6.06 - Dzień darów otrzymanych i przekazanych. Dopołudnia w Mielcu dostałam od mojego ulubionego brata Bynia 1/4 spadku a w południe przekazałam go Zoni, mojej ulubionej bratowej. Od mojej ulubionej siostry Halinki też dostałam hojne prezenty, a od ulubionego szwagra Henia drewniane karnisze do chatty. Kiedy ja będę mogła tak ich hojnie obdarować jak Oni mają wszystko a nawet więcej? Ile dobra materialnego i dobrych emocji wywiozłam z Mielca ! Dziękuję Kochani, po trzykroć dzięki !!!

Popołudniu zjechałam do Brzózki i idąc za ciosem spytałam P. Ani czy lodówka nadal do wzięcia i się okazało, że i owszem. Zajechałam na swoje włości a tam gorąco i wilgotno, bujność zieleni zdumiewająca, znowu stąpam po stokrotkach.

Zakręcam pędy dzikiego wina wokół siatki, prostuję pochylone pędy pachnącego groszku, zawijam wilca wokół siatki, wyrywam z pulchnej ziemi chwaściory do kolan a to wszystko w rytmie 15 minut pracy, 30 minut odpoczynku. Do 17 tej zrobiłam jakieś 3 % i poszłam do Pani A. Przy pomocy starej taczki i dwóch młodych menów lodówka została przetransportowana, wniesiona po schodach i ustawiona w niestosownym, ale optymalnym na ten czas, miejscu. Urocze dalsze sąsiadeczki przyniosły bebechy, wyjęte z lodówki na czas transportu. Miło i szybciutko sfraternizowałyśmy się z P.Anią - pardon Anią ..... i już mam lodówkę, a przy tych temperaturach, ociepleniu taki sprzęt tu potrzebny bardzo. Dziękuję Aniu! Lodówki narazie nie wolno włączać więc zabieram się za czwarty % gdy zawiało, zagrzmiało, niebo zrobiło się demonicznei zaczęło padać. Pozamykałam co otwarte, schowałam co elektryczne i zasiadłam na tarasie. Pada i przestaje, leje i mży i tak przez dwie godziny. Zabrałam się za złożenie lodówki, powkładałam półki, pojemniki, schowki ale nie wiem gdzie włożyć wielkie koromysło ze skrzydłami i duży plastikowy klin. Moje dotychczasowe lodówki tego nie miały. W przerwie padania poszłam do darczyńczyni ale ona bryknęłam na imprezkę. Trudno i darmo, freon będzie się dłużej stabilizował. W dodatku wraca burza, okrywam autko, nawrót drugi i trzeci, wyłączam prąd, zapalam świeczki i ..... burza wreszcie się oddala. To po prostu działa !
7.06 - Wstaję rankiem bo dziś będzie stawiana winna wiata, oczywiście jeśli nie będzie padać (a zapowiadają deszcze i burze). Ranek pochmurny, niebo szare ale dzwoni majster, że będą przed południem.




Czekam by trawa przeschła, chciałabym obkosić chociaż teren przyszłej wiaty. No i czas wreszcie włączyć lodówkę. Ania umieszcza płytę pod zamrażalnikiem, klin z boku i włączamy lodówkę. Działa! chociaż lampka mruga ale ten typ tak ma. Ania odchodzi a ja otwieram drzwi by przełożyć prowiant z pojemnika - błysk i huk, wszystko zgasło, wywaliło korki w chatcie i w skrzynce. Poważna, nie amatorska sprawa. Spacer po sąsiadach i znajduję Pana S, sąsiada jeszcze dotychczas przeze mnie nie wykorzystanego. Odważnie wchodzę na posesję i łagodnie proszę o pomoc. I chociaż problem nie był błahy, został wykryty, rozwiązany i naprawiony - lodóweczka działa i nie wywala. Ledwo zdążyłam się nacieszyć, obkosić co trzeba jak przyjeżdża capkiem 3 fachmanów z drewnem. W trakcie montażu się okazało, że młodzian do pracy a starsi panowie dwaj do nadzoru. Ale w 3 godziny wiata stoi.


Parno i duszno, niebo z błękitnego robi się białe a potem szare. Jeszcze kosmetyka czyli obcinanie końcówek, malowanie słupów i brzegów. Gdy zostało jeszcze dwa słupy zaczęło grzmieć a przy ostatnim już padały wielkie ciężkie krople. W popłochu pakowanie, w pośpiechu rozliczanie, gdy wyjeżdżają już w deszczu zbieram gwoździe i narzędzia, w ulewie zamykam okna autka a gdy wpadam na taras mokrusieńka, istny potop z nieba a wszystko to w trzy minuty.

Byle tylko nie było gradu bo nie ma szans na okrycie autka plandeką. Chociaż 14 ta w chatcie ciemno bo wyłączyłam korki, przebieram się w suche po ciemku i myślę czy się coś impregnatu ostoi na wiacie świeżo malowanej na zielono. Po godzinie mała przerwa w ulewie choć nadal grzmi i błyska, wypadam z aparatem na 2 minuty, bo znowu nawrót.





Już po 15 tej, nadal ciemno w chatcie, da się pisać jedynie przy kuchennym oknie więc stopy na kuchennej instalacji wodnej, zeszyt na kolanach i piszę relację z dziś. Dopiero po 17 tej burza przeszła, drogę zmieniła w rzekę, wklepała delikatne roślinki w ziemię, wybrudziła truskawki, poziomki, pomidorki, skołtuniła pietruszkę, położyła rumiany, zrobiła stawek w dołku na ognisko. Żal patrzeć więc tylko szybko obiegam z aparatem i wracam do chatty, zrobić jakiś gorący posiłek. Tak to u nas jest, jak burza wpadnie do tego kotła nad jeziorem, otoczonego lasem to kręci się, nawraca i zawraca.
Mniejsza połowa impregnatu została na wiacie, reszta poszła precz, z wiatrem i wodą.