wtorek, 29 października 2019

Milion w 7 lat - X 2019

Właśnie się zorientowałam, z kilkunastodniowym poślizgiem, że przekroczyłam milion wyświetleń. Niektórzy podobno mają ten milion w kilka dni, mnie to zajęło prawie 7 lat ale dla mnie nie ma to znaczenia, bo piszę dla siebie. To taki pamiętniczek - przypominajek. Jak jestem w domu i mam czynny internet, to tak raz na miesiąc zaglądam do swoich wcześniejszych postów wg zasady, co się tam u mnie działo rok, dwa, trzy ..... lat temu. I aż się sama zadziwiam ile to u mnie się wtedy działo, ile zrobiłam i przeżyłam przez te lata. Ile wyjazdów i remontów, ile spotkań i przeżyć, ile zmian i ulepszeń, ile .....
A tu tylko króciutka, październikowa foto-historia mojego skraja i mojej chatty od 2010, kiedy ją nabyłam, do 2019 roku. Może pomyślę o takich foto-historiach co miesiąc? Tylko kiedy znaleźć na to czas, przecież jestem na emeryturze :-)))
Październik 2010 r
Październik 2011 r
Październik 2012 r
Październik 2013 r
Październik 2014 r
Październik 2015 r

Październik 2016 r

Październik 2017 r

Październik 2018 r

Październik 2019 r

I by było co wspominać, będzie relacja z ostatniego, październikowego wyjazdu do chatty. Było sporo prac zabezpieczających ściany przed zimą ale też spacery słoneczne i mgliste, zagospodarowanie spadłych liści i skoszonej trawy, wycieczki i odwiedziny, cieszenie się chattą, tarasem, widokiem z okien ....

Przez jedno popołudnie, razem z Władzią i Ryśkiem czyściliśmy i malowaliśmy zachodnią ścianę. Ja z dołu i ze stołu do połowy a Rysiek z drabinki resztę do góry. Został do zabezpieczania zielony trójkąt u góry ale tam drabinka nie dosięgała.

Potem przez trzy dopołudnia, razem z Władzią, z krótkiej drabiny, przecierałam papierem ściernym 100, omiatałam i malowałam ścianę południową. Ja pracowałam a Władzia trzymała drabinkę ale jej pomoc była bezcenna bo po ostatniej wywrotce z drabinki, czułam się niepewnie tak na górze. Niby niewysoko, bo ściana ma około 3 metrów wysokości ale lęki rządzą się swoimi prawami.

W potem przez dwa popołudnia po szkole, biblijni młodzieńcy Jakub i Dawid, czyścili, malowali impregnatem zielonym, potem akacją powłokotwórczą ten zielony trójkąt pod dachem od zachodu.
I to koniec prac konserwujących na ten rok.

Każdy dzień kończył się odpoczynkiem na tarasie. Z obiadokolacją na gorąco, cienką kawką na podgrzewaczu, książką, dumaniem przy mrugającej latarni, planowaniem następnego dnia ale też zamartwianiem się o bliskich rodzinnych i przyjacielskich, bo chociaż przecież nie mam na to wpływu, to poczucie winy wyłazi z każdej troski.

Ale nie tylko prace konserwatorskie się działy. Było grabienie liści na kompostownik by skosić działeczkę, zdejmowanie siatki zabezpieczającej z borówek, nasadzanie podarowanych bylin, wycinanie łętów i łodyg, likwidowanie fasolki i tyk, ogniska dla spalenia suchych łętów,  do pieczenia kiełbaski, ziemniaczków i dla przyjemności....

No i oczywiście spacery po jesiennym lesie. Plony niewielkie, kilkanaście grzybów, spory pojemnik szyszek, trzy podusie mchu ale i kilkadziesiąt fotek złotolistnego lasu.

Ale nie tylko słoneczne dni bywały, pracowite i słoneczne. Bywały też mgliste i melancholijne, jak to w październiku. Ale i jedne i drugie potrzebne i mile widziane.

 Odwiedziłyśmy Helenkę w jej mobilnym domu holenderskim. I nasuwa mi się refleksja, że ktoś, kto wychował się na wsi, marzy i realizuje plany mieszkania w domu miejskim: hol, salon, sypialnie, kuchnia otwarta ... Porządek i absolutna czystość ( przed wejściem dostaje się papućki)

A ktoś wychowany w mieście, np tak jak ja, na rynku, marzy i realizuje plany posiadania wiejskiej chatty: sień, izba, pokoje gościnne, pomieszczenie gospodarcze. Lekki bałagan a na podłogach troszkę piasku, trawy, liści.