Drugie kuku to to, że cały post mi wcięło. Coś kliknęłam, coś poprawiłam, coś cofnęłam i wszystko zniknęło. W ciągu 8 lat to drugi taki przypadek. Oczywiście nie da się go odtworzyć, przynajmniej ja nie umiem, powklejałam więc zdjęcia i właściwie tylko je opisałam. Początek był o tym, że teraz BN czyli bezobjawowy nosiciel i DS czyli dystans społeczny to najważniejsze sformułowania. Każdy to wróg, potencjalny nosiciel bezobjawowy, nieprzyjaciel i trzeba się od niego trzymać na 2 metry. A ja nie mam na to zgody, więc jadę na skraj. U mnie nadal stokrotkowo ale i łąkowo, wirusa, pandemii, BN i DS ani śladu.
Lista prac do wykonania długa ale pogoda nie sprzyja bo co godzinę troszkę popada, niewiele ale dość, by odłożyć sprawy w gruncie, lepi się motysia, pazurki, łopatki. W czasie deszczu też się nie nudzę, patrzę z foteli na tarasie, jak w dwóch gniazdach krzątają się sikorki, mające gniazda pod moim dachem. W jednym już głośno i głodno, pisklaczki cirlaja i drą dziobki a rodzice pędem znoszą im przysmaki. W drugim jeszcze cicho chociaż też karmienie, pewnie mama wysiaduje jeszcze jaja.Przed rozpoczęciem prac obeszłam okolice by sprawdzić jak u innych ze szkodami. Wszędzie mniej więcej podobnie. Pofociłam stare domki bo coraz ich mniej, tych urokliwych. Cóż ja zdobię, że mam taki wypaczony gust.
Im więcej robię tym więcej jest do zrobienia. Z listy 11 punktowej wykreślam jako zrobione 7 a dopisuję do wykonania nowo zauważone 9
1. skosiłam działkę ale nie całą, zostawiam obrzeża łąkowe
2. wsadziłam z kubków pomidory, ogórki, cukinie w miejsce zmarzniętych i wyściółkowałam świeżo skoszona trawą, resztą trawy wyścieliłam poziomki
3. odchwaściłam borówki i winogrona z traw powyżej kolan.
4. przekopałam dwuletni kompostownik i wsadziłam ziemniaki, ocalone od sąsiadki która niosła je do śmietnika bio.
5. przesadziłam dwie jeżyny bo tam planowany stelaż na borówki.
6. przycięłam dzikie wino na ogrodzeniu, te umarznięte i te zaborcze.
7. zrobiłam rozsadę w 10 doniczkach
I właśnie przy tym ostatnim punkcie zrobiło mi się kuku na schodach. Przygotowałam doniczki, zmieszałam ziemie uniwersalną z perlitem, napełniłam doniczki i powtykałam co tam chciałam przygniatając widelcem. Właśnie miałam podlać gdy zaczęło padać. Chapsnęłam zestaw i hyc po schodkach by je zostawić w trawie na deszczu. Tacę niosłam przed sobą, nie widziałam schodków i rymsnęłam jak długa. W pierwszej chwili nie poczułam strat bo tacka z doniczkami nie rozwalona ale gdy wstałam TO zobaczyłam i poczułam. Wpadłam w lekką panikę i słabość, tak mam od zawsze na widok krwi więc popsikałam ranę octeniseptem i ją zakryłam. Ale krew się przesącza, popsikałam resztką płynu i pojechałam do przychodni tak jak stałam, bez maski, rękawiczek, dowodu. Tam posikali mi ręce, dali rękawiczki i maskę, zmierzyli temperaturę i dopiero wtedy zajęli się nogą. Na szczęście rana chociaż duża jest powierzchowna, na nieszczęście na jej końcach robią się krwiaki. Pielęgniarka założyła mi fachowy opatrunek i zaszczepiła mnie chyba przeciw tężcowi, lekarz wypisał receptę na rivanol i heparizen 1000, kazali stosować i zmieniać opatrunki. Więc w aptece nakupiłam jeszcze gazików, bandaża, plastrów. Postanowiłam zostać jeszcze do jutra bo bałam się jechać kilkadziesiąt km z taką nogą. Całe popołudnie i wieczór nasączałam, smarowałam, owijałam. Takoż i w nocy bo spać się nie dało więc wzięłam coś uspakajającego i na sen. Te moje upadki, te rany, siniaki uświadamiają mi, że mam mocne kości bo od ...dziesięciu lat nic sobie nie złamałam. To dobra wiadomość w moim podeszłym wieku.
Lista do zrobienia na skraju długa, czas jest ale rana boli, piecze, rwie i pulsuje, czas wracać do domu, poleniuchować ze trzy dni. Rano wstałam, rana jakby boli mniej, już powoli zasycha. Wypiłam gorące mleko na śniadanie, zebrałam zabawki czyli kosiarkę, motyczki, grabki, sztychówkę, łopatki. Pozamykałam okiennice, prąd i drzwi, posprawdzałam jeszcze dwa razy, zrobiłam zdjęcia nogi i w drogę. Donoszę najuprzejmiej że dojechałam bez przeszkód.