sobota, 30 lipca 2022

Kwiaty słońca

Zanęcona zdjęciami Dariusza od ponad tygodnia wybierałam się na to pole w moim miasteczku. Nawet myślałam, że to już za późno i będą już tylko przekwitłe - ale miałam szczęście.

Co do nieba nie miałam tyle szczęścia co Dariusz i było nieciekawe ale słoneczniki, cały ich łan i pojedyncze sunflowers, rzeczywiście dech w piersiach zapierały. Podobno jak w Toskanii. I znowu pół setki zdjęć bo to już chyba ostatni raz w tym roku. Więc i słoneczniki rozkwitłe i przekwitłe. 

Chociaż akurat Toskanię zwiedzaliśmy w maju, przed kwitnieniem słoneczników ale znaki, ślady, obrazy, pamiątki po słonecznikach były tu na każdym miejscu. Ja tam kupiłam ołówek, magnes i figurkę św. Antoniego które mam do dziś, kubek i krzyżyk poszły w świat. 

Od lipca mam drugi, zapasowy aparat od wnuka Maro. Spodobał mi się ten zgrabny, wodoodporny, przeciwwstrząsowy aparacik wnuka i chciałam kupić sobie taki sam ale żółciutkich już nie było w żadnym sklepie i kupiłam czarno-niebieski. Ale po 3,5 latach mój aparacik wyeksploatowany wielce, tysiące zdjęć w różnych warunkach, głównie na skraju. A wnusia aparat prawie nówka bo młodzież teraz robi focie i zdjęcia inteligentnymi telefonami komórkowymi czyli smartfonami.

czwartek, 21 lipca 2022

Pory dnia i roku

Kiedyś, kiedy jeszcze pracowałam, najbardziej lubiłam wieczory. Już po pracy, po obiedzie, po załatwieniu spraw na dziś, nawet po kolacji. Trochę stresowały dwie sprawy: w co nas rano ubrać i co ugotować na jutrzejszy obiad  ale żyło się od poniedziałku do niedzieli, w rytmie tygodnia. Nie znosiłam ranków gdy trzeba było wcześnie wstać, wrzucić coś do pudełek śniadaniowych i biec do pracy. A teraz lubię tę porę doby, gdy można sobie jeszcze doleżeć w łóżeczku po przebudzeniu, poprzeciągać się i czuć jak sprawnie pracują mięśnie (gdy nic nie boli). A potem powoli krzątać się przyrządzając kawę z mlekiem i odrobiną czekolady i z kubkiem pełnym gorących smakowitości usiąść latem w foteliku na balkonie (gdy nic nie boli) rozglądać się dookoła blisko, na rośliny posadzone moją ręką i daleko aż po horyzont na drzewa, krzewy i niebo a w zimne dni w wygodnym fotelu przy cudnym biurku planować dzień z kalendarzem i karteczkami w ręce lub przeczytać raz jeszcze rozdział ulubionych książek. Dlatego tak bardzo chciałam jak najwcześniej iść na emeryturę by to mieć już na zawsze. I trwa to już dwadzieścia lat a więc jakby od zawsze. I mam nadzieję, że na zawsze. 
Teraz też lubię wieczory, gdy to co trzeba i się chciało już zrobione a reszta odłożona na jakieś jutro. Można przespacerować się choćby do sklepu na małe zakupy lub przed garaż poplanować zagospodarowanie tego kawalątka trawnika albo beztrosko podumać na balkonie. A potem pooglądać filmy i programy na TV czy internecie przed snem i kłaść się z poczuciem, że nie muszę wstawać rano.

Kiedyś lubiłam lato bo urlopy, wakacje, słońce i to coś luzackiego w powietrzu a teraz lubię wszystkie pory roku oprócz lata, bo upały, bezruch, duchota, tłumy w ciekawych miejscach. Na szczęście gorące lato trwa u nas cztery miesiące, reszta czyli osiem to moja ulubiona strefa umiarkowana. Kiedyś na sugestię Siostry fociłam w BK to samo miejsce co roku w różnych porach. Mam ze setkę zdjęć tej ławeczki od 2010 do 2017 bo potem zmienili cudną, drewnianą ławeczkę na betonową i ja już się z nią nie zaprzyjaźniłam.
Na skraju wyprażyło mocno ale zapowiadają się zmiany. To mnie cieszy, bo to znaczy, że Anna jednak lubi 'posiadłość' i ma plany. Zanim się zdecydowałam tam pojechać i to zobaczyć na własne, już nadeszły upały, dla mnie znienacka. Więc odłożyłam wyjazd na kiedyś, nie byłam tam prawie rok więc kilka dni nie zrobi różnicy a może nawet zmiany będą już bardziej widoczne. Może i nie powinno mnie To już interesować ale jest tam wciąż spory kawałek mojego serca i życia. Dokładnie jedna piąta - 1/5 - czyli 20 %. 
Dziś kupiłam trzy kilo wiśni i wreszcie wyciągnęłam z pawlacza nową, kupioną dawno temu drylownicę do wiśni. Kupiłam ją wraz z zakupem i posadzeniem drzewa wiśni, bo miałam nadzieję na obfite plony. Ale przez pierwsze lata owocków było tyle co z drzewka do buzi a zaraz potem jakaś zaraza, albo wiek sprawiały, że owocki maleńkie albo spadały albo przysychały na drzewie. Kupiłam sobie też cały dzień roboty bo albo ja coś robię nie tak albo drylownica wadliwa. W teorii miałam wsypywać garść wiśni na podstawkę i tylko naciskać tłok a mechanizm miał wyrzucać wydrylowane wiśnie do miseczki a pestki do pojemnika, w praktyce trzeba palcem popychać co drugą wisienkę do miseczki i tylko co trzecia, czwarta pestka wpada do pojemnika, reszta do miseczki. I pryska sok dookoła. Po skończeniu blat wygląda jak po operacji, mimo zabezpieczenia gazetą. Wyszło 0,5 l skondensowanego soku, cztery średnie słoiczki konfitury i 3 małe. Czy się opłaca i czy mi wystarczy? To trudne pytanie ale przecież nie o to chodzi, ostatnie konfitury z wiśni robiłam w 2017 roku i mam jeszcze jeden słoiczek.