sobota, 27 czerwca 2020

Siąpi, mży, pada, leje ....

Od przyjazdu na skraj do wyjazdu stąd siąpi, mży, pada, leje, pada, mży, siąpi..... A naparstnica rośnie jak zwariowana, u mnie się przeniosła na kompostownik a moja poszła do sąsiada za siatkę. 

Między ulewą a deszczem. deszczem a burzą, burzą i mżawką jest za mało czasu by skosić trawnik, przyciąć żywopłot z ligustra, odchwaścić grządki, założyć siatkę, dosadzić i dosiać warzywa które nie wzeszły. A wiciokrzew rośnie jak szalony!!!

Przez 3 dni oczekiwanie, jakieś wyrwane ćwierć ara koszenia, przycięcie 2 m żywopłotu, kawałeczek grządki. A to pilne zadania, bo wyjeżdżam na ponad trzy tygodnie, za zachód i by spokojnie wakacjować dobrze byłoby zostawić działkę zadbaną. A jaśminowiec dwuletni zaczyna kwitnąć!

Trawnik tak nasiąkł czy nasiąknął, że stoją kałuże, tylko źdźbła niewykoszonej trawy wystają. Koła autka do 3/4 w wodzie, tylko kilka cm poniżej podwozia. Czy wyjadę z działki? Czy wyjadę z ośrodka?  A deszcze byłyby tak urocze gdyby nie troska, że może być jeszcze gorzej bo Tarlaka prawie równo z drogą, brakuje kilkadziesiąt cm a to może przybrać nawet w godzinę. Kładka zalana wodą i wody nadal przybywa.

Dziwne tak patrzeć z niepokojem i trwogą, jak woda spada z nieba, jak podnosi się poziom spokojnej Tarlaki i wody w zalewie. To już nie to, że nie skoszę, nie przytnę, nie odchwaszczę, nie założę, nie dosadzę i nie dosieję przed wyjazdem, to lęk, że stąd nie wyjadę, że zaleje instalację wodną i  elektryczną.

Można by już wyjechać bo z każdym dniem może być gorzej  ale człek ufa i wierzy, że może wreszcie przestanie padać i woda zacznie ciut opadnie. A ślimaki wchodzą na schody i na taras, czyżby i one miały dość wody i mokra?

Ale mimo deszczu załatwiłam kilka pilnych spraw.
1 - Uprzątnęłam miejsce w pomieszczeniu gospodarczym na przyjęcie nowego łóżka
2 - Ukokosiłam łóżko, powiesiłam firanki
3 - Obkosiłam tylko wokół chatty
4 - Przygotowałam dziękczynny koszyk i przyniosłam kapę na łóżko
5 - Oberwałam rododendron z przekwitłych koszyczków
6 - Przycięłam częściowo i koślawo żywopłot z ligustra
7 - Podwiązałam pomidory, róże, rumiany .....
8 - Pojechałam na zakupy do ogrodniczego po siatkę na ptaki, cosik na mrówki, cosik na mszyce, 5     bananów jako nawóz na warzywa
9 - Umówiłam się z Panem K w sprawie naprawy rynien na dachu.
A przede wszystkim spędzałam większość czasu na tarasie i w letniej kuchni.

Wreszcie postanowiłam wyjechać, oczywiście w deszczu. W deszczu zmywałam, pakowałam, przenosiłam do autka, wyłączałam instalacje, zamykałam okiennice, uprzątałam taras, chowałam narzędzia ogrodnicze ......

A gdy już zapakowana po dach wyjeżdżałam, przestało padać. I nie padało do samego mieszkania. Ani następnego dnia, ani nazajutrz.
"Dziękuj Bogu nie tylko za to, co dostałeś, ale też za to, co zostało ci oszczędzone".

piątek, 19 czerwca 2020

Kleszczowisko i rododendron

Wreszcie rana przyschnięta i nawet zaczyna swędzieć czyli goi się. Władzia alarmuje że kosić trzeba, bo trawa się pokłada, motyczkować trzeba bo chwasty większe niż siewki i zachwycić się rododendronem bo jest w rozkwicie. Więc wreszcie zbieram się, pakuję  i wyjeżdżam. Ledwo ujechałam niespełna 10 km zerwał się wiatr, niebo zszarzało, potem zrobiło się prawie granatowe i taka burza, nawałnica, wichura, ulewa mnie dopadła, że dopiero nazajutrz dojechałam do chatty.


Nie było mnie dwa tygodnie a gniazda już puste. Szkoda, nastawiłam się, że będę obserwować naukę latania. Gdzie są teraz moi sublokatorzy, sikoreczki? Gniazda puste ale gąszcz wokół, ledwo spod chwastów widać uprawy.

Oprócz koszenia i odchwaszczania, a wszystko to w upale i między deszczami, zrobiłam stelaż na siatkę, by osłonić borówki przed ptakami. Troszkę pomógł mi uczynny sąsiad, bardzo mu dziękuję. Cały pobyt, kilka dni tak samo. Do południa lepki upał, parno i duszno a przed wieczorem ulewy. Raz tylko udało się niewielkie ognisko.

 Króluje rododendron, widoczny z każdego punktu działki.

Wprawdzie kleszcze mnie lubią, chatkuję często pod lasem i nie raz przynoszę nawet dwa, trzy to dotąd udawało się je wyciągać bez problemu (chociaż były dwa przypadki gdy urwałam im główki). Kupiłam nawet w aptece takie specjalne kleszczyki do wyciągania kleszczy. Ale ten ostatni był oporny i gdy już kilkanaście razy go skubnęłam i nic, pogoniłam do sąsiadów. Sąsiadka próbowała kilka razy i wreszcie zaklęła, prasnęła szczypczyki i wyciągnęła go paznokciami. Dzięki Ci dobra kobieto, uratowałaś mi noc. Ale on ze złości już chyba zdążył napluć mi do brzuszka, bo ślad wygląda nieciekawie, może to nie rumień wędrujący ale podpuchnięte i zaczerwienione. Oglądam się obsesyjnie kilka razy dziennie i łykam zielone tabletki na uspokojenie bo boję się tej boreliozy jak mało czego a na pewno dużo bardziej niż tej całej epidemii i pandemii razem wziętych.
Latareczkę dostałam od Córeczki na Dzień Matki, ładnie wygląda na tarasie i w dzień i wieczorem. Dzięki Ci Kochana!

A w ogóle to tak często przynoszę kleszcze, że oprócz tych które wyciągam sama, nierzadko korzystam z usług przychodni. I Panie już nie pytają z czym przychodzę tylko w którym miejscu tym razem. Miana mam dwukrotnie przekroczone ale podobno nie na tyle, by brać antybiotyki. A może już mam jakieś przeciwciała?

Kilka lat temu zdarzyło mi się odkryć wczepionego kleszcza, w sobotnie popołudnie, nie do wyciągnięcia ze względu na miejsce. To taka pora, że przychodnie już nieczynne, nie chciałam z takim drobiazgiem iść na pogotowie. Pomyślałam, że poczekam do poniedziałku No ale zasnąć się nie dało, cały czas wyobraźnia pracowała, czułam jak on wkręca mi się w skórę, jak tam pluje, jak rozchodzi się wraz z krwią, jak rana pulsuje .... Jakoś z nim żyłam dopóki go nie zobaczyłam ale jak już wiem, nie da się go zignorować. Ledwo doczekałam rana, nie było mowy bym wytrzymała jeszcze całą niedzielę i drugą noc. Niech na mnie nakrzyczą, niech mnie wyśmieją, jadę na pogotowie.  A tam ludzie pokrwawieni, płaczące dzieci, przepuściłam kilka groźnie wyglądających przypadków i wreszcie weszłam. Powiedziałam w czym rzecz i mniemałam, że pielęgniarka po prostu wyciągnie mi tego kleszcza ale wezwano chirurga. Było odkażanie przed i po, wywiad i zlecenie na badanie. I była też reprymenda, że tak długo zwlekałam i zajmuję czas w niedzielę, gdy ten kleszcz siedział już podobno kilkanaście dni a może i dłużej. I to tyle w temacie czy ciało rządzi głową czy odwrotnie. Jak głowa nie wie, że stało się Coś!!! - to ciało nie przeżywa, nie rozpacza, nie żałuje, nie boli, nie raduje się, nie tańczy, nie zachwyca ...... Głowa rządzi ciałem ale, no właśnie, kto rządzi głową? Bo nie my.