czwartek, 16 stycznia 2014

..... wokół ognia


W czasie tego pobytu w chatcie wszystko się kręciło wokół ognia. Rozpalić, utrzymać ogień i żar, ogrzać izbę, pogapić się, pofocić, ugotować, upiec, upiłować kawałki z zapasów gałęzi pod tarasem, donieść z lasu nowe konary, posortować ..... Przyjemności i obowiązki w równowadze. Ale ponieważ przyjemności były we wnętrzu a "zmagania" widoczne, wywołały odruchy empatii i dostałam trochę porąbanych bierwion, polan, szczap, za co publicznie, serdecznie, dziękuję Wojtkowi i Jasiowi.
Więc nie żałowałam drewna, bo jak głosi dobra nowina  Mt 6.34 "Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy". 
Pomna tego, w dzień podkładałam i pichciłam a także eksperymentowałam z różnymi opcjami aparatu, a gdy już szyba mocno się okopciła, otwierałam drzwi i fociłam, fociłam. Nawet nakręciłam kilka filmików, by do nich sięgać w długie, zimowe wieczory. A raz rankiem, przetarłam szybko szybkę, z grubsza, gazetą, w najbardziej  okopconym miejscu i wyszły z tego niespodziewanie śliczne efekty.
Do tej pory gotowałam i smażyłam na płytce, w naczyniach, ale rozmowa z Krystyną uświadomiła mi, że mogę piec jak na ognisku, w żarze i popiele, na patyku i w alufolii. Więc na obiad bywały pieczone ziemniaczki, grillowane kotlety i jarzyny, raz ryba pieczona z porem.
Dopiero w taką, wietrzną pogodę widać, jak bardzo nieszczelna jest chatta, jak bardzo jest domkiem letniskowym na ciepłe (ale też nie na gorące i upalne) dni. Żeby ogrzać nieszczelną (bezczelną) izbę, muszę palić bez przerwy. A palę 12 godzin. W dodatku mocny wiatr sprawia, że suche drewno szybko się spala, nawet przy zamkniętej zasuwie. Czy narzekam? Nie. Narzekanie będzie w następnym poście.



To był mój pierwszy pobyt w chatcie, w 2014 roku, w dodatku karnawał, więc był i szampan, chłodny i perlisty, otwierany i pity pod wiatą, o zmierzchu, na skraju. Najlepszy z najlepszych, sowietskoje igristoje, szampan dla niebogatych, pity niespiesznie, za pomyślność,  po szklaneczce, przez cztery dni. W czwartym dniu, może i nie tak już perlisty, ale słodki i łaskocący podniebienie.

Nachapałam się, jak to się mówi, "po kokardę" żywej wody i ognia, życia pięknego ale trudnego. Bo te proste przyjemności mają swoją cenę i ja chętnie ją płacę. Jestem rozleniwiona komfortem i wygodą mieszkania w miasteczku i po raz kolejny stwierdzam, że życie w podróży czy jak chcą inni w rozkroku, chociaż ma minusy, jest dla mnie teraz (w moich latach) najlepszą perspektywą. Mam i to i tamto, wybieram gdzie i kiedy - mam wybór - czy to tylko łaska i  błogosławieństwo?

sobota, 11 stycznia 2014

Tęsknota za prostymi przyjemnościami

Wzięłam swoje obszerne, zimowe botki, w które zmieści się bez trudu stopa owinięta opaską elastyczną, pod którą jest oczywiście zgnieciony liść kapusty i zaraz ruszam w drogę, bom stęskniła się okrutnie za kominkiem i ogniem, za piłowaniem, rąbaniem, spaniem w czapce, myciem w miednicy, siusianiem do wiaderka, wstawaniem z ciepłego łoża w ziąb izby, gotowaniem na płycie piecyka, jedzeniem łyżką z jednego talerza, zmywaniem w misce..... i tymi wszystkimi przyjemnościami gdy woda tylko z rzeczki a prądu używam programowo tylko do porannej kawki i  do czytania (no i czasem awaryjnie do wstępnego podgrzania izby po długim niepobycie). To dopiero druga zima w chatcie a pierwsza z piecykiem, ale już dokładnie wiem, do czego tęsknię.
Mimo podkładania do północy, piecyk wygasza się nocą i rano jest ciepło tylko w łożu, pod dwoma kołdrami i pledem. Po porannym siusiu, hycam odsunąć zasłonki, szybciutko robię poranną kawkę i wracam do łoża, po drodze zwijając wieczorną książkę. Dopiero po kawce, a więc czasem dopiero około południa, wstaję i rozpalam w piecyku, zjadam śniadanie, biorę lekarstwa i zaczynam się zastanawiać co robić w tak pięknie rozpoczętym dniu. Południe jest nerwowe, bo trzeba szybko rozgrzać piecyk i nagrzać izbę, a chce się także pójść na spacer póki jeszcze jasno i ewentualnie wykonać niezbędne prace na swoim. A wrócić też trzeba czujnie, by piecyk nie wygasł i po powrocie rozpalił się od jednej szczapki. No bo potem obiad, woda na herbatkę, na zmywanie, herbatka na tarasie ... i już wieczór.
Żar grzeje i podgrzewa lepiej niż ogień ale niestety, nie ma żaru bez ognia. Cała sztuka tak dokładać, by ogień nie był duży a żaru wiele. No chyba że węgiel, ale mój piecyk na to nie pozwala.
Najlepsze są wieczory, kiedy ciemno za oknem i już nie kusi spacer, izba nagrzana, do piecyka podkładam tylko tyle, by nie wygasł żar, zapalam świece, moszczę się w fotelu z ciekawą książką i gorącą herbatką. Bez internetu i telewizji, więc włączam wyobraźnię i przenoszę się w przywoływaną i opisywaną rzeczywistość ale też w fikcję akcji książki.
A jeśli jeszcze oprócz tych przyjemności, takie i inne cudne widoki, czy można się dziwić że mnie tam ciągnie, nie bacząc na kontuzje, terminy i powinności?

wtorek, 7 stycznia 2014

Szczęście w nieszczęściu


Na pięknym spacerze noworocznym, o zmierzchu, noga zsunęła mi się z krawędzi koleiny i nagły ból powalił mnie na pustą drogę, nie bacząc na błoto. Z minutkę leżałam na boczku myśląc, że wzięłam aparat ale nie wzięłam telefonu a dookoła pusto, a potem powoli ból słabł  i wstałam. "I po strachu" pomyślałam i jeszcze poszłam kawałeczek, jeszcze tylko na dwa zdjęcia. 
Po powrocie herbatka, odpoczynek w fotelu i dopiero teraz kostka zaczęła boleć. Tak bardzo, że ściągnęłam skarpetkę by zobaczyć dlaczego. A tam dziwna gula, jakby miejscowe spuchnięcie. Bolało coraz mocniej, wzięłam procha, oglądnęliśmy film ale nie pamiętam jaki. Na noc ketonal forte i nawet prawie spokojnie przespałam do rana.
Rano ból dużo mniejszy, obywam się bez prochów, ale noga nadal i nawet jakby bardziej spuchnięta. Mam nadzieję, że będzie coraz lepiej i jutro rano wyjadę jak planowałam. Ale popołudniu coraz gorzej, choć wypoczywam z nóżką do góry, bo obiad z wczoraj, Dzieci w pracy, wnuki u przyjaciół i znajomych i tylko Kot zabawia mnie swoimi harcami. 
Wieczorem ukochana córeńka stwierdza, że kostka wygląda paskudnie i trzeba ją przed wyjazdem sprawdzić u lekarza. Nie protestuję, bo napuchnięta i rozpalona nie wygląda dobrze. Więc na pogotowie ratunkowe. Nie wiem jak wygląda normalnie pogotowie we Wrocławiu ale 2 stycznia wieczorem tłum i czekanie, dopiero po czterech godzinach, prześwietleniu, nastawieniu skręconej kostki i zabandażowaniu elastycznym wracamy do Domu. I trzeba przełożyć planowany na 3 stycznia wyjazd, bo chociaż podróż od Domu do domu to jednak ponad 7 godzin na siedząco.
Następny dzień znowu delikatny luz bo dopiero jutro wyjazd.
Ostatnio, od kilku lat, stycznie są dla mnie pechowe:
Styczeń 2012 - wielka awaria lewego kolana zakończona paskudnym krwiakiem i wielokrotną interwencją chirurga.
Styczeń 2013 - nocny atak wieńcówki zakończony jazdą karetką na Szpitalny Oddział Ratunkowy
Styczeń 2014 - skręcenie lewej kostki zakończone nastawianiem na pogotowiu ratunkowym.
Ale jest szczęście w tych nieszczęściach bo niedyspozycje kończą się dobrze i już przez cały rok tylko spokojnie.
I choć tęsknię za Brzózką to rozum podpowiada, że narazie za wcześnie. Chociaż, co to za różnica czy leniuchuję w mieszkaniu czy w chatcie? Zobaczymy. Poczujemy.

czwartek, 2 stycznia 2014

Kolory i smaczki grudniowej zimy

Aquapark zimą - niesamowite i niezapomniane przeżycie. Basen z falami jak w czasie bryzy nad ciepłym śródziemnym a potem leniwą rzeką, o wcale bystrym nurcie, wypływamy w kostiumach kąpielowych z nagrzanej, ogromnej hali na zimne zewnątrz, pod niebo ciemne i chłodne. Nad basenami zewnętrznymi, o temp. 31 i solankowym 33 stopnie, unoszą się opary pary oświetlone delikatnie od falującej łagodnie wody. Podświetlone wiry bulgocą i rozbłyskują mleczno-błękitną poświatą, bulgotki otulają ciało, masują skórę, wyprostowują zmarszczki na duszy, relaksują - po prostu cieszą. A gdy głowa już zimna i pusta od zmartwień, jak potem cudnie wejść do goracego jacuzzi i kąpać się w czerwieni i bieli - krwi i mleku. We fiolecie i zieleni - ulotnej materii i w bagnie. W złocie i błękicie - bogactwie i niebieskości.
Z wiadomych względów nie robiłam fotek, dla celów poglądowych i zanęcenia mieszkających blisko, zamieściłam miniaturki ze strony aquaparku Wrocław.

Mimo braku śniegu, spacery zachwycają kolorami i odcieniami brązów i szarości.


Na tych spacerach zdarzyło się nam odkrycie w ostatnim dniu starego roku. Stary skrót w starodrzewiu, dotąd zarośnięty i niewidoczny ktoś przeciął, oczyścił i odsłonił. Nazwaliśmy go szlakiem krasnoludów. Jeszcze leniwy potok czeka na swoją nazwę ale tak jest zmienny i tajemniczy, że ukrywa narazie swój charakterek.
Nowy Rok - i jak co roku głównie planuję ale też hołubię ze dwa marzenia. Z planów ten jeden, dotyczący mieszkania czyli remont niewielki ale stresujący, frustrujący i odsuwany w dal od lat ale też dwa dla chatty czyli zrobić coś z tarasem i kuchnią. Jedno z marzeń to nieodmiennie podróż gdzieś do innych, dalekich, odległych, egzotycznych krain - chociaż co roku bardziej wystarcza mi "czytanie ze zrozumieniem" książek dobrze napisanych, o przygodach, podróżach i wyprawach innych ludzi. Coraz łatwiej w trakcie czytania wyobrazić mi sobie siebie w opisywanej rzeczywistości. I coraz bardziej mi to wystarcza.