czwartek, 19 listopada 2015

Piątek, 13 tego listopada

Na emeryturze nie zważa się na daty, zresztą nie jestem przesądna. Wyjechałam z domu, w piątek w południe, z innym zamiarem ale tak się zadumałam, zamyśliłam i rozmarzyłam, że FordKa, jak kuń do stajni, poprowadził mnie w stronę chatty. Jechałam ostrożnie i rozważnie ale bez świadomości celu, bo dopiero w połowie drogi zorientowałam się dokąd jadę. Prawdziwa medytacja, tu i teraz, cała zanurzona w obecnej chwili ale nieuważna. Dobrze że Anioły czuwały! Więc już nie zawracałam, elastycznie zmieniłam plany i do BK dojechałam przed 14 tą. Błyskawiczne rozpakowanie, przebieranie, rozpalanie i po 14 tej byłam już w lesie. Popędziłam prosto do mojego ostatniego odkrycia grzybowego, bo to chlubny wyjątek, gdzie grzyby nie znikają nazajutrz po zebraniu. I rzeczywiście, przeszedłszy zakątek wszerz i wzdłuż znalazłam ponad 20 zdrowych i dorodnych podgrzybków, wprawdzie raczej takich do suszenia, mrożenia i na bezpośrednie spożycie ale właściwie już od lat nie robię marynat (chociaż w poprzednim roku popełniłam kilkanaście słoiczków). Oczyściłam grzybki, posortowałam, pokroiłam. Z części ugotowałam zalewajkę a większość ułożyłam na sitach do suszenia. Suszarka szumiała i rozsiewała miłą woń, zalewajka macerowała smaki na stygnącym piecyku, zaczęłam czytać ale mocny wiatr wprowadzał świat w niepokój i wcześnie poszłam spać.

Obudziłam się przed pierwszą w nocy, właściwie już w sobotę, z barwnego snu. Coś mnie obudziło nagle i rozespana zastanawiałam się, co to było, gdy z radia dobiegły mnie słowa: zmieniamy program, tragedia w Paryżu, zamachy terrorystyczne. W pierwszej chwili zaspana pomyślałam, że Paryż daleko i chciałam znowu zakopać się w pościel i wrócić do kolorowego snu ale się nie dało. Wiadomości o pierwszej budzą grozę. Stan wyjątkowy, odbijanie zakładników, panika. Zaświeciłam lampkę bo ogarnął mnie strach, ten Paryż wcale nie tak daleko. Pozapalałam światełka i zasłuchałam się w poważną, dostojną, melancholijną muzykę, jaką nadawali w radio. O drugiej już podawali trochę szczegółów. Akcja odbijania zakładników zakończona, siedem punktów ataków, ponad stu zabitych, trzykrotnie więcej ciężko rannych. Nagle radio zamilkło i znowu dopadł mnie strach ... czyżby to już u nas!!! Kilka okropnych minut pełnych bezrozumnego lęku i radio zagadało. Dywagacje o zamknięciu granic, o przyczynach, powodach, sprawcach. Mało danych więc rozwijają się teorie, domniemania i spekulacje. I chociaż zdaję sobie sprawę, że media lubią karmić się strachem i podkręcają sensacje, to gołe fakty są wystarczająco tragiczne i okrutne. Nie da się zasnąć, próbuję czytać, próbuję pisać ale w sercu, duszy i ciele bezrozumny strach. I wtedy mądre ciało krzyczy: dość! Jestem głodna !! Jak małe dziecko natychmiast domaga się uwagi. Zalewajka jeszcze ciepła, zjadam dwie miseczki i już godzina trzecia. Tym razem wiadomości skromniejsze, brak nowych szczegółów ale ponad stu zabitych to kilka razy więcej zrozpaczonych. Radio znowu milknie na kilka minut ale tym razem strach mniejszy, bo to chyba przez ten wiatr który tak wieje, że chatta stuka okiennicami, trzeszczą ściany z desek, coś się przewraca na tarasie. I muzyka poważna ale już nie taka patetyczna. Nie boję się o siebie, nawet o Dzieci nie tak bardzo jak o Wnuki. W jakich czasach przyjdzie im żyć. Fanatyzm religijny był zawsze i święte wojny bywały ale terroryzm to chyba dopiero w 21 wieku. Nadal  nie mogę spać, trochę czytam, trochę piszę, robię herbatkę z sokiem malinowym, wypijam gorącą po łyku i już godzina czwarta. Wychodzę na taras popatrzyć na szkody poczynione przez wiatr i dopiero teraz widzę, że to i wiatr i deszcz. Szumi w rynnach, stuka o dachy, zacina po ścianach. Jeszcze ciemno, szkód nie widać, wracam do izby i do łóżka. Chyba zasypiam bo nie słyszę wiadomości o piątej.

O ósmej budzi mnie słońce, leżę jeszcze chwilę w bezruchu, jakiś straszny sen mi się przyśnił. Smuga słońca przesuwa się po moim ramieniu, rozgrzewa ucho a gdy dochodzi do policzka, wstaję. I już wiem, że to nie był sen. Ale już nie słucham radia, nie dam się wkręcać w tę spiralę strachu i nienawiści, bo to zła energia. Po kawce postanawiam wyjść do lasu ale jeszcze przedtem fotografuję fiołki przy chatcie, posiadłość w jesiennym, wczesnym słońcu z daleka i z bliska, aniołka mojego i psiaka Jasia, swawolnych i figlarnych. I już lepsza energia, którą posyłam na zachód do moich najukochańszych. Potem do lasu z koszyczkiem i aparatem. A tam mnóstwo leśnych obiektów do fotografowania, mnóstwo wysoko-wibracyjnej energii i posyłam tę radosną, słoneczną energię do Dzieci i Wnuków, do Halinki i Henia, do Zosi, do Krystyny i Cesi. Do rodziny, przyjaciół, znajomych realnych i wirtualnych. Do Polaków i Europejczyków. Do świata i kosmosu. Co tam, tyle jej mam do rozdawania. To dobra energia, pełna nadziei i ufności.

Jutro minie tydzień, wysyłam ten e-list dziś o symbolicznej 13.11 bo zaraz wyjeżdżam do BK zakończyć luksusowy sezon zamknięciem wody. Trzeba ją zamknąć na głównym zaworze, spuścić wodę z całej instalacji, zabezpieczyć zawory, krany, spłuczkę. Następny wyjazd to już ahoj przygodo, woda z Tarlaki, oszczędzanie na myciu i zmywaniu, cudnie siermiężne warunki, jak to najbardziej lubią tygrysy i Pellegrina. Można nawet czasem i prądu nie włączać, wtedy do gotowania, grzania i oświetlania tylko piecyk, grill, latarka, świece, światełka tea light. Taka cudowna bajka na kilka dni w miesiącu, na skraju cywilizacji :-)))

18 komentarzy:

  1. Ja też nie jestem przesądny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tak piszesz to pewnie w to wierzysz, to ani źle ani dobrze. Serdeczności

      Usuń
  2. Ja też nie jestem przesądna....
    Piękne kadry o poranku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już jest nas troje. I pewnie jeszcze spora ilość, może nawet i większość.
      O poranku, w lesie, długie cienie są widowiskowe. O poranku bo rankiem, tak wcześnie, ja nie wstaję.

      Usuń
  3. zabieram dobrą energię bo mi potrzebna....fotki cudne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bierz ile chcesz, ona od rozdawania mnoży się i odnawia, jak ciepłe i puchate ze znanej bajki. A fotki się cieszą i dziękują :-)

      Usuń
  4. Krystynko, dziekuję za wzruszajacą opowieść - reportaż. trzeba życ i cieszyc sie tym, co jest póki jest.A Ty potrafisz sie cieszyc maleńkimi rzeczami, nawet tym, co innych by przerażało. Twoja siermiezność w chattce jest uwolnieniem sie od cywilizacji, jest czystym spokojem i powrotem do czasów, gdy żadne złę wiadomosci o terrorystach nie zaburzały rzeczywistosci. No i jeszcze jedno - skoro tak dobrze radzisz sobie bez zdobyczy cywilizacji, to w razie czego poradzisz sobie, gdy odłaczą nam prąd, gaz i całą tę reszte neizbędnosci. Takie imiejętnosci moga ocalać. I skromna, samowystarczalna chattka na skraju może ocalać.Ci w miastach maja zdecydowanie gorzej...
    Ściskam Cie serdecznie z deszczowego przysiółka i wyznam Ci jeszcze, iż tym postem apetyt na zalewajkę mi pobudziłaś. Dawno nie jadłam. Trza mi żurek ukisić!-))♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cywilizacja dużo daje ale też dużo odbiera. Dla mojego pokolenia sześćdziesięciolatków dużo więcej odbiera niż daje. Ale nie można się gniewać i dąsać na XXI wiek, chociaż to nie wiek dla dzikich, wolnych i swawolnych ludzi.
      Masz rację Oleńko, tam na skraju jestem może nie samowystarczalna ale bardziej niż w miasteczku niezależna od zdobyczy cywilizacji. Ale troskam się o moje Dzieci i Wnuki, one nie maja takiego wyboru (chociaż moja chatta, na wciąż otwarta, nie tylko dla nich).
      Zalewajka na deszczowe popołudnia - bezcenna. Dobrze gdy na skórce boczku lub bekonu, okraszona grzybkami i skwareczkami. Ale i taka postna, tylko woda, ziemniaki, marchew, sól, żur - też doskonała. Taka biedazupka dobra i na listopadowe dni i na przedwiosenne posty. Trza żur kisić !!!

      Usuń
  5. Zawędrowałam tutaj nie wiadomo skąd i dlaczego - teraz już wiem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi Aleksandro, wędrowanie cudna sprawa. A takie niewiadomo dlaczego i dokąd - najcudniejsze. Serdeczności ślę !

      Usuń
  6. Dobra energia potrzebna każdemu z nas. Dobrze, że masz skąd ja czerpać. Ja nie bardzo, szkoda,że nie mam takiej Twojej BK. Kozule mi jej trochę użyczają, ale, ponieważ słabowita jestem ostatnio i sił brak, zbyt mało czasu z nimi spędzam. Na szczęście ową noc przespałam i te wydarzenia przezywałam dopiero od rana. Trudne czasy mamy i trudne decyzje wewnętrzne do zajęcia stanowiska i wydania osądów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tę moją BK 'dostałam' dopiero kilka lat temu, I chociaż znałam ją od lat ponad czterdziestu, nigdy nie marzyłam o niej jako o raju, przystani, Źródle Mocy. Potrzebne było to coś, ten czas, ta potrzeba by zauważyć i docenić jej potencjał.
      Nie musimy wydawać ocen i osądów, wystarczą impresje i emocje, nieuchwytne bo chwilowe. Pozdrawiam Cię Colorado!

      Usuń
  7. Do mnie wszystkie wieści ze świata docierają ze sporym opóźnieniem, ale dobrą energię łapię od Ciebie, jakoś tak podświadomie czuję coś groźnego. O, i listki lecą żółte, za chwilę płatki śniegowe, piękne grzyby znalazłaś, my utrzymujemy funkcje życiowe chatki przez zimę, nawet nie dajemy jej za bardzo ostygnąć, piec chodzi cały czas ... nie, jeszcze nie na stałe; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A łap kochana, tyle dobrej energii ile zachcesz, chociaż przecież na pogórzu i u Ciebie tyle jej lata po lasach, górach i dolinach. I widok z przybudówki masz pełen magii i mocy. Listki brzozowe, takie same jak w BK za kuchennym oknem, już ostatnie. Ja hibernuję chattę, bo zimą bywam tam rzadko i na krótko a potok i las mam niecałe 10 m od chatty.
      Wy jeszcze nie na stałe ale chatka już wie, że doczeka się czasu, gdy będziecie tam nie tylko bywać.

      Usuń
  8. Z tym trzynastym to jest tak, że albo przynosi szczęście, albo jak nie przykopie! W każdym razie nie jest to taki zwykły, niewinny dzień w kalendarzu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym temacie wszyscy mamy rację. I ci którzy się go boją i Ci którzy oczekują darów losu. Nie jest niewinny - jest świąteczny!

      Usuń
  9. Wnuki... podobno kocha się bardziej niż własne dzieci. Piękne grzybki zbierasz. Ja w tym roku też 1 ( słownie: jednego ) grzyba znalazłam . Tak się często zastanawiam, jak Ty dajesz radę przetrwać w swoim domku w chłody?... bo listopad nie zachęca już temperaturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już wiem, że nie podobno, tylko na pewno.
      Długo czekałam na grzybki, z powodu suszy nie było ich we wrześniu dopiero w połowie października się pokazały ale zbierałam je do listopada.
      Ja jestem chłodolubna Adelinko a w chatcie mam kominek i w razie awarii niechcenia kaloryfer na prąd. Dla mnie plus 10 to dobra temperatura, nie lubię tych ponad 20 stopni.

      Usuń