
W czasie tego pobytu w chatcie wszystko się kręciło wokół ognia. Rozpalić, utrzymać ogień i żar, ogrzać izbę, pogapić się, pofocić, ugotować, upiec, upiłować kawałki z zapasów gałęzi pod tarasem, donieść z lasu nowe konary, posortować ..... Przyjemności i obowiązki w równowadze. Ale ponieważ przyjemności były we wnętrzu a "zmagania" widoczne, wywołały odruchy empatii i dostałam trochę porąbanych bierwion, polan, szczap, za co publicznie, serdecznie, dziękuję Wojtkowi i Jasiowi.
Więc nie żałowałam drewna, bo jak głosi dobra nowina Mt 6.34 "
Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy".
Pomna tego, w dzień podkładałam i pichciłam a także eksperymentowałam z różnymi opcjami aparatu, a gdy już szyba mocno się okopciła, otwierałam drzwi i fociłam, fociłam. Nawet nakręciłam kilka filmików, by do nich sięgać w długie, zimowe wieczory. A raz rankiem, przetarłam szybko szybkę, z grubsza, gazetą, w najbardziej okopconym miejscu i wyszły z tego niespodziewanie śliczne efekty.
Do tej pory gotowałam i smażyłam na płytce, w naczyniach, ale rozmowa z Krystyną uświadomiła mi, że mogę piec jak na ognisku, w żarze i popiele, na patyku i w alufolii. Więc na obiad bywały pieczone ziemniaczki, grillowane kotlety i jarzyny, raz ryba pieczona z porem.
Dopiero w taką, wietrzną pogodę widać, jak bardzo nieszczelna jest chatta, jak bardzo jest domkiem letniskowym na ciepłe (ale też nie na gorące i upalne) dni. Żeby ogrzać nieszczelną (bezczelną) izbę, muszę palić bez przerwy. A palę 12 godzin. W dodatku mocny wiatr sprawia, że suche drewno szybko się spala, nawet przy zamkniętej zasuwie. Czy narzekam? Nie. Narzekanie będzie w następnym poście.











To był mój pierwszy pobyt w chatcie, w 2014 roku, w dodatku karnawał, więc był i szampan, chłodny i perlisty, otwierany i pity pod wiatą, o zmierzchu, na skraju. Najlepszy z najlepszych, sowietskoje igristoje, szampan dla niebogatych, pity niespiesznie, za pomyślność, po szklaneczce, przez cztery dni. W czwartym dniu, może i nie tak już perlisty, ale słodki i łaskocący podniebienie.



Nachapałam się, jak to się mówi, "po kokardę" żywej wody i ognia, życia pięknego ale trudnego. Bo te proste przyjemności mają swoją cenę i ja chętnie ją płacę. Jestem rozleniwiona komfortem i wygodą mieszkania w miasteczku i po raz kolejny stwierdzam, że życie w podróży czy jak chcą inni w rozkroku, chociaż ma minusy, jest dla mnie teraz (w moich latach) najlepszą perspektywą. Mam i to i tamto, wybieram gdzie i kiedy - mam wybór - czy to tylko łaska i błogosławieństwo?