
To już ostatni raz szóstka z przodu, za rok zmiana kodu z przodu :-))) Urodziny spędziłam pół na pół w chatcie i w domu rodzinnym.
W wigilię urodzin, wczesnym popołudniem, rozpalam piecyk by przegonić z izby chłód i wilgoć i póki jeszcze szara godzina, idę przesadzić wierzby w z góry upatrzone miejsca ( co mi się rzadko zdarza. Nie przesadzać bo to robię nagminnie ale mieć z góry upatrzone po temu miejsca. Tym razem było łatwiej bo miejsca były upatrzone w lesie i nad wodą a nie na swojej dzierżawie). Jeszcze z grubsza zgrabiłam chore liście lipki i już ciemnawo. W chatcie ozdabiam izbę świątecznie i urodzinowo, na złoto, bo to symbol obfitości wszelkiej. Na zielono będzie na Bożonarodzeniowe Święta.








Może nie powinnam być zaskoczona ale okazało się, że rankiem w łazience jest najcieplej. Nagrzany komin jednakowo oddaje ciepło izbie i łazience, izbę ogrzewa też ściana ceglana i piecyk ale noc wychładza wielka izbę, wiatr wydmuchuje z niej ciepło przez wąskie szpary, prostokątne okna i okrągłe otwory. A w łazience ciepło i zacisznie, bez szpar, okien, otworów, chociaż komin ledwie letni. Więc rankiem, prosto z łóżka, nakładam polar i kapciuszki, rozpalam ogień w piecyku a sama myk do łazienki. Zapalam oba światła, załatwiam sprawy niezbędne, wyciągam fotel zza zasłony, wyścielam ręcznikiem i podusią, nóżki opieram na sedesie i czytam aż izba się nagrzeje. Za to najchłodniejszym pomieszczeniem jest pokój gospodarczy i teraz wcale nie muszę włączać lodówki.


W domu rodzinnym było na bogato, sama gotowałam, przyprawiałam, smażyłam. Był rosół wołowo-drobiowy i pomidorowa, zrazy w sosie grzybowym, kotlety szwajcarskie, panierowane udka kurze i filety, ziemniaczki i surówki. Nie dało się spróbować wszystkiego ale nie o to szło! Co się nie zjadło, to się popakowało i porozdawało!!
Były chóralne życzenia z zachodu, kwiaty, prezenty i wieczorne rozmowy, przy cudnych widokach na Rynek, po rewitalizacji.








Jestem ostatnio w niedoczasie z powodu imienin, urodzin, zajęć na Uniwersytecie Aktywni Plus, lekarza, badań, banku, szewca, opłatków ....a i jeszcze co tydzień na dwa, trzy dni jadę do chatty bo chociaż tam teraz szaro, mokro i chmurno ale też niespiesznie, dziko i naturalnie. I czasem wieczorem albo tuż przed wyjazdem lub nawet w trakcie, zabłyśnie, rozświetli i rozweseli. I zawsze coś radosnego do zrobienia. A to wyczyścić palenisko na ognisko, a to okopać i przykryć róże, a to osłonić maliny, a to przenieść drwa spod dachu na taras, a to uporządkować pod tarasem, a to zadbać o 'holl' .....














Ciągle jeszcze na blogu spadają brzozowe liście, chociaż u mnie już wszystkie na ziemi. Ale śnieżynki jeszcze nie spadają, więc niech ta jesień jeszcze trwa.