Już pół roku nie mieszkam w miasteczku, w którym przemieszkałam pół wieku i nadszedł czas odwiedzin, bo okazja niecodzienna jest. Krótkie ale brzemienne w skutkach, uroczyste spotkanie jest celem tej wyprawy.
Wtorek 28 maja. Wyjście z Domu w M około południa. Przejazd busem do miasta wojewódzkiego i około 14 tej umówione spotkanie z Dorotką na dworcu podmiejskim. Napaliłam się by zobaczyć ciekawostkę, krzesło czy schody do nieba Szajny bo to podobno gdzieś obok ale przeszłyśmy w upale na wiadukt i nigdzie go nie widać. Poszłyśmy więc na plac przy nie mniej znanym pomniku i zasiadłyśmy w miłej knajpce na kawce z lodami i szarlotce. I tam się okazało, że to nie schody tylko Szajny drabina do nieba i jest sporo dalej niż doszłyśmy. Ale za gorąco by to sprawdzić, zostawię sobie tę atrakcję na następny przyjazd do miasta wojewódzkiego. Przegadałyśmy miło ponad dwie godziny a nadal gorąco i upalnie.
Zadzwoniłam do Władzi, że mogłybyśmy się spotkać na nieumawiane wcześniej, spontaniczne spotkanie a ona z początku się wykręcała, że nie przygotowana i ma w domu zaczęte prace. Ale jak powiedziałam, że to ja do niej pojadę a nie ona do mnie to się ucieszyła i zaprasza najserdeczniej. Dojechałam do niej śliczną trasą przez Wisłok, po 17 tej z czteropakiem Warki Strong a ona miała Żywca. Powoli, przy pogaduchach wysączyłyśmy po Warce i już czas się żegnać bo na polu wreszcie zrobiło się przyjemnie gorąco ale już nie upalnie. Zawsze z przyjemnością do niej jeżdżę bo mieszka w Domu Seniora a ja tam planowałam zamieszkać i byłam już blisko, bliziutko realizacji tego planu.
Dwoma autobusami dojechałam do B a potem sporym spacerem do hotelu. Już było za późno na nieumawiane wcześniej spotkania na Tkaczowa 14. Do hotelu dotarłam po 20 tej i odpoczęłam kapkę bo mnie już bolały nóżki i kręgosłup a i głowa pełna wrażeń wymagała uporządkowania.
Dowiedziałam się, że SPA jest czynne do 22 więc szybko kostium i ręcznik i poszłam zwiedzać te luksusy w cenie. Jest na bogato!!! Czego tam nie ma!! Bo jest basen z hydromasażem i przeciwprądem, sala kardio, sauna, caldarium, łaźnia parowa, ścieżka Kneippa, jacuzzi, grota wodna, tepidarium. Brakło czasu by obiec i zwiedzić wszystko ale na szczęście to nie ostatnia taka wizytacja (zdjęcia są z prospektu).
Po przejściu do pokoju tylko zdjęłam mokry kostium i taka czysta, wymoczona i wygrzana ległam w koszulce na łóżku i usnęłam natychmiast. Ale obudziłam się koło trzeciej i już nie mogłam odnaleźć snu. Obce miejsce, obce odgłosy, stres o spotkaniu - sen pierzchnął. TV niedobrze, FB źle, cisza denerwująca.
Środa 29 maja. O siódmej wreszcie wstałam zmęczona bezsennością, prysznic z hotelowym płynem 2 + 1 i przystrajanie na spotkanie. Spotkanie dopiero o 11 tej więc zaczęłam pisać te notatki na bieżąco. O 9 tej poszłam na śniadanie (też w cenie hotelu). Czego tam nie było!! Bo była gorąca jajecznica i parówki, serki rozmaite białe i żółte, miękkie i twarde, ogórki i pomidory, pasztety i szynki, wędliny nadziewane twarożkiem ze szczypiorkiem i mozzarellą z pomidorami, kawy, herbaty, soki. Próbowałam spróbować wszystkiego ale mi się nie udało. Ale jajeczniczki sobie nie odmówiłam.
Po powrocie do pokoju odpoczęłam kapkę by się sadełko zawiązało i już czas by zapłacić za te luksusy i opuścić hotel. Spotkanie które było sensem i celem tej wyprawy zaczęło się punktualnie, przebiegło sprawnie i radośnie. Wyraziłam zgodę dwa razy, pogadaliśmy o tym i owym. To miłe, że pamiętają i wierzą, że podołam a i ja czuję się zmobilizowana do wysiłku intelektualnego i wizerunkowego. I jest okazja by wyjść i wyjechać z Domu i spotkać się ze znajomymi z dawnej pracy. Bo ostatnio jakoś nic mi się nie chce spotykać kogokolwiek, dość ma dzień zmartwień swoich. Wracam całkiem spokojnie choć w upale na przystanek do miasta wojewódzkiego a po drodze załatwiam jeszcze ubezpieczenie OC dla Forda Maro. I już wczesne popołudnie, o 13 tej mam wcześniej umówione spotkanie z Krystyną, na placu Wolności. Dochodzę tam 'na ostatnich nogach', ledwo żywa i próbujemy znaleźć miejsce w cieniu, pod parasolami. W końcu lądujemy w klimatyzowanej knajpce na lunch Krystyny, bo ja, objedzona śniadaniem po kokardę, tylko sok z czarnej porzeczki. Potem przenosimy się do socjalnej kawiarenki na lody ananasowo - śmietankowe. Jest chłodno i miło, ani mi w głowie dziś wybierać się na drabinę do nieba.
Pożyczam "Modlitwę żaby" Antony de Mello, za miesiąc będzie okazja by się spotkać i oddać książkę. Około 15 tej się żegnamy, ja obładowana bo obdarowana błękitną lobelią i fioletową lawendą. A na przystanku spotykam Gosię, jedyną synową szwagra Henia, która przyjeżdża czasem pobyć z teściem. Krótkie spotkanie jednoprzystankowe i idę w upiornym upale na dworzec. Ochlapuję się wodą, odpoczywam chwilę w klimatyzowanej poczekalni i wsiadam do busa. W domu w M jestem około 18 tej.
Od pewnego czasu 'skapcaniałam' albo zobojętniałam towarzysko, nie chce mi się spotykać na pogaduchy, nie interesuje mnie to. Ale okazuje się, że jak zdarzy się okazja i okoliczności to całkiem miłe są te spotkania. I to był jeden z powodów, że zgodziłam się na tę funkcję.
Za miesiąc ważne Walne a za dwa miesiące pierwsze posiedzenie. A potem już co miesiąc przez trzy lata. A jesienią spotkanie w BK, tym razem w domku kanadyjskim z Władzią, Dorotką, może Krystyną, może Halinką. Pożyjemy, dożyjemy, zobaczymy!!!