Ale nie można nadużywać wielkoduszności listopada. Pozałatwiałam pilne i niezbędne sprawy, pogapiłam się w TV do woli, powspominałam na blogu przeszłe listopady (a nawet grudnie bo niektórzy już planują święta) i wiśta wio kaczorkiem na skraj do chatty. Jak się okazało na nie za długo.
Dzień pierwszy
Bo po drodze, jak to w piątek, jeszcze do Zosi G, do banku i do spółdzielni i gdy zajechałam z fasonem na skraj, już było ciemno. Na zewnątrz 3 stopnie, w chatcie takoż. Więc nawet nieprzebrana rozpaliłam w piecyku jeszcze przed rozpakowaniem. Po godzinie nadal tyle samo ale rozpakowuję ciuchy i jedzenie, na piecyku ustawiam obiadokolację, przebieram się szybciutko i okutana w kołdrę czytam "Amerykanina", bo kilka dni temu obejrzałam końcówkę filmu z George'em Clooneyem. Po trzech godzinach jem kolację, w izbie 10 stopni ( siostrze mówię, że 15 ) ale z zainteresowaniem i ciekawością czytam Martina Bootha, więc czas się nie dłuży. Wokół cicho i ciemno, w izbie jasno i przytulnie, radyjko gra, ogień płonie - odkładam książkę i napawam się tym klimatem.
Dzień drugi
Nazajutrz budzę się wcześnie rano, ogień w piecyku wygasł, w izbie zimno bardzo, jak tu wyjść z ciepłego łóżeczka nawet tylko na siusiu. Ale mus to mus, wkładam stopy w kudłate kapciuszki, na ramiona kocyk. Jak już wstałam to idę na taras, popatrzeć na świat i na termometr (minus 5 stopni) a właściwie przynieść koszyk drewna. Rozpaliłam w piecyku, zjadłam śniadanie z 'Niezwykle skrytym dżentelmenem", wzięłam lekarstwa. przebrałam się leśnie, bo trzeba sprawdzić czy jeszcze są grzyby. Koszyk, nożyk, klucze i ..... na schodach wyczesałam jak długa, bo mrozik nawet lekki i mżawka to niebezpieczne połączenie. Po prostu szklanka. Oj, zabolało! Podwinęłam spodnie, nie wygląda to dobrze. Wróciłam do izby, przeglądnęłam apteczkę w łazience, nie wygląda to źle. Resztka opatrunków jałowych ale na szczęście octenisept ciągle ważny. I resztka keladermu na siniaki. Ale długa na około 5 cm rana na goleniu puchnie i krwawi. Czy leczyć ranę czy krwiaka? Cóż, zmiana planów, zamiast szukania grzybów po lesie, przekopywania grządek czy wyłączanie wody będzie leniuchowanie z niezwykle skrytym Amerykaninem. Keladerm czyni cuda, zatrzymuje puchnięcie i zasinienie, rana przemywana octeniseptem też wygląda coraz lepiej.
Dzień pochmurny i zimny, wiatr i nikogo w zasięgu wzroku i głosu. I już pisałam kiedyś, że w takie dni lubię sobie czytać książki o takich klimatach jak rejs dookoła świata bez zawijania do portów, pół roku samotności na brzegu Bajkału, dwa lata za ścianą odcinającą od znanego świata, zima na Alasce we własnoręcznie zbudowanej chacie .... W ciasnym kokonie mojej ciepłej izby odpoczywam, czytam, przyrządzam pracochłonne i rozpieszczające posiłki bo w takich okolicznościach jedzenie to bardzo ważna czynność. I spanie. I czytanie. Ilość książek ograniczona, ilość produktów spożywczych także, trzeba rozwijać swoją kreatywność. Podkładam do ognia bo to przyjemność, izba się tak nagrzewa, że otwieram drzwi do sieni i łazienki. A gdy potrzeba wyjść na zewnątrz, przynieść drewna, uskubać ziół, naci selera i lubczyku, szczypioru, wynieść garnki i patelnie..... ubieram się i idę bo muszę, choć tak bardzo się nie chce.
W izbie mam książki, piecyk, łóżko, stół, jedzenie - czyli to wszystko co jest mi potrzebne dla ciała i dla duszy ma kilka dni.
Dzień trzeci
Planowałam jeszcze pobyć klika dni ale rana boli, keladerm się kończy, deszcz pada. Trzeba wracać. A przedtem zamknąć wodę, wykopać resztę jarzyn i ziół, zgrabić i wrzucić liście na kompostownik. Jakoś to wszystko robię ale niestarannie, w deszczu, po łebkach. Dopiero gdy wracam do mieszkania, zastanawiam się, czy spuściłam wodę z WC, czy zostawiłam półotwarte krany, czy wzięłam śmieci? To ważne a ja w pośpiechu robiłam to machinalnie.
Cóż, trzeba było wrócić nazajutrz i okazało się, że wszystko zrobiłam dobrze ale mimo to popoprawiałam to i owo i w ostatniej chwili zauważyłam wiejską kiełbaskę która się podsuszała nad piecykiem. Więc nie przyjechałam na darmo jak to w syndromie niewyłączonego żelazka, bo kiełbaska mogłaby ściągnąć do chatty myszy lub innych niepożądanych gości. A bobry podchodzą już na plac zabaw. Pogoda też dopisała, całkiem inaczej niż wczoraj.
Sezon 2019 ogłaszam za zamknięty, chociaż to wcale nie znaczy, że już tu, w tym roku, nie przyjadę. A Mikołajki? A przedświątecznie? A przełom roku?