czwartek, 26 lutego 2015

Garść wspomnień

8 lat temu, w 2006 roku, gdy już nacieszyłam się emeryturą i nicnierobieniem, a dzieci wywiało na zachód, zachciało mi się powrotu do natury, domku na trawie, miejsca pod błękitnym niebem. Próbowałam w ogródkach działkowych przez dwa lata, ale się nie udawało.  Prześmieszne historie i przeszkadzajki mi się przydarzały.
A potem oczekiwania i marzenia wzrosły. A może pod lasem i nad wodą? Na imprezie z okazji 10- lecia małżeństwa Dzieci, padła myśl: a dlaczego by nie w Brzózie, jeśli tutaj tak błogo?
Garść wspomnień z początków w małym białym domku - tutaj
2010 rok.
Było lato 2010 gdy zobaczyłam na nowo tę działkę na skraju, którą mijałam w czasie spacerów przez ostatnie ponad 3 lata. Otworzyły się nowe możliwości, jak to na skraju bywa.
Kilka miesięcy trwała przetargowa procedura i papierologia a 15 grudnia 2010 roku podpisałam akt notarialny i dostałam klucze do letniskowej chatty (niespełna 100 metrów od mojego małego, białego domku).

Z ogrodzeniem pasterskim, dziurawym bardzo, z przeciekającym dachem, niesprawną siecią wodną i elektryczną. Ale w cudnym miejscu, na skraju łąki, lasu i cywilizacji. Ponad rok pomieszkiwałam nadal w maleńkim domeczku pod Aniołami tylko zabezpieczając swoje nowe włości. Po pierwsze primo, przeinwestowałam i nie miałam forsy na remont i media. A po drugie, dobrze mi było w maleńkim domku. I tak żyłam półtora roku, w pogodne dni i wieczory na skraju, a w zimne, deszczowe i noce w białym domku. Połatałam ogrodzenie jak umiałam. Zbierałam nieustanie groźne śmieci czyli szkło, plastik, gwoździe, druty .... całe reklamówki wywoziłam na śmietnik. I kosiłam, kosiłam, kosiłam - bo trawa była po pachy.

Były też ciągle niespodziewajki: Drzemię sobie raz wczesnym popołudniem w izbie, gdy budzą mnie głosy i hałasy. W stroju niekompletnym wychodzę na swoje a tam rodzina trzypokoleniowa, wielodzietna, tarabani się przez drągi z dziecięcym wózkiem, siatkami, koszykami i klnie, że po co jakiś ciul uszczelnił co było rozwalone. Mówię, że jak ogrodzone to prywatne - zmyli się ale z oporami i po niegrzecznych pyskówkach. A że się działo wiele w czasie mojej nieobecności to poznawałam po śmieciach i pobojowiskach i nie były to rodziny z dziećmi, oj nie. Jak gminne to niczyje czyli wspólne czyli nasze. W końcu zdecydowałam się na ogrodzenie powlekaną zieloną siatkę a teraz pracowicie ją maskuję bluszczem, dzikim winem, groszkiem, żywopłotem ...
Bo trzy lata temu sprzedałam maleńki domek w dobre, sąsiedzkie ręce. I wreszcie miałam fundusze by zrobić instalację ee i wodną, przeszlifować i pomalować ściany i sufity, zrobić podłogi i łazienkę, oswoić wnętrze i zewnętrze.
Czy na lepsze?
Na pewno! Oczywiście!!
2014 rok.
To zmiany w zewnętrzu. We wnętrzu jeszcze bardziej rewolucyjne. To znowu temat na osobny post.

sobota, 21 lutego 2015

Żyję tu w cieple i wygodzie .....

Żyję tu w cieple i wygodzie. W powalentynkowej promocji kupiłam trzy białe hiacynty w białej doniczce w biało czerwone serduszka, z serduchem i kokardką, za tę samą cenę co miesiąc temu za same hiacynty w plastikowej osłonce. I w takiejż promocji hiszpańskie dorodne truskawki, które wprawdzie nijak się mają do moich drobnych, pachnących, czerwcowych owocków ale nie do szampana są one, ale do galaretki.

Żyję tu w cieple i wygodzie a punkt skupienia na skraju. Gdy zagospodaruję tam kuchnię, brak mi będzie takiego miejsca, by czytać w dziennym świetle, o każdej porze dnia i roku. By to możliwe było w obszernym i wygodnym fotelu, potrzebne albo drugie okno, na długiej prawie 5 metrowej, południowej ścianie. Takie okno, w miejscu mapy okolic, rozwiązałoby sprawę. Ale to duże koszty bo potrzebna do niego i moskitiera i okiennica. Albo przerobić okiennicę na zachodnim oknie, bym mogła ja otworzyć i zamknąć samojedna. Narazie na zimę jest zamknięta drewnianą listewką na wkręty.
 
Żyję tu w cieple i wygodzie a myśli ciągle na skraju. Z tarasem to już grubsza sprawa. Taki jaki był, wąski i długi, był wystarczający, ale krótko. Bo potem stanął tam tapczan z poprzedniego domku. A gdy dodatkowo wygodny i obszerny fotel z gabinetu, który szkoda było wyrzucać, to już ciasno niemożebnie. Potem wprawdzie tapczan poszedł do pomieszczenia gospodarczego ale doszło drewno na zimę na tarasie i znowu ciasno. Albo wyrzucić fotel, wygodny i przytulny albo poszerzyć taras. Jak poszerzyć taras to i zbudować na nim pomieszczenie na klamoty. A to już duża i kosztowna inwestycja.  

Żyję tu w cieple i wygodzie ale czasem, często, codziennie napadają na mnie smutki, winy, wstydy..... Dużo tego jest gdy się przeżyło prawie 70 lat. Radzę sobie jakoś, różnie ... Gdybym była na skraju to zapaliłabym ogień w piecyku lub na kręgu ogniskowym, poszłabym na spacer do lasu na szyszki lub pogmerałabym w ziemi. A w mieszkaniu a to nalewka, a to internet, a to książka, a to światełka, a to mięsne danie, a to blogi, a to winko, a to TV ..... Albo biorę aparat i łowię w kuchni radosne, kolorowe kadry.

niedziela, 15 lutego 2015

Kumulacja

Mam ambiwalentne uczucia co do tych społecznie, medialnie i merkantylnie "narzucanych świąt" jak Dzień Babci, Walentynki, Dzień Kobiet, Dzień Matki, Dzień Dziecka itp. Ta presja społeczna, te gadżety powszechnie kiczowate i drogie, ten natłok informacji, życzeń, uśmiechów. Bo gdybyż to chodziło tylko o miłość i czułość, to jestem za, nawet bardzo, ale żeruje się tu, na pierwotnych instynktach i potrzebach. I zarabia, zarabia, zarabia. Niby nikt Cię nie zmusza ale..... A Ci wszyscy bezdzietni i niezakochani?
I ta tegoroczna kumulacja: Tłusty czwartek, 13 w piątek a w sobotę Walentynki. Trzydniówka!!! A ja podziobana przez dermatologa :-(

Staram się takie "święta" obchodzić .... z daleka, szerokim łukiem ))). Niby nie muszę w tym uczestniczyć ale czy nie chcę? Bo czasem jest bardzo miło. Pierwszą tegoroczną walentynkę dostałam 5 lutego i stąd wiem, że to nie presja społeczna tylko szczera życzliwość mojej  Ukochanej Walentynki Asi.
A było tak. W ostatni czwartek stycznia, w inspiracjach na blogu umieściłam (bez podtekstu) fotkę kubeczków w sweterkach a już w następny czwartek odbierałam na poczcie paczkę, a w niej parka kubeczków w biało czerwonych sweterkach :-)  Śmiech i łzy wzruszenia. I materiał do przemyśleń, by uważać co umieszczam na blogu. Ale wyjaśniłyśmy sobie z córeńką, że dla niej to nie obowiązek ale przyjemność. A jaka wielka dla mnie!

Ciągle za ciepło na cudne rękawiczki, prezent pod choinkę, więc postanowiłam już schować je na pawlaczu i przy tej okazji popatrzyłam na metkę. "Vyrobeno v Nepalu. 100% vlna". Ucieszyłam się, buzia mi się roześmiała, dwa powody do radości. Po pierwsze primo, uwielbiam czeski, a po drugie sekundo, wykonane w Nepalu :-). To tak blisko Tybetu! I od razu popędziłam po stosowne, tybetańskie albumy. Tak, te same farby i kolory!!
Ps. wiadomość dla lubej Walentynki. Albumów z Tybetu mam wystarczająco :-)

Z okazji tej kumulacji kupiłam sobie zielony, polarowy kocyk, w 70 % promocji. Za 11 zł. Przypominał mi się hymn MO czyli milicji obywatelskiej, kto to pamięta? Próbowałam tu umieścić filmik z YouTube, już to umiałam ale tym razem nie wchodzi. Więc daję link TUTAJ
"Obywatelu, zrób sobie dobrze sam 
Przecież najlepiej wiesz o co w twym życiu chodzi 
Obywatelu, zrób sobie dobrze sam 
Nikt fachowiej niż ty osobiście ci nie dogodzi."
Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio skusiła mnie sezonowa promocja, pewnie dawno, skoro nie pamiętam. 
A od Cesi, w dowód wdzięczności a nie z okazji, dostałam cyklameny zwane w naszej rodzinie pod nazwą fiołki alpejskie. Halinko, czy to były ulubione kwiaty Mamy?
Demotywatory zawsze dobre na doła, i zimą i latem. Dla starszych i nie tylko. Mam osobny folder z ulubionymi i czasem do nich wracam, stąd może powtórzenia. Ale mnie bawią i śmieszą :-)))