No tak, mimo postanowień i wsparcia, dalej to krąży po mojej głowie, chociaż już bez smutku. Rozważam plusy ujemnie i minusy dodatnie. Jakoś szczególnie, po niekompatybilnych z moją wizją raju planach, zachwyca mnie cisza przed wschodem, śpiew ptasząt o poranku, światło o wschodzie i zachodzie, zapach świata o świcie i zmierzchu ...
Tak jest, że mocniej doceniamy to, co możemy stracić. Tej wiosny będę wrażliwa, wyczulona i pełna wdzięczności za drobne, codzienne błogosławieństwa. I dobrze się złożyło, a jest w tym palec Boży, bo już jesienią postanowiłam skierować całą swoją energię inwestycyjną i zasoby finansowe tylko na doinwestowanie mieszkania. Chatta ma wszystko co niezbędne a zachciewajki i udogodnienia czyli taras, ambona, domek gospodarczy, piec pod chmurką, kuchnia w izbie, ocieplenie chatty, wymiana okien ..... kiedyś tam. Leniwa część mojego Ego cieszy się, że narazie, przez rok lub dwa, nie trzeba robić nic trwałego na skraju. Tylko bratki i kwiatki, czosnek i cebulka, fasolka i pomidory, groszki i róże i takie tam fijołki i stokrotki.
Miło bardzo siedzieć sobie na tarasie z książką na kolanach i słuchać jak krople stukają o blaszany dach sąsiada, deszcz podlewa wiosenne nasadzenia.
Jakoś nigdy nie miałam takiego serca do tej chatty, co do pierwszej maleńkiej chatki. Tam przez 5 lat, po pół roku bez prądu i wody, bez luksusów i cywilizacji, bez oczekiwań i rozczarowań - tylko oczarowana!
Ale z chattą sobie radzę bo zmieniłam funkcje salonu i mam tam teraz izbę wielofunkcyjną czyli jakby chatkę w chatcie. A drugą połowę czyli żółty pokój gościnny, zieloną łazienkę, jakby biały pokój gospodarczy czyli graciarnię odwiedzam rzadko bardzo, tyle ile koniczne. A w izbie ciepło, przytulnie, wszędzie bliziutko, milutko - tylko zabałagania się szybko, za szybko.
Dziwi mnie i niepokoi, że w myślach, tak łatwo i bez żalu pożegnałabym się z rajem w BK, po ponad 7 latach brania i korzystania. Wystarczyłoby, by zanęcił mnie inny raj, inna posiadłość, inne uroczysko, inny skrawek nieba .... Może to przez to, że za dużo zaglądam do innych blogów a tam chaty na skarpie, na wonnym wzgórzu, z widokiem na Kopystańkę, nad jeziorem Sosno, w kamiennej wieży, na końcu świata, z wędzarnią, piecem chlebowym, z kozami, psami i kotami .... Wiem, że to nie dla mnie, bo jestem sama i niemłoda, w późnych latach jak mówił kiedyś mój wnusio. Ale tak to jest - jak się za dużo przebywa z marzeniami to rzeczywistość nigdy ich nie przebije.
Rozwalił mi się plastikowy ale cudnie żółty fotel, który był ze mną w Brzózie od początku, od grudnia 2006 roku. Dokładnie mówiąc rozwalił się pode mną, gdy wczesnym rankiem klęknęłam na nim, by odsunąć błękitną zasłonkę z tureckiego ręcznika, na południowym oknie od kuchni.
Upsss i buuuch, fotelowi rozjechały się nogi i pękł na kilka kawałków a ja wylądowałam na podłodze, oszołomiona, zdezorientowana i niezborna. Chwilę leżałam, rozważając w głowie warianty, jak czołgam się do telefonu, dzwonię na 112, tłumaczę gdzie to jest na skraju, wyjaśniam że leżę w zamkniętej chatcie, na zamkniętej posesji, karetka podjeżdża, ratownicy w seksownych, czerwonych kombinezonach przełażą przez bramę przerzucając nosze i sprzęt, dochodzą do drzwi, walą w nie, wreszcie wybijają szybę w północnym oknie i utykają tam bo za wąsko. Dostałam takiego ataku chichotu, że aż dodatkowo osłabłam. Dopiero po chwili wstałam z trudem ale całkiem sprawnie, ubrałam gumiaczki i kurtkę, otworzyłam drzwi, wzięłam klucze, otworzyłam furtkę i bramę. Taka jest siła wyobraźni.
Z tartaku przywieźli mi zamówiony metr miękkiego, pachnącego drewna z olchy, puszcza pąki morela, śliwa, wiśnia i jabłoń. I pączkuje borówka amerykańska, porzeczka czerwona, bez, leszczyna. Pięknie przyjęły się róże i poziomki. Jest cudnie
I tylko budka pusta jeszcze.
A post całkiem optymistyczny mi wyszedł :-)))