czwartek, 31 października 2013

Wschód słońca czyli .....


..... czyli była u mnie Przyjaciółka.
Bo tylko wtedy chce mi się wstać o dzikiej, pogańskiej porze, by zobaczyć jak noc oddaje Nam słońce. Jak niebo z różowego zmienia się w pomarańczowe, jak wyostrzają się kontury (tego akurat nie widać na moich fotkach), jak wstaje nowy, cudny dzień. Czysta magia.
Trzy dni - dużo lasu, łąk, polan. Dużo spacerów i zdjęć. Dużo prac pożytecznych i porządkowych.

I zawiesiłyśmy wstążeczki na lipce, od dawna miałam na to ochotę ale dopiero teraz, gdy już nie ma na niej ani jednego listka to ma sens, gdy kolorowe, tęczowe tasiemki podfruwają, podwiewają, zwijają się wokół pustych gałęzi, splątują i rozplątują nad stołem i siedziskiem

Krystyna wyjeżdża i ..... nie mam inspiracji, chęci, potrzeby na spacer. Przez trzy godziny, z wielką, grubą książką na kolanach patrzę, jak smuga słońca wędruje po moim błękitnym salonie, jak wspina się na poduszkę, przesuwa po pościeli, muska szafkę, rozświetla piecyk i komin - cieniem okiennego anioła.

I przeczytałam prawie połowę z sześćstronicowego bestselera Dana Browna "Zaginiony symbol"

poniedziałek, 21 października 2013

Wizyty i odwiedziny


Miałam nieoczekiwane wizyty, odwiedziny, wizytacje.
Trafiła tu Anitka z rodziną, w tym z maleńką półroczną Krysieńką. I przypadkowo (a może i nie?) zrobił się na skraju Zakątek Czterech Krystyn. Bo ja czyli Krystynka, przyjaciółka czyli Krystyna, sąsiadka miła czyli Krysia i owa maleńka dziewuszka Krysiuńka, w tym samym czasie, na mojej działce a właściwie to momentami na przestrzeni 4 m2. Szkoda, że nie spytałam Anitki i nie zrobiłam zdjęcia. Taki słaby refleks a może emocje silne.

Druga wizyta, też nie sfotografowana. Obierałam mizerny zbiór grzybków na tarasie gdy zza płota usłyszałam głosy. - Pani, kupisz Pani grzyby? Tanio oddamy bo na podręczniki zbieramy. Do angielskiego. Wychylam się i widzę chudziutkich chłopaczków w wieku młodszego wnusia. Pokażcie - mówię i oni przytargują trzy wielkie kosze. Jeden borowików, drugi podgrzybków a trzeci mieszanych. Targujemy się zażarcie i zawzięcie bo ja chcę tylko borowiki, no i może podgrzybki a oni chcą sprzedać wszystkie. Z 60 zł zjeżdżają na 50, ja z 30 podnoszę do 40 i pat. Zaglądam do portfela a tam tylko banknot 50 zł i drobniaczki. Więc problem sam się rozwiązał, dostają 50 zł (a więc 20 % premii)  i wybiegają w podskokach z pustymi koszami. Niech im nauka lekko wchodzi do głów! A ja do północy sortuję, czyszczę, układam na sitach, zamrażam - dobrze że 1/4 robaczywych bo taka obfitość niezdrowa. A grządka leśna aż piszczy z uciechy na obrzynki, ciekawa jestem tylko, ile lat musi minąć nim zacznę zbierać grzybki na swoim.

Odkąd dym snuje się z komina przychodzą sąsiedzi bliżsi i dalsi by zobaczyć, pochwalić, udzielić praktycznych rad, przynieść zacne polana na dobry początek. Niby skraja a po drodze!
Tydzień w Brzózie, cudnie i bajkowo ale ..... nie zrobiłam żadnych prac polowych, porządkowych, ogrodowych, przedzimowych bo tylko las, grzybki lub kominek. Rzutem na taśmę wsadziłam morelę i przeniosłam krokosmię którą nazywam ognikami. Spod liści trawy nie widać, maliny nie wycięte, obrzeża zachwaszczone, cegły rozwleczone, drewna na zimę nie ma .... a na dodatek pada, mży, siąpi ..... 

czwartek, 17 października 2013

Piecyk i anioł i ..... złota polska jesień



Jak zwykle zeszło z wyjazdem tak, że wyjechałam w samym szczycie komunikacyjnym. Kierowcy zmęczeni, zdenerwowani, spieszący się do domów i dziecków wkurzają się na Pellegrinę jadącą zgodnie z przepisami czyli ok 50 -70 km/h. A ja nie mogę szybciej bo piecyk, mimo że zapakowany, brzęczy, stuka, trzeszczy, klapie, dzwoni a i gorący kurczak też ma tendencję do zsuwania się przy nierównościach. Właśnie zdałam sobie sprawę, że prawie nikt, prawie nigdy, nawet ja, nie jeździ zgodnie z przepisami i ograniczeniami, które na trasie szybkiego ruchu są po prostu głupkowate i durnowate. No, chyba że ma delikatny załadunek. Stąd już niedaleko do rozmyślań, że to nie o bezpieczeństwo chodzi tylko o kontrolę, władzę, pieniądze - nakazy i zakazy, kary i mandaty. Na miejscu dzwonię do kominiarza, może za dwa dni więc nie rozpakowuję autka, tylko spożywcze i odzieżowe.
Przyjeżdża Przyjaciółka i snujemy się po lasach, polanach, łąkach, ścieżkach, przynosząc dziesiątki grzybów i setki zdjęć. Wieczorem oglądamy, podziwiamy, sortujemy i czyścimy - grzyby i zdjęcia, a raz nawet palimy jesienne ognisko z pieczoną na nim kolacją.
Dzień 0 - czekam, nigdzie się nie ruszam a fachowcy dzwonią, że się spóźnią, godzinkę, dwie. Przyjeżdżają w samo południe, obczajają problem i jadą po narzędzia i materiały (na obiad też sadząc z czasu nieobecności). Się denerwuję, czy zdążą, jak wyjdzie podest, jak wysokość, czy będzie ciąg .... tyle można znaleźć powodów jak się czeka niecierpliwie. Ale przychodzą i nawet zgrabnie i szybko robią, kończąc próbnym rozpałem. Bajecznie i doskonale. Jeszcze jasno więc już nie dokładamy drasek tylko pędzimy do lasu, by mieć grzybki na suszarkę, piecyk jeszcze na rozruchu, trzeba go rozpalić w dzień, przy otwartym oknie.  
Dopiero nazajutrz prawdziwa inauguracja piecyka, dzień deszczowy i mokry, w sam raz na rozpalenie kominka. Pięknie i szybko się rozpala suchymi szczapkami, dokładam uzbierane liściaste polana i co chwilkę wybiegam na pole, by zachwycać się siwym dymem z mojego komina. Próbuję zrobić fotki mojej nowej zabaweczce ale aparat znowu kaput, tym razem chyba na dobre. Będę tym się martwić jutro, dziś Krystyna zrobi mi sesję, jak tylko wróci z mokrego lasu. I robi ciepłe i czułe zdjęcia kominka a także z rozpędu sesję anioła w kuchennym oknie   
W niedzielę wszyscy się rozjechali, planowałam prace polowe ale nadal deszczowo. Ale teraz już zawsze, przy takiej pogodzie, mokrej i mglistej, będę miała coś radosnego do zrobienia czyli przepalić w kominku. Rozpalam i dokładam, uchylam okno, siadam w obszernym fotelu z kawką, książką i zeszytem i ... gapię się na tańczące płomienie. Gdy płyta już mocno gorąca postanawiam przetestować podgrzewanie. Stawiam tam garnek z wczoraj podgotowaną zupą i po półgodzinie zupa jest tak gorąca, że muszę dmuchać na łyżkę. Dorzucam makaron i znowu po półgodzinie mam gotową grzybową. Kominek odsłania przede mną coraz nowe i przyjemne możliwości i zalety, chociaż go używam dopiero drugi dzień. Nie nagrzewa się raczka drzwiczek ani dolny pojemnik na draski. Wielka wnęka, jakby duchówka, mieści średni garnek i patelnię albo dwie pokrywki na których narazie suszę śliwki i pokrojone jabłka. Godzina wystarcza by ogrzać salonik, a kominek dopiero na rozruchu i szczapki cienkie. Wkłady z szamotu sprawiają, że piecyk jeszcze długo jest ciepły ale nie gorący. Dzięki kominowi i podestowi z cegły, piecyk i ja czujemy się bezpiecznie w drewnianej chatcie. Więc zostawiam żar na dnie rusztu i w samo południe idę do lasu, bo jak się okazało, deszcz chyba już dawno przestał padać. Gdy wracam zupa jeszcze ciepła więc zjadam dwie miseczki.
Mój aparat zdecydowanie i nieodwracalnie kaput. A taki był zgrabny, jedną ręką robiłam zdjęcia i byłam z nich zadowolona - bardzo!