czwartek, 12 września 2019

Ze stolicy na skraj

Po powrocie z Warszawy odpoczęłam dwa dni w mieszkaniu, aż dziw, że nie pognałam od razu do chatty! Cóż, należy się Starce dwa dni leniuchowania, fizycznie, psychicznie i emocjonalnie. Ale trzeciego dnia już nie wytrzymałam i pojechałam, obawiając się czy autko sprawne. Udało się! Więc najpierw zbiory malin bo one delikutaśne. Do buzi do sytości a reszta przesypana cukrem brązowym, na sok lub nalewkę.

Na szczęście winogrona, choć kolor mają cudny, smak jeszcze niedojrzały i niesłodki, mogą poczekać jeszcze do następnego razu albo i więcej, bo jeszcze nie opadają chociaż już ptaszory robią fioletowe kupki, im nie straszna kwaśnica.

Więc jest czas na odpoczynek na tarasie  i spacery wokół zalewu do zmierzchu a nawet później. Wędek mnóstwo ale branie narazie marne.

Nazajutrz rankiem, po rosie, poszłam znowu na podobny spacer i rozwiązała się zagadka, gdzie te kaczki śpią, bo kaczki jeszcze spały w trawie i tylko niektóre leniwie schodziły do wody gdy z dala je fotografowałam.

W południe wreszcie zabrałam się za koszenie trawnika, na szczęście we wrześniu trawa już szybko nie rośnie. I zatrzymała mnie zielona panna, którą ostrożnie przeniosłam na drzwi, leżące przy letniej kuchni, bo w trawie nie wiem gdzie się ona kończy a gdzie zaczyna. Pet nie mój, bo ja nie palę od 20 roku życia.

I znowu odpoczynek na tarasie, tym razem ze stosowną lekturą, już nie najnowszą ale nadal aktualną.

Przyjechała M i zrobiła mi kilka niespodzianek. Jedna wzruszająca - obraz na pamiątkę, z miłą i sympatyczną dedykacją od plenerowiczów.

I zabrała mnie na wystawę poplenerową, gdzie zobaczyłam stworzone tu dzieła. Interesujące i fascynujące. Kilka sfotografowałam bo mi się podobają, choć tak bardzo różne.

Wieczorem rozpaliłam wielki ogień i spaliłam w nim oczekiwania, plany, żale .....
Rano sfotografowałam widoki z okien, jeszcze późnoletnie, monotonnie zielone, a potem jeszcze obeszłam działkę i utrwaliłam kolory. Głównie rudbekie, topinambur i róże.


"Żegnaj lato na rok, stoi jesień za mgłą ....."
Mgieł nie było więc i pajęczyny niewidoczne. Może następnym razem, może jeszcze przed równonocą. 

środa, 11 września 2019

Warszawa - 1.09. 2019 - Pokemon Go i go

Dzień trzeci w stolycy a właściwie pół dnia bo się rozjeżdżamy wczesnym popołudniem. Ponieważ dziś opuszczamy apartament, śniadanko jest wypaśne i kąpiele rozpustne, albo odwrotnie. Zbieramy się i pakujemy.
Idziemy z bagażami do mieszkanka wnusia Dżeja, z przygodami i przeszkodami, bo miejscówkę mają zaiste centralną, na tyłach Krakowskiego Przedmieścia, obok pałacu prezydenckiego i pomnika Mickiewicza. A 1 września teren obstawiony mundurowymi i każdy skory do legitymowania, przepytywania i pokazywania na różne sposoby jaki jest ważny.

Wreszcie udaje się dojść. Jakie to urocze gniazdko! Maleńkie ale przytulne, dziś najbardziej zaopiekowane i pilnowane. Agatka jeszcze nie całkiem zdrowa ale dzielna, jest upał więc tylko popijamy, gadamy, rozmawiamy, się nawilżamy i wyglądamy przez balkon na plac Piłsudskiego. A ja focę i zaglądam w każdy kąt, jak to kochająca ale ciekawska Babcia. Czas się zbierać bo południe.

Czasu nie mamy za wiele, właściwie to dwie godziny, na Łazienki za mało. Chcemy ominąć teren państwowych uroczystości 80 lecia rozpoczęcia II wojny światowej więc idziemy tam, gdzie pokemony. Ta gra w moim życiu pojawia się i znika, pierwszy raz chyba jesienią 2016 roku TUTAJ
I podoba mi się hasło przewodnie: Złap je wszystkie w realnym świecie.
Więc najpierw przez Moliera, Senatorską i Miodową w stronę Ogrodu Krasińskich, bo tam czeka szczególny okaz, do złapania którego potrzeba siedmiu członków klubu. Bo gra, oprócz tego że zmusza do chodzenia i spacerowania, potrzebuje też solidarności i współpracy. Po drodze widzimy w oddali pomnik Bohaterów Warszawy Nike i to dla mnie też jest Syrena. Zaraz potem, przy placu Krasińskich, na tle Pałacu Sprawiedliwości, zaskakującej i fascynującej budowli, równie zdumiewający i oszałamiający Pomnik Powstania Warszawskiego.

Wreszcie Ogród Krasińskich. Czekamy na innych uczestników gry w pięknych okolicznościach przyrody. Maro wypatruje ich wirtualnie, ja rozpatruję się w papierowym planie a Asia odpoczywa ale czuwa nad całością. Niestety, uczestnicy zawiedli ale na moment przed naszym odejściem przypłynęły zewsząd kaczki i przyleciały gołębie, czyżby to zdążyli na czas uczestnicy zaklęci w ptaki?

Na nas już czas. W drodze powrotnej przez Świętojerską i Freta, znowu przez Barbakan i Rynek na plac Zamkowy, tym razem pusty i zablokowany.

Wstępujemy po bagaże do Młodych i idziemy przez Krakowskie przedmieście z Dżejem, który jako mieszkaniec Warszawki od roku, odprowadza nas do metra.

Wreszcie jedziemy metrem po raz ostatni. Bardzo miło będę wspominała metro, ani ono jak w Budapeszcie czy Paryżu, tylko dwie linie ale wagoniki czyściutkie, często i szybko podjeżdżają po pasażerów. Tu się przesiadamy na IC - jeden przystanek do dworca Zachodniego skąd się rozjeżdżamy, ja do B a młodzi do Wrocka. Żal, że po trzech dniach się trzeba rozstać ale dobrze, że udało nam się spotkać.
Chyba trochę poplątały mi się zdjęcia z tych trzech dni ale to nieważne, to były takie dni poza czasem, pełne emocji, wrażeń, czułości .... po prostu to były piękne dni .....