czwartek, 9 maja 2013

MAJÓWKA Z PRZYJACIÓŁKĄ



Pośniadana, popakowana, po drodze zgarnęłam Krystynę i szybko, nie wiadomo kiedy jesteśmy w Brzózce. Wyskakujemy z autka i najpierw obiegamy posiadłość, ja z okularami, K z aparatem. Tu przekwitło, tam zakwitło, skiełkowało, są jaszczurki przy chatcie i chociaż dzień bez słońca i tak budzi zachwyt. Po rozpakowaniu idziemy do lasu. Powalone drzewa na polanach, ptaszka uciekająca spod stóp, gniazdko z czterema jajeczkami, pijane wiosną motyle, grzęzawiska z kaczeńcami – z Przyjaciółką las odsłania swoje tajemnice. Po powrocie ogarnięcie chatty i rytualne rozpalanie ognia. Pielimy, piłujemy, wykopujemy, dokładamy do ognia – niech się święci 1 maja. Gdy żaru dość, wkładamy do niego ziemniaczki. K porządkuje leśną działkę a ja pilnuję ziemniaczków. Przewracam je na drugą stronę, K robi sałatkę a ja przyrządzam grillowanego łososia. Uczta do bólu, gorąca herbatka i przed snem idziemy na przedwieczorny spacer. Ponieważ obie jesteśmy po niedospanej nocy a mamy zamiar iść raniusieńko na wschód słońca, kokosimy się w łóżeczkach, Krystyna w pokoju gościnnym a ja w salonie. Jeszcze coś czytam, jeszcze coś słucham i powoli zapadam w sen. Ale nie na długo, bo budzą mnie samochodowe amory za płotem, w autku pewnie ciasno, co przysnę to włącza się klakson. Świt pochmurny, jam niewyspana – nie będzie wyprawy na wschód słońca.


Okazuje się, że Krystyna też nie spała przez te amory i klaksony. Wstajemy później, dzień szary i ponury ale ubieramy się ciepło, asekuracyjnie bierzemy peleryny przeciwdeszczowe i do lasu. I tu się okazuje, że nie mam aparatu. Przeszukujemy każdy kątek i zakątek ze trzy razy i nic. Nie ma. Został w domu razem z aparatem do mierzenia ciśnienia i ładowarkami. Dobrze, że Przyjaciółka nie zapomniała o swoim, w dodatku to ona jest mistrzynią i miłośniczką fotografii. Tutaj jej album. Wszystko obudzone już do życia, ptaszki, jaszczurki, motylki, mrówki, robaczki mozolą się z radością nad pomnażaniem potomstwa (jak wczoraj para w samochodzie nocą).Z Przyjaciółką widzę szczegóły i detale, które mi umykają, gdy idę sama do lasu, skupiona na innych celach i chodzę utartymi ścieżkami bo etap poznawania, zwiedzania i fascynacji mam już za sobą. A dziś, pół kroku za nią, bez kosza, wiadra, worka, taczki, aparatu – od nowa lub na nowo widzę „moje łąki, moje lasy, moje polany, mój potok”. I niemoich mieszkańców i sąsiadów tychże, także.
 Po powrocie trochę pracy na grządkach, ognisko i kurczak pieczony w folii, sałatka dosmaczana grządkowymi, mizernymi jeszcze plonami. Drugi spacer po leśne roślinki na uporządkowaną, prywatną leśną grządkę, dokładanie do ognia i przeglądanie zdjęć z dzisiejszych spacerów, pieczenie ziemniaczków w popiele.  

I już noc i chociaż cały dzień słońca jak na lekarstwo, niebo obiecująco wygwieżdżone.


Spałam nadspodziewanie dobrze, chociaż dach przeciekał w kuchni ale tak niewiele, że wystarczył garnek i 3 ścierki by zebrać przeciekającą wodę w ryzach. Ranek zimny ale po kawce idziemy w las i na łąki by zobaczyć, jakie spustoszenie i szkody poczyniło tam gradobicie. Nadspodziewanie niewielkie straty z pozycji ludzkiego oka. Jedynie wczoraj wyklute ptaszki, obserwowane przez przyjaciółkę od kilku dni, nie przeżyły ale litościwa natura tak ukryła tę łąkową tragedię, że dopiero po długim, uporczywym szukaniu znalazłyśmy zniszczone gniazdo. I brak motyli, ważek, mrówek przy pracy. Woda w Tarlace wysoka i brunatna, wszędzie – na ścieżkach, pniach, gałęziach, mchu i poszyciu zielono od listków, kitek sosnowych, gałązeczek świerkowych. Na zaprzyjaźnionym blogu cudnie i poetycko skomentował to autor: „Jest taki grad, co dukty leśne zazielenia”. Spacer z K to niespodzianki i nadzwyczajne spotkania. Dziś bocian na łowach, w locie i pozujący na latarni a potem bóbr o którym się mówi, że widzieli go nieliczni i tylko o wczesnym świcie. Z Przyjaciółką widzę więcej fauny w kilka dni niż sama w rok, ja naturę kocham powierzchownie, jako tło i w ogóle, a Przyjaciółka dogłębnie, jako ekosystem i raczej w szczególe. Dzień bez słońca, po wczorajszym żywiole wilgotny i ponury, na obiad zupa jakby rosołowa, syta i rozgrzewająca. Wieczorem palimy ognisko na grillu, troszkę węgla, dużo gałęzi i rytualnie pieczemy ziemniaczki. Przed zaśnięciem dumam, jak tak różne Kobiety, Krystyny się zaprzyjaźniły. Ona, Krystyna, madame C – wrażliwa, empatyczna, mistrzyni detalu i szczegółu, estetka i artystka, melancholijna i lubiąca porządek – i ja, jej przeciwieństwo, Krystynka i Lola P, egoistka i spontaniczna szałaputka, bałaganiara, mistrzyni swobody i wygody. Ech, życie!

16 komentarzy:

  1. Jakby wszyscy byli tacy sami, to byłoby nudno. :))) Przepiękne jaszczurki. :) Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toteż mnie nie dziwi różnorodność tylko charakter naszej znajomości.
      Moje własne, mają norki i schowki przy mojej chatcie

      Usuń
    2. No ten charakter Waszej znajomości jest właśnie taki dzięki różnorodności. :)

      Usuń
    3. Czyli że przeciwieństwa się przyciągają a nie że szuka się pokrewnej duszy Magdalenko?

      Usuń
    4. Okazuje się, że czasem pokrewną duszę znajduje się w... przeciwieństwie. :) Nazwałabym to wtedy raczej uzupełnieniem. :) Bo nie kierujecie się przeciwko sobie.

      Usuń
    5. Bardzo to filozoficzne ale prawdziwe i zgodne z podszeptem duszy Magdalenko.

      Usuń
  2. Ania z Siedliska10 maja 2013 15:46

    Dzielny Twój domek, przetrwał to gradobicie bez większych uszkodzeń. Ty też dzielnie usuwasz skutki nawałnicy. Nie wierzę ani trochę w opis Twego charakteru :-), miła kokietko ! Uściski !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkody ograniczone dzięki temu, że przez lenistwo nie otworzyłam okiennicy od zachodu, bo inaczej stłukłoby szyby i znowu zalało chattę, tym razem przez okno i przez dach. Czasem wady też okazują się zaletą albo jak to powiadają: rzeczy nie zawsze są takie, jak nam się wydaje. Więc widzisz Aniu, żem może leniwa ale mam silny instynkt i mocnego Anioła Stróża.

      Usuń
  3. W takim pieknym miejscu ten Twoj domek, mam na mysli nature, a wtedy kojarzy mi sie spokoj, cisza, no bo naturalne 'halasy' lubie, szczegolnie ptaszki rano i nie mam ani troche pretensji do nich jak mnie obudza za wczesnie, ale ludzkie halasy szczegolnie w nocy, co to to nie, wtedy jestem zla, co innego jak burza mnie obudzi, to wrecz lubie. Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejsce czarowne i urokliwe Teresko, ptaszków Ci tutaj dostatek, jeden nawet ma gniazdko pod moim dachem. Chatta niezbyt szczelna więc i wiatr cudnie gwiżdże i deszcz szumi miarowo.
      Na szczęście ekscesy młodzieży rzadkie.

      Usuń
  4. Ależ te jaszczurki cudne, u mnie w kompoście mieszka zielona, duża, jak mały smoczek; nie mam czasu na Pogórze, a jak mi żal z tego powodu, tyle dąbrówek kwitnie, bodziszków żałobnych, a mnie tam nie ma; jak przyjemnie pobyć z przyjazną duszą, porozmawiać, ponadawać na tych samych falach, pomilczeć choćby; chcę deszczu dudniącego o dach, grzmotów po górach, radości psów w trawie ... mam już dość tego remontu; pozdrawiam Cię serdecznie, Krystyno, korzystaj z uroków chatty, ile tylko się da.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje jaszczurki są przepiękne chociaż z bliska wyglądają jak prajaszczury, zwłaszcza głowy mają smocze.
      Wiem co czujesz Mario, tęskni się za zielonym rajem, nawet za obowiązkami bo z wyboru. A remonty, chociaż to przekleństwo kiedyś przecież się skończą i znowu będzie pięknie ..... do następnego przedsięwzięcia.

      Usuń
  5. Krystynko, piękne i ciekawe były to dni, zwłaszcza, że dzieliłaś je z Przyjaciółką. Poznawać na nowo dobrze znaną, własną okolicę, to jest to! zawsze trafi się jakieś nowe odkrycie. Super jest to zdjęcie z jaszczurkami :--)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to jest gdy mija zachwyt pierwszych lat. Trzeba świeżych oczu by zobaczyć na nowo urodę szczegółu.
      A w albumie mojej Przyjaciółki 32 foty zaprzyjaźnionych jaszczurek

      Usuń
  6. Ty to masz fajne życie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja cysorz Cesiu albo jak cysorzowa. Klawe życie

      Usuń