W chatcie
jestem wczesnym popołudniem, trzebaby skosić całość, uporządkować miejsce pod
lodówkę ale …. przywiozłam też wczoraj kupiony „Dom w Fezie”. I utonęłam w
remontowych problemach pary Australijczyków, z pietyzmem remontujących stary
dom w marokańskiej medinie. Wprawdzie w Fezie byłam tylko jeden dzień, dłużej w
Marakeszu ale czytając przypomniałam sobie swoje pierwsze wrażenia,
zaskoczenia, zachwyty, zapachy, dźwięki, smaki. I wielki strach gdy się
zgubiłam w medinie w Tetuan. Książka o miejscu, w którym było się osobiście
wciąga jakoś szczególnie głęboko, chce się tam wrócić, chce się znowu
podróżować, zwiedzać, poznawać. Tak było i teraz, zachciało mi się północnej
Afryki albo Andaluzji. W przerwach między rozdziałami rozmarzam się, że może za
rok, na zimowe ferie, zaproszę moje wnuki do np. Tunezji. Będziemy zwiedzać,
wypoczywać, jeździć na wielbłądach do berberyjskich wiosek, fotografować Sidi Bou
Said, łazęgować po medinach, pływać na pirackich statkach. Rozmarzyłam się a tu
tymczasem cudny, kolorowo niebanalny zachód słońca nad lasem odbijający się w
stawie. Odkładam książkę i z aparatem łowię widoki klatka po klatce.Dziś z
plac rolnych tylko zwiedzanie działki chociaż przez dwa dni mojej nieobecności
niewiele przybyło, tylko cudne rumiany panoszą się za chattą.
Dzień 2 – niedziela
Noce zimne, 5 do 7 stopni, rano nie chce
się wstawać z ciepłej pościeli bo i niebo zachmurane. Słucham ptasich
przekomarzań i myślę, czy ten wczorajszy plan na Afrykę ucieszy też chłopców?
Ale zanim ich spytam mam jeszcze pół roku, pewnie mi przejdzie (a może nie?).
Kawka już w fotelu bo ile można leżeć, włączam radio i trafiam na Mikroklimat w
radio Rzeszów, dawno tego nie słuchałam i nie wiem nawet czy to nie jest dawna Baza
ludzi z mgły. Nastrojowe, liryczne ballady, beskidzkie i bieszczadzkie. Dziś
zespół „U studni” część SDM po rozłamie. Niezły, ale ja tam wolę ten stary
zespół, dobrze, że pozostały po nim kasety i płyty. Po takim początku dnia
nastrój anielski i świąteczny, może obkoszę a może i nie, ale na pewno ubiorę
się leśnie i „pójdę w dal cieszyć się życiem”. Zanim się przebrałam zaczęło
padać, ani koszenie ani włóczęga donikąd, bo pada coraz mocniej. Słyszę, że
sąsiedzi się rozjeżdżają do domów, mogłabym ubrać gumiaki i sztormiak ale ….
dziś Dzień Matki, będzie święta bezczynność. Deszcz ma też swoje uroki gdy
chatta w zasięgu wzroku, choćby nawet chłodna i przeciekająca ździebko. Jutro
dzień nerwowy i pracowity (koszenie, przesuwanie mebli,
czekanie na telefon od Pana M), więc dziś luz, blues i bąbelki czyli nic na
siłę, trochę biegania z aparatem, trochę podglądania przybywającego strumienia,
trochę przebierania zeszłorocznych fasolek do sadzenia bo jak zwykle w 2/3
dziurki i zasuszone robaczki (takie kopciuszkowanie). I zostało jeszcze ze 100
stron Domu w Fezie. Mimo deszczu, chłodu i braku słońca dobrze jest siedzieć z
książką, zeszytem, gorącą herbatką w wyściełanym fotelu, na tarasie z widokiem
na zieleń, czuć dzikość dookoła ale i bezpieczeństwo wokół. Przy niskich
temperaturach jeść się chce, mam obiad z domu więc tylko rozpalam moją starą
kozę, kładę patelnię na fajerce, na patelnię dwa plastry upieczonej karkówki,
kilka pokrojonych w plasterki gotowanych ziemniaków i wielką chochlę
ugotowanej, młodej kapustki z kminkiem i koperkiem. Zaiste, wielka to patelnia
i cudny tercet, chociaż kapustka gra tu pierwsze skrzypce. Podkładam do kozy,
trochę by był wrzątek na herbatę a trochę dla nastroju i urody, bo tak się
jakoś stało, że od wczoraj nie paliłam ogniska, wczoraj z zaczytania a dziś z
deszczu.
Dzień 3 – poniedziałek
Źle spałam, bo całą noc padało więc kawka w chatcie i może to jest ta okazja by wreszcie
uporządkować pomieszczenie gospodarcze ale …..cholercia, jak nie pada to mi
szkoda pracować w chatcie a jak pada to mi się nie chce, niskie ciśnienie i
takie tam usprawiedliwienia dla siebie samej. Coraz chłodniej, z regału wyciągam pierwszą lepszą
książkę. Deszcz puka o blaszany dach i przemaka i przecieka, podstawiam
miednicę, garnek, koc i ręczniki, wsuwam się do łóżka, książka chociaż dobra
(innych nie trzymam) czytana po raz piaty więc nie wiadomo kiedy, usypiam na
godzinkę. I już południe, nadal pada, trzeba zostać do jutra lub pojutrze więc
trzeba się zaprowiantować. W sklepie kupuję jajka, mąkę, mleko - mam ochotę na
naleśniki na słono i na słodko. To mi umili deszczowy dzień. Po obiedzie siedzę
przy oknie i tęsknie patrzę na szare
niebo, kałuże na drodze, przybywającą wodę w potoku.
Dzień 4 – wtorek
Spałam dziś długo i dobrze. Pospacerowałam z aparatem, moja ptaszka bardzo zaniepokojona, jej młode hałasują pod moim dachem, za dużo się tutaj dzieje. Rozpaliłam
ogień, upiekłam ziemniaczki a potem, mimo, że wysprzątali, jeszcze uładzam po
swojemu. I wreszcie, już po ciemku, prysznic i gorąca herbatka a potem
zmęczona, nie wiem czym, hop do łóżka. Jutro wyjazd i sprawy finansowe,
urzędowe i umowne.
Fachowcy są różni. Czasem się trafi na solidnego, czasem na mniej. Jedna podstawowa rzecz to dopilnować . Sidi Bou Said - byłam tam parę razy. Mieszkałam nieopodal w Cartage- do Sidi bou Said dojeżdżała ta sama kolejka z Tunisu do La Marsa. Pierwszy raz byłam tam jak mój synek miał 4 latka - nie było Tunezyjczyka, który by go nie pogłaskał po blond włoskach :). A potem jechał już jako nastolatek... Cudowne chwile. W Kartaginie siadałam sobie w fotelu raniutko i piłam kawę wpatrzona w Morze Śródziemne. Cudowne czasy...
OdpowiedzUsuńParę razy, powiadasz - a ja tylko raz i dlatego pewnie ten niedosyt i marzenia o powrocie po latach. Już niedługo u siebie, raniutko z kawą a wieczorkiem z winem, będziesz siedziała sobie w fotelu wpatrzona w łąkę, las bo zielone jest równie piękne jak błękitne. Ale śródziemnego żal!
UsuńKochana Krysiu ! Twoje przeboje to samo życie :-) ! Czekałam na zdjęcie komina i rozesmiałam się na koniec, gdy stwierdziłaś, że go nie sfotografowałaś. Emocje, emocje... I wcale się nie dziwie, że byłaś zmęczona. Ja tez tak mam - fachowcy męczą :-)))
OdpowiedzUsuńAch Aniu, nawet przygotowałam aparat ale czekałam na ładne słońce, by promień poranny musnął świeżą, mokrą jeszcze cegłę na kominie a potem pakowanie, zamykanie wody, wnoszenie klamotów bo nie wiem na ile wyjeżdżam - i "zabyłam".
UsuńFachmani meczą, nawet ci dobrzy, bo jak tu dopilnować gdy nie lubią by im "Baba" patrzyła na ręce. I bałaganią zajęci tylko własnym kawałkiem roboty. I wiedzą lepiej. I wogóle
No zdjęcie komina świetne nie powiem :)
UsuńKomin - czy to oznacza, że będziesz miała kominek lub kozę ? Ja marzę u siebie w domku o kozie z piekarnikiem ...
OdpowiedzUsuńNa pewno kozę czyli piecyk Adelko, a czy z piekarnikiem czy z fajerką czy jedno i drugie to zdecyduję jesienią. Tyle jeszcze przede mną czasu do marzeń
UsuńTeż lubię czytać o miejscach w których kiedyś byłam. Czy pojedziesz do Afryki z wnukami jeździć na wielbłądzie? jestem bardzo ciekawa czy dasz się skusić na taką wyprawę, ale... myślę, że tak,
OdpowiedzUsuńże jak w banku! Hi hi komin, na pewno solidny i piękny, a fachowcy... uff kiedy sobie już pójdą. Buziaki!
Dominiko, to nie ja będę kuszona ale ja będę kusić, ale to dopiero zimą a ja nie planuję tak daleko, no chyba że to budowa komina czy wymiana dachu, w takich konkretnych sprawach jestem jak czołg: zaplanowane - zrealizowane.
UsuńPodróże są z innej bajki, musi mi się zachcieć a zachciewajki są jak chmury lub deszcz, przychodzą i odchodzą, trudno zaplanować.