
Już, już, mimo upału, miałam wyjechać do chatty ale przed wyjazdem postanowiłam wstąpić na Festiwal "Smaki Jesieni". Miałam zamiar posmakować na maxa i ograniczyć zakupy do niezbędnych. Nie dam się skusić na ciekawostki typu jagody goi, kamczackie, przetaczniki czy liatry (jak to kiedyś bywało), tym bardziej, że nie mam pomysłu, gdzie je wsadzić i wyeksponować. Na szczęście łatwo było oprzeć się pokusom bo nie było wielkiego wyboru w sadzonkach. Za to w przetworach do degustacji z grzybków, pomidorów, buraczków, cukinii, kapuście .... wędlinach, sałatkach, surówkach, broziakach, chlebach, serach, miodach, jogurtach .... wybór był obfity. I Jeszcze od Uli dostałam rozchodniaczka. Przejedzona na maxa i na full, przegrzana mimo kapelutka, spróbowałam jeszcze węgierki i była taka słodka, aromatyczna, pachnąca, osrebrzona .... że złamałam swoje własne zasady i kupiłam 4 kilo i jeszcze kilogram gruszek i jabłek. Oj, wcale niełatwo przynieść ponad 5 kilogramów do domu, chociaż to tylko kilometr.












Więc zamiast od razu wyjechać, zabrałam się za robienie powideł. Samo pestkowanie śliwek łatwe, lekkie i przyjemne, zeszło dwa odcinki Maji w ogrodzie. Dopuszczam żelfix tylko przy miękkich owocach czyli mirabelce, truskawce, poziomce, malince. W przypadku węgierek tylko saute, czyli same śliwki z odrobiną gruszek i jabłek, długo gotowane a potem smażone w celu odparowania wody. Babcina tradycja mówi, że śliwki mają zmniejszyć objętość conajmniej do połowy objętości. I mają być tak słodkie, by nie dodawać ani odrobinki cukru. Normalnie, u mnie, trwa to trzy lub cztery dni ale tym razem miałam na to dobę. Więc praktycznie stałam nad nimi gdy leciuteńko pyrkotały, coś innego robiłam gdy stygły i znowu stałam i mieszałam gdy pyrkały. I tak dobę z przerwą na krótki sen. Ale było warto! 7 słoiczków utrwalonej słodyczy. Te dwa duże słoje w tle, to zasypane cukrem zielone orzechy, będzie na nich nalewka dla zdrowotności.






Wyjazd opóźniony ale dorodny i owocny, chociaż niestety prognozy gorącego września się sprawdziły. Po drodze zatrzymałam się przy kobiecie stojącej z grzybkami na poboczu by zobaczyć, jakie to grzybki rosną w okolicy i stargowałam dwa koszyczki za rozsądną cenę. Wiem, to głupie wozić grzyby pod las ale trzeba czasem dać zarobić innym a nie tylko ja sama, sama, sama. Po oczyszczeniu wyszło trzy sita a reszta uduszona z cebulką do żuru i sosu a może zupy. I dobrze, bo moje plony całkiem mizerne.




Maliny i poziomki prosto z krzaczków do brzuszka a niewielka reszta zasypana cukrem.


I znowu ta Pani prokrastynacja. Zbieram się i odkładam i przekładam pomalowanie starych, nowych mebli tarasowych bo przed pomalowaniem trzeba je przeszlifować do gładkości. A szlifowanie to ho, ho, ciężka i wyczerpująca praca. Wreszcie w przeddzień wyjazdu zawzięłam się i wyciągnęłam papier ścierny 100 i 150. Spróbowałam jednym i drugim i o dziwo, wystarczyło delikatnie i leciutko przetrzeć 150 - tką. Nawet pół godziny nie zeszło z przecieraniem i omieceniem a godzina z pomalowaniem. I po co było tyle odkładać i przekładać! Teraz można i obrusik położyć i poduchy. A jak jeszcze pnącza obrosną kratki to będzie mój ulubiony kącik medytacyjno obserwacyjny. Odkładałam i przekładałam też posadzenie cebul narcyzów, bo najpierw trzeba przygotować czyli odchwaścić ziemię a to wyczerpująca ciężka praca. A jak się rozpędziłam to paseczek pod narcyze podziobałam pazurkami i odchwaściłam w pół godziny. Powtykałam cebulki, podlałam i gotowe! Można siąść, podeprzeć głowę, dać odpocząć oczom i poskubać winne grona.








Zebrałam resztę orzeszków laskowych ale do tych z góry nie mogłam się dostać i chociaż bardzo było mi żal, poobcinałam góry z mnóstwem zalążków pod przyszłe zbiory, by w przyszłym roku było mi niżej i bliżej.


W dniu wyjazdu lekka, łatwa i przyjemna praca czyli zebranie części dojrzałych winogron, by zdążyć przed ptakami. Zebrałam dwa koszyki, powoli i niespiesznie, w słońcu i przy lekkim zachmurzeniu. Zostało jeszcze dość i dla sąsiadów i dla ptaków. A niektóre grona jeszcze mogą dojrzewać nawet w październikowym słońcu.










Letnie pożegnanie z chattą, bo wyjeżdżam na jakiś czas na zachód. Prace konieczne i niezbędne zakończone, reszta poczeka na dobre chęci. Teraz jadę pomieszkać w luksusowym, obszernym, otwartym na świat domu przy starodzewiu i nacieszyć się na codzień ukochaną rodzinką.






