sobota, 28 grudnia 2013

I już po .....


Dorwałam się do komputera, już niestety po świętach i to na moment. Za życzenie hurtem dziękuję i każdemu z osobna a były szczere bo się sprawdziły co do joty. Święta były obfite, hojne i dostatnie. Jodełka tak wysoka, że trzeba było obciąć czubek. Podłoga pod choinką usłana prezentami i darami. Trzy pokolenia przy stole. Potraw wigilijnych takie mnóstwo, że wystarczyło na trzy wigilie.
Pasterka urokliwa i wzruszająca, kościół pełen, śpiewy potężne. Pogoda może nie zimowa ale łaskawa.
Święta na wsi mają czarowny, by nie rzec magiczny, urok i klimat. Są głęboko tradycyjne i odwiecznie rytualne. Tak rodzinne, że na ten czas zapomniałam o przyjaciołach, znajomych, sąsiadach ... O Brzózie, Boguchwale i blogu. Wracam po Nowym Roku.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Na skraju


Dom Moich Dzieci też jest na skraju. Inna wieś, inny powiat, inne województwo, inne upodobania, inne wybory ale ... też na skraju
Trzy kobiety nie gotują - one warzą strawę. Obierają i kroją jak ich prababki, gotują i mieszają jak ich babki, dosmaczają i omaszczają jak ich matki. Ale też każda wnosi coś od siebie. Dziś wychodzi z tego ..... Wigilia



wtorek, 17 grudnia 2013

Grudniowe obsesje

Właściwie, przez całe życie omijał mnie ten amok świąteczny, te listy zakupowe, plany potrawowe, harmonogramy sprzątania nagminnie łamane, pośpiech i stres, perfekcja i doskonałość, odpowiedzialność za tradycję ... które zabijają powoli radość ze spotkania w gronie rodzinnym. Przez całe dziesiątki lat, ponad wiek, Święta u Mamy, niezmiennie i nieodmiennie, zawsze jednako, w Mielcu. Czysta tradycja! Radość i mus. A potem, gdy Mam odeszła, no cóż, nadal dobrze się urządzam i pozwalam się zapraszać. Dziękuję Cudna, Kochana Rodzinko :-))) Zostają mi tylko obowiązki prezentowe i choć to najmilsze świąteczne obowiązki to i najtrudniejsze. 
Bo :"Prezent musi być fajowy, trochę z serca, trochę z głowy. Żeby cieszył, żeby wzruszał, żeby w nim mieszkała dusza". Po jeden pojechałam do Dębicy, 100 km tam i z powrotem. I będę go wiozła w wielkiej torbie, 460 km na zachód.
12.12 przyłapali mnie w chwili słabości, gdy zaglądałam w coraz bardziej cienki portfel. Mistrz i padawan. Przyszli wieczorem i zaproponowali, że będzie taniej i tak mimochodem, w trakcie komplementów i uśmiechów podpisałam umowę. Dobrze są szkoleni, zasłużyli na piątkę z manipulacji a nawet premię. Ale na szczęście dla mnie, rano spotkałam się z rozumem, zasięgnęłam rady mądrych i okazało się że w ciągu 10 dni mogę bez żadnych konsekwencji odstąpić od umowy. I wczoraj tak zrobiłam! Listem poleconym, z potwierdzeniem odbioru.
Najlepsze potrawy wychodzą mi mimochodem. Np kilka dni temu. Termin wyjazdu już ustalony, bilet zarezerwowany, miałam plany przed wyjazdem: do Czesi, do Krystyny, do Monisi, ale ... naciągnęłam nogę w kostce i uziemiło mnie w mieszkaniu. I tak sobie pomyślałam, że zrobię porządek z zapasami w lodówce. Zapasy niewielkie bo lodówka nowa ale podobno lepiej wchodzić w Nowy Rok z miejscem pustym by mieć luz na nowe. To może nie obsesja, bardziej społeczna presja. Jakoś nie mogę się zabrać do porządków w szafach, na stryszku, w garażu , w piwnicy, więc może wystarczą te lodówkowe. W szufladzie zamrażalnika pasek żeberek bardzo mięsnych, w lodówce wielki por, duży seler, kilka marchewek i ćwiartka kapusty. Na półce aromatyzowany olej i klarowane masło, w szafce przyprawy wszelkie, pod zlewem ziemniaki i cebula. Postanawiam zrobić z tego zupę i danie główne, ale narazie bez koncepcji. Do wielkiego gara wkładam żeberka w całości bo zamrożone, nastawiam na malutki płomień. Jest samo południe! Po półgodzinie dokładam obrane marchewki, połowę selera, kawałek zielonego pora, cebulę. Resztę jarzyn, pokrojonych w półplasterki podsmażam na łyżce oleju. Strugam ziemniaczki. Siekam kapustę. W międzyczasie zaglądam do zaprzyjaźnionych blogów, w wielu klimat adwentowy, czasem nawet świąteczny. W efekcie mam smakowite żeberka w kapuście, ziemniaczki z omastą i gar kartoflanki, pachnącej kminkiem. Jedzenia na trzy dni.
"Oloboga nie wytrzymom, wszystkie majom a jo ni mom". O drewno chodzi. Często na spacerach fotografowałam stosy drewna przy chatach a jakoś nie pomyślałam by zamówić dla siebie i zacząć obkładać swoją chattę. Może dlatego, że piecyk mam dopiero od dwóch miesięcy. Za rok będzie inaczej, będzie stosik i u mnie, może pod ścianą a może wolnostojący..
A może po prostu odkupię od kogoś ze zdjęć, przesezonowane wielokrotnie i suchutkie, prywatne ale zbywające zapasy. Bo niektórzy, zaiste, mają je naprawdę spore.
Jutro raniusienieńko, o 4 tej, wyjeżdżam na zachód. Czule zaproszona.
 Tak do posłuchania

czwartek, 12 grudnia 2013

Cztery dni - cztery żywioły

Cztery dni w chatcie, cztery dni palenia w piecyku.
Dzień pierwszy - z zachwytem
Dzień biało - niebieski i słoneczny, lekki mrozik, po drodze odwiedzam moją ulubioną inspirację i wchodzę na podwórko czarownej chatynki. Poznaję gospodarza i z żalem dowiaduję się, że chateńka już darowana bratankowi, notarialnie.
Na miejscu otwieranie okiennic, obieganie swojej boskiej dzierżawy w miejskich ciuchach, urocze spacery po najbliższej okolicy, skrzypi pod nogami. zapach zimy czyli śniegu, mrozu, świeżości i zdrowotności.
Dopiero potem rozpakowywanie, przebieranie, rozpalanie, palenie, dokładanie. Słońce zachodzi za las pomarańczową łuną. Niebo wygwieżdżone, księżyc w D jasno świeci. DZIEŃ POWIETRZA !
Dzień drugi - z radością. 
Ranek chłodny, szary i mokry, jakże inny od wczorajszego. W łóżku, pod dwoma kołdrami ciepło więc tylko hycam zrobić kawkę, włączyć kaloryferek i nura w pióra z "Pomarańczami w śniegu". W samo południe wstaję, rozpalam piecyk i wyłączam kaloryferek. Piecyk nienażarty, by rozgrzać izbę do przyzwoitej temperatury podkładam i dokładam, na górnej blasze piekę placki ziemniaczane i robię do nich grzybowy sosik. Popołudniu idę na spacerowe człapanie ale krótko bo albo śnieg z deszczem albo deszcz ze śniegiem i nawet gumofilce przemakają. Szybko wracam bo cudnie jest siedzieć w chatcie gdy za oknami siąpi i ciurka, woda skapuje z dachów i mokrych gałęzi.  Pachnie dymem i mokrym, ciężkim śniegiem. DZIEŃ WODY !
Dzień trzeci - z potrzeby.
Rano mróz za oknem, w izbie niewiele lepiej, wystudziła się przez długą noc - dziś palenie od rana. Gotowe zapasy drewna już się prawie skończyły (a jeszcze zima się nie zaczęła) więc nurkuję pod taras i wywlekam karton kawałków, niestety chyba sosnowych. Gotuję zupę na górnej płytce a potem grzeję wodę ze śniegu bo płyta gorąca. I dziwię się, jak to się dzieje, że z bielusieńkiego śniegu jest szara woda (szara ale nie brudna, bo cudnie pachnie i pięknie zmywa). Znajduję jeszcze worek długich szczap z drzew liściastych, które kilka lat przeczekały w garażu, i o zmroku, w ramach rozgrzewki i rozrywki piłuję je na połowę. Qrna, twarde jak stal, przepiłowałam tylko dwie ale trzy z tych kawałków paliły się do północy conajmniej a raniusieńko jeszcze był żar. Co to za drewno było!!! Doskonałe na noc! Jak się dowiedzieć co zacz? Przed północą dołożyłam ostatnie polano i zapaliłam podgrzewacze przy łóżku. DZIEŃ OGNIA !
Dzień czwarty   
W czwartym dniu zatęskniłam za mieszkaniowymi kaloryferami, bo choć cudnie jest gapić się w ogień, ale trzeba wcześnie wstawać, rozpalać, piłować, podkładać. Po czterech dniach palenia zużyłam ponad połowę skąpych zapasów drewna, moja wina bo o drewnie trzeba myśleć z rocznym wyprzedzeniem.  
Przed wyjazdem dekoruję izbę na złoto, dla obfitości i pomyślności. Omiatam piecyk, wyrzucam popiół, myje szybkę. Miło będzie w Nowym Roku nie zaczynać od brudnej roboty.
Tym razem trzy razy sprawdzam czy pozamykane i wygaszone. Gdy wyjeżdżam już deszcz i niewiele plusowe temperatury pokonały zwiastuny zimy. Znowu jesień, szara i brunatna, krety się rozdokazywały i ryją wokół. DZIEŃ ZIEMI !