuję działkę utrwalając w aparacie kolory tej późnej jesieni.