niedziela, 29 grudnia 2019

Święta kulinarnie i miłośnie

Święta nie robię dla siebie, Święta robię z miłości dla ukochanych. To znaczy przeżywam je w sobie ale przygotowuję z miłością dla bliskich. Bo czy dla siebie samej chciałoby mi się robić uszka z prawdziwków (ten farsz z gotowanych długo i wolno borowików, siekanych i łączonych z przesmażoną na złoto cebulką, zawijanych w cieniusieńkie jak pergamin ciasto)? I kapustkę wigilijną (z doskonale ukiszonej kapusty i gotowanych borowików, kurek, maślaczków i smażonej na maśle cebulce, podlewane wywarem z grzybków a to wszystko perkocze delikatnie na ogniu kilka godzin i wymaga pilnowania bo licho nie śpi i lubi przypalać kapustkę)? Ten farsz kapuściany do pierogów ( gotowanie surowej kapusty, wyciskanie, siekanie, dodawanie wcześniej usmażonej cebulki, wcześniej ugotowanych, własnoręcznie uzbieranych w lesie grzybków a potem to wszystko przesmażane na ogromnej patelni, podlewane wywarem z leśnych grzybów aż do uzyskania złotobrązowego koloru o gęstej konsystencji), jak to na pierogi. Ten farsz do krokietów (z kilku rodzajów mięs gotowanych z warzywami, grzybami i przyprawami, starannie siekanych, dosmaczanych, a jakże, z przesmażoną na ciemnozłoto cebulką)?
Jak widać kulinarnymi bohaterami wigilii są: grzyby a szczególnie borowiki, cebula ledwo zeszklona lub smażona na złoto, kapusta surowa i kiszona. No i mąka, sól i woda na ciasto. Bo te wszystkie farsze trzeba jeszcze misternie pozalepiać w ciasto, cześć zamrozić na surowo a cześć ugotować.
Pierwsze uszka maciupeńkie, takie że chłop dwa musi chapnąć by poczuć, następne takie na raz do buzi a reszta jak małe pierożki, można na raz ale i na pół też. Po prostu się starzeję :-((( Pięć lat temu zrobiłam ponad 100 uszek i tylko lekko się zmęczyłam, teraz robiłam je dwa dni a przerwy były długie, na szczęście techniczne bo uszka dla córci mroziłam surowe a to proces powolny.
Ten post jest też dla pamięci, za kilka lat będę się zadziwiała, że zrobiłam 80 uszek, choćby nie maciupkich.

Proste produkty, dużo pracy i mnóstwo miłości. Powiadają, że Wilija powinna być z tego, co zebrane na polu, w lesie, w wodzie ... po prostu w Naturze.
A jak to wszystko pakuję w pojemniki, by zawieźć do rodzinnego domu to robi się tego niewiele.
W domu rodzinnym siostrzyczka robi barszcz grzybowy, ziemniaki, kompot z suszu, karpia i słodkie.
Nie skarżę się, rzadko w ciągu roku mam okazje tak się zmobilizować, nawet zmęczyć kulinarnie ale w końcu, jak powiadają, przez żołądek do serca.
Dla siebie bym tego nie robiła. Za nic, za żadne skarby. Czy to znaczy, że kocham siebie dużo mniej niż rodzinkę? Powiedzmy sobie szczerze, siebie kocham na codzień a rodzinkę w Święta i od święta, w weekendy i rocznice, rankami i wieczorami ......

 Ten szczególny dzień się budzi, niosąc ciepło w każdą sień.
 To dobroci dzień dla ludzi, tylko jeden w całym roku taki dzień.
 Zmierzchem błyśnie nam promienna, gasząc w sercach naszych złość.
 I nadejdzie noc pojednań, tylko jedna w całym roku taka noc.
                Choć tyle żalu w Nas i gniew uśpiony trwa,
                Przekażmy sobie znak pokoju, przekażmy sobie znak.
Potem przyjdą dni powszednie, zbraknie nagle ciepłych słów.
Najjaśniejsza gwiazda zblednie i niepokój jak co roku wróci znów.
        Niejeden świt powróci zwątpień mgłą, brzemieniem spraw i trosk.
        Powróci twarzy mars, na powitanie dnia, znów milczenie serc regułą będzie nam.
                Choć tyle żalu w Nas ......
A dlaczego tylko jeden dzień i tylko jedna noc? A jak u mnie jest więcej dni dobroci dla ludzi?
Święta były podzielone, by nacieszyć się i domem rodzinnym i swoimi bliskimi. W weekend przedświąteczny do domu rodzinnego zjechała Córeńka z dwoma menami i było pracowicie, wigilijnie, świątecznie, smakowicie. Było czytanie ze św Jana prologu o słowie i światłości, życzenia i łamanie się opłatkiem. Potraw wigilijnych było dwanaście, jak każe tradycja, doliczając chleb i kompot z suszu. I kolęd śpiewanie było. I prezenty były dla każdego, chociaż od lat powtarzamy, że prezenty tylko dla dzieci i od lat to się nie udaje.
I cóż z tego, że trzy dni za wcześnie! Ale tradycyjnie, czule, serdecznie i rodzinnie.

Szczęśliwa i magiczna siódemka. Następnego dnia świątecznie było także bo dopiero w niedzielę po śniadaniu, mszy i obiedzie, najmilejsi pojechali świętować na zachodzie.

A w Wigilię świętowaliśmy i ucztowaliśmy w trójkę. To znaczy ja z siostrzyczką przy maleńkim stoliczku, po daniu, z przerwami a Heniu o swojej porze, to co było miękkie i zmiksowane. Ale kolędy były i w tle i śpiewane.
 
Na zachodzie pracowicie, świątecznie, rodzinnie i leniwie. Cieszymy się, że młode pokolenie też kultywuje tradycję tych Najmilszych, Najradośniejszych Świąt.

A potem jeszcze nadal u nas w M kameralne świętowanie i dojadanie dań wigilijnych i tak minął cały świąteczny tydzień.

Moi drodzy goście, tradycyjnie proszę, nie komentujcie tego posta, jest dla pamięci, osobisty. I niech taki zostanie. A gdy ktoś czuje potrzebę to nie zabraniam ale nie będę odpowiadać na komentarze.  

wtorek, 17 grudnia 2019

Szybki, przedświąteczny wypad


Gdyby nie kominek w chatcie, chyba bym się nie wybrała na skraj, gdy pogoda niepewna, chłód wokół a w mieszkaniu przytulnie i przedświątecznie. Bo w taki późnojesienny czas jestem sobie niewymownie wdzięczna za zrealizowanie pomysłu połączenia kuchni z livingiem który ja nazywam gabinetem. Tu wszystko mam w zasięgu wzroku i wszystko mam co potrzeba do wygodnego i komfortowego życia.

Ale do Świąt jeszcze prawie dwa tygodnie, ile można trwać w wygodzie i luksusie? Więc wygarniam z lodówki jedzenie, biorę trzy bidony wody i hajda na skraj, do chatty, do ognia.
Po drodze mam sprawy do załatwienia: wymienić opony na zimowe, umówić się do okulisty, dać telefon do naprawy, zatankować. Tam kolejka, tu terminy na po połowie 2010 roku, telefon trzeba zostawić do naprawy, tylko zatankować się udało.
Na skraju jestem sobie niewymownie wdzięczna za zrealizowanie pomysłu wybudowania komina i podłączenia kominka, za powiększenie tarasu i za zamontowanie dodatkowego, małego okna w izbie. Te trzy zrealizowane marzenia sprawiają, że chatta jest jakby całoroczna chociaż w porywach i przyzywa mnie o każdej porze roku.

Jedzenie przygotowane na ogniu z palonego drewna smakuje inaczej, lepiej. Że smażone na patelni to oczywiste, jajecznica, rybka, żeberka .... Ale, i to dziwne, i te gotowane w garnkach też są smaczniejsze.

Ale nie tylko gotowałam, czytałam i paliłam w piecu, były też spacery. Dalekie i bliskie, solo i w duecie, w dzień i o zmroku ....

Wcześnie tu zapada zmierzch i zmrok ale zawsze jest coś radosnego do robienia!

Wróciłam w sam raz na jarmark bożenarodzeniowy w Moim miasteczku, w trzecią niedzielę Adwentu. Zapomniałam zabrać aparatu i nawet w połowie drogi zamierzałam się wrócić po niego ale tak jakoś pomyślałam, że nie warto. Ponieważ pogoda nie sprzyjała, szczególnie silny wiatr, jarmark odbył się w hali, nie na zewnątrz. Było za ciasno, za gorąco, za głośno, za tłoczno i w końcu wyszłam nic nie kupując. Ale za to jaki magiczny, groźny, cudny zaczynał się zachód! Więc szybko popędziłam do mieszkania, aż do zadyszki, chapnęłam aparat i fotografowałam, fociłam az bateria wysiadła.

Od poniedziałku zaczynam przygotowanie kulinarne świat. Najpierw to co da się zamrozić bez uszczerbku dla smaku. Więc farsz mięsny do krokietów, do uszek z borowikami, do pierogów z kapustą i grzybami. Potem kapusta wigilijna. I lepienie uszek, misternych i biżuteryjnych. Bo w tym roku troszkę pomagała mi Magda Gessler, ten luz, ten hiszpański temperament, te sekrety wieloletniego kucharzenia. Wkładałam cebulę do gotowania grzybów by otworzyć ich smak, studzę smażoną na maśle cebulkę by uszka były soczyste, sporo masła i szczypta cukru dla przekory, ciasto na uszka tylko mąka, sól i woda pokojowa, żaden wrzątek, żadnych jajek, żaden olej, uderzam o stolnicę by wbić powietrze, przykrywam gorącą miską ....
I moje ulubione: wzmacnia smak ale nie jest bohaterem
Bo potem, już w domu rodzinnym będzie robienie śledzi z cebulką, barszczu z prawdziwków, pierogów z kapustą i grzybami, pierożków z suszonymi śliwkami, kompotu z suszu .... Bo słodkie i pierogi ruskie zamawiamy, mamy sprawdzone, domowe, smakowite źródło.  
I oczywiście, jak co roku,  czytam "Wieści" Whartona, gdy On w starym, kamiennym młynie, wyczarowuje ducha świąt, w trudnym dla rodziny czasie.
To prezent od córeńki z grudnia zeszłego roku ale dopiero teraz je wyciągnęłam z szuflady, ubrałam i cudnie się w cieple czują moje stopy bo to skarpety nie do chodzenia tylko do nacieszania się w łóżeczku.