niedziela, 25 listopada 2018

Już nie "Krystynka w podróży" - tak postanawiam!

"Też się sama dziwię, skąd mi się tyle chce, bo tak naprawdę to ja teraz najbardziej lubię siedzieć z książką w mieszkaniu w fotelu albo na tarasie w chatcie. Te podróże to jakby wbrew mnie, z rozpędu, z czasów młodości i wieku średniego. Myślę też, że troszkę z pseudonimu który przyjęłam i chyba nadszedł już czas na zmianę. Może Monisia i Indianie mają rację, imię nas prowadzi.
Tylko jakie bym teraz chciała? Fotelowa:-) Zaczytana?"
- tak napisałam do Przyjaciółki, bo ostatnio rzadko, za rzadko się spotykamy.

Wreszcie moje klimaty! Lekkie poranne mgły, białe przymrozki, chmurzaste nieba, czarowne mżawki, ogniste zachody ..... nic tylko krzątać się między kuchnią a gabinetem, miedzy łóżkiem a fotelem, między biurkiem a miejscem przy oknie, miedzy częścią letnią a zimową. Już wszystko co trzeba zabezpieczone na zimę, więcej czasu w mieszkaniu, więcej czasu na czytanie, oglądanie, zastanawianie i przemyślenia.

Coś w tym jest!  Z kim się zadajesz, tym się stajesz. Jak się nazywasz, tak bywasz. Wszechświat daje Ci czasem to czego potrzebujesz i to jest dobre a czasem to czego pragniesz i to dobre jest mniej. Ja myślę o sobie jako o Pellegrinie  czy Krystynce w podróży i tak dostaję. Ciągle w podróży, trzy a czasem cztery domy równocześnie, u siebie, na skraju, w domu rodzinnym i mieszkaniu Córeńki. I jeszcze żal, że coraz rzadziej spotykam się z Przyjaciółką K i  koleżanką Czesią. A jeszcze mnie kuszą spotkania z ludźmi mojej młodości i cudnymi bożymi dziwakami. Anioł u góry jestem w domu, Anioł na dole jestem wyjechana a ostatnio ten Anioł najczęściej na dole.

Po połowie czerwca, zamiast siedzieć na tarasie, pilnować zbiorów na działce i montażu zamówionej kuchni w izbie, pojechałam do Dobczyc na spotkanie koleżeństwa z AGH. Na początku lipca do Tęczulki, to jest rodzina i to dobre a potem do Kalpapady. Po co i dlaczego tak mnie gna? W II dekadzie lipca do Wrocka, to jest rodzina, to jest SLOT i to jest dobre. A potem poleciałam z najmilszymi do Bergamo, nad jezioro Como i było cudnie. I jeszcze w październiku do Łodzi na Festiwal kinetycznej sztuki światła.

Czy nie czas już się zatrzymać, usiąść na fotelisku, położyć na hamaku czy tapczanie, po prostu leżeć pod gruszą na dowolnie wybranym boku i mieć to co na świecie najświętsze - święty spokój.
Ale czy to dla mnie!
Niniejszym zmieniam swój nick na STARKA. Powoli będę to wprowadzała tam, gdzie dotychczas byłam Krystynką w podróży. Bo narazie Pellegrinę zostawiam, to nic nie znaczy, ledwo coś sugeruje.
Poczekamy, pożyjemy, zobaczymy ..... kiedy, co i czy to coś zmieni.

Chociaż ..... już planujemy, na przyszły rok, wyprawę wzdłuż wschodniej granicy Polski, gdzie jeszcze regionalne i kresowe klimaty, przynajmniej jakiegoś odcinka. A potem może wzdłuż zachodniej granicy, szlakiem pałaców i zamków dolnośląskich. A za niezadługo może odwiedziny u Oli i zaraz potem wyjazd na Baseny termalno - mineralne w Solcu Zdroju.
Wiem, że to się nie zadzieje od razu, daję sobie trzy lata na zmiany bo przecież Starka to taka żwawa staruszka.
Ale czy to dla mnie!
Wstałam wczoraj rano, za wcześnie na wychodzenie z ciepłego łóżeczka w chłodny i mokry listopadowy poranek więc włączyłam TVP Kultura, jedyny program rządowy na którym można znaleźć coś dobrego, starego, klimatycznego, do poduszki. Tym razem przed dziewiątą trafiłam na : "Słoneczny zegar" Kondratiuka i Cembrzyńskiej i oglądnęłam w zachwycie do ostatniego kadru. Myślę, że gdybym znalazła takie miejsce jak Gzowo nad Narwią to nie potrzebowałabym być 'w podróży'.
Ale czy to teraz dla mnie!

"Słoneczny zegar" to piąty film z cyklu w Gzowie, podobno warto obejrzeć te filmy w kolejności:
"Gwiezdny pył" - 1982 r
"Cztery pory roku" - 1984 r
"Mleczna droga" - 1990 r
"Wrzeciono czasu" - 1995 r
 "Słoneczny zegar" - 1997 r
Próbowałam znaleźć w internecie ten " Słoneczny zegar" do powtórnego oglądnięcia i do zapisania tutaj linku dla pamięci ale mi się nie udało. Może ktoś pomoże?
Narazie jedna świeca, jeszcze czas na wieniec adwentowy.
Ps. Grażka znalazła dla mnie ten link i tu go zapisują dla pamięci:

piątek, 16 listopada 2018

Zdecydowanie późnojesiennie na skraju

Rankiem już przymrozki albo obfita rosa ale zaraz później słonecznie, więc jeszcze przed śniadaniem idę na krótki, niedaleki spacer z aparatem. Ponieważ nadal nie mam zoom to kucam często i przyklękam by sfocić detale. Taka poranna, dziękczynna modlitwa. Wracam z mokrymi kolanami i stopami i hyc jeszcze do łóżka.

Po rozgrzaniu i śniadaniu idę do lasu bo chociaż już coraz mniej kolorowo, coraz mniej liści na drzewach, za to coraz grubszy dywan powoli płowiejących liści. Grzybków niewiele ale zawsze jakiś świeży dodatek do obiadu czy kolacji.

Ale na działce jeszcze troszkę kolorów i nawet grzyby są ale ja takich nie jadam. I nowe nabytki są, a jakże, takie zachciewajki które zwabiły mnie kolorem w sklepie ogrodniczym.

Trochę prac przyjemnych, trochę koniecznych, trochę łatwych i dwie trudne. Przyjemne i łatwe to poszerzanie trawnika przy chatcie od południa, przesadzenie śnieżników i przebiśniegów,  wykopanie budlei, uporządkowanie wąskiej grządki przy chatcie od zachodu, przesadzanie szczypiorku i tymianku i ponowne zaproszenie dwa tygodnie temu wyrzuconej kaliny. Konieczne i trudne to przycięcie jabłoni i śliwy nowo nabytym sekatorem do gałęzi i zamknięcie wody z całym rytuałem zakręcania zaworów, otwierania kurków, spuszczania wody, zalewania płynem przeciw zamarzaniu.
A w międzyczasie dumanie o planach wiosennych czyli ocieplanie ściany południowej z wymianą dwóch okien ( wąskie w kuchni i gościnnym) i dodaniu trzeciego w izbie. I tu problem i materiał do przemyśleń, czy wąskie i wysokie jak w kuchni i gościnnym czy szerokie i panoramiczne w miejscu panelu z dwoma obrazkami maków. I czy moje ulubione okiennice drewniane czy metalowe praktyczne jak u innych dookoła. I o tym, że trzeba wiosną zamówić drewno bo już się kończy.

A wieczory długie i spokojne, przy ogniu ogniska i kominka i w kręgu lampki, pod opieką Spider-mena który zostawił u mnie, tu na skraju swój strój i cześć Mocy. Czuję się zaopiekowana miłością rodziny i odległość nie ma tu znaczenia.

Zakończyłam sezon letni, witam sezon zimowy, też piękny chociaż inaczej, bo prawie bez pracy na grządkach i przy chatcie ale więcej przy codziennych pracach jak rozmrażanie zamków i kłódek,  zdobycie wody, utrzymanie ognia, gotowanie strawy, ogarnianie po spacerach w błocie albo w śniegu .....
Czyli ahoj przygodo!!!