środa, 27 marca 2019

Pracowity czas "wespół w zespół"

Zadzwoniłam, zaprosiłam i nawet nie musiałam przekonywać za bardzo! Przyjeżdża do mnie Najmilejszy ze swoją Dziewczyną, popracować na skraju. Lista zrobiona według ważności zadań, obszerna dość, sześciopunktowa.
1. uwolnić wodę po zimie
2. utwardzić ścieżkę wokół tarasu kostką trawnikową
3. zlikwidować górkę przerośniętego żwirku
4. przyciąć winorośl na wysokości
5. stelaż do siatki na borówki
6. olistwować kable na tarasie

Ale nie ma spinki, co nie zrobią wiosną, zostanie na jesień.
Tak się nieplanowanie ale uroczo złożyło, że przyjeżdżają w rocznicę dnia urodzin mojej Najukochańszej Córeńki, niejako pośrednio dostaję od niej prezent, bo Najmilejszy to jej syneczek a mój wnusio pierworodny.
I tak było do dnia wyjazdu. Bo gdy składałam najserdeczniejsze, padła propozycja by się tu spotkać w dniu tak uroczystym. Z Warszawy, z Wrocławia, z Rzeszowa - zlot gwiaździsty do chatty na skraju.
Szkoda, że bez Najwspanialszego ale on ma pilne, przedbierzmowe powinności.
I tak spontanicznie i impulsywnie, w samo południe, Córeczka zmieniła plany, potem Ja zmieniłam plany, tak by spotkanie się dokonało. I się udało!!! Miałam wprawdzie w planie, wcześniej przygotować i nagrzać izbę i gościnny, przesiać żwirek, rozrzucić trociny w borówkach, przynieść ziemię z kretówek, posadzić hortensję i różę ...  Ale plany są po to by je zmieniać. Więc po namyśle, bo będzie nas więcej, dorzuciłam jeszcze do listy cztery punkty, już bez hierarchii ważności.
  7. przesunąć kinkiet
  8. przewiesić lustro
  9. zmienić spust rynny
10. wzmocnić wiatę
Zjechaliśmy się koło północki więc tylko uściski, herbatka i po pół kremówki na słodkie spanie.

Nazajutrz, przed śniadaniem, gdy Dziecka spały jeszcze, uwolniłyśmy wodę. I wszystko się udało oprócz bojlera, do którego nie wlewała się woda. Ale pomógł Dobry Sąsiad Woj i już było luksusowo.
Po obfitym śniadanku wszyscy zabrali się za główne zadanie czyli ścieżkę wzdłuż tarasu. Asia oczyszczała żwirek z kłączy perzu, And i Aga wycinali darń i przenosili na miejsce parkingowe. To naprawdę ciężka praca. W dodatku, ponieważ taras jest od północy, pracowali w cieniu, łakomie spoglądając na słońce które świeciło i grzało na całej działce, tylko nie na miejscu pracy.

Przed południem jeszcze kawka i słodkie przy siedzisku pod lipką ale i tu w trakcie odpoczynku słońce tak szybko się przesuwało, że kończyliśmy w cieniu.

Po słodkim odpoczynku wysypywanie drenażu, wyrównywanie i układanie płyt. A Asia kucharzyła na tarasie, mięsko na grillu nowiusieńkim, ziemniaczki i sałata. Moja dzielna, śliczna, mądra, zorganizowana, pracowita....

Po obiedzie zasypywanie płyt ziemią, wyrównywanie płyt z trawnikiem i udeptywanie. Tak się prezentuje ścieżka nazajutrz rano. Może powinnam choć trochę uprzątnąć ten bałagan pod tarasem ale zbieram się do tego jak pies do jeża.

Byłabym zapomniała o jeszcze jednym gościu, najbardziej fotogenicznym, zielonookim Luku.
I już zmierzch, coraz zimniej, schowaliśmy się do nagrzanej izby, bo ja cały czas pilnowałam ognia. A Córcia zrobiła nam na gorącą kolację grzanki na piecyku. Ach, jak smakowały! Potem do nocy oglądaliśmy zdjęcia z wyjazdu Dziecków do Mediolanu, Bergamo i Como, oglądało się szczególnie miło, bo i my tam byliśmy latem.

W dzień wyjazdu, znowu gdy Dziecka jeszcze spały lub figlowały, Asia zrobiła jeszcze przed śniadaniem  dwa zadania z dodatkowej listy czyli przesunęła kinkiet nad nowym oknem i przewiesiła lustro. I zrobiła na śniadanko jajecznicę w wielkiej patelni. A potem zabrali się za resztę z listy czyli wzmacnianie wiaty, przycinanie winorośli, zmienianie spustu rynny.

Na koniec jeszcze obalili stolik który ledwo, ledwo się trzymał, skończyli i wyjechali, zostawiając kota, bo młodzi chcieli zwiedzić miasto wojewódzkie. Fajnie nam się żyło z Lukiem, albo on spał w izbie a ja czytałam, albo ja krzątałam się na tarasie a on węszył albo dumał po stoicku.
 
Popołudniu Dziecka wróciły po kota i po pożegnaniu pojechali do stolicy. A ja zostałam by spokojnie obejść działkę i zobaczyć co na niej zdziałała wiosna. Ale pogoda pokazała focha, zaraz po wyjeździe Rodzinki rozpadało się. Dziwne, nieprzypadkowe i szczęśliwe okoliczności pogodowe. 
Myślałam, że jeszcze troszkę tu pobędę ale nazajutrz okazało się, że należy wrócić, znowu zmiana planów. Więc podsypałam próchnicy na kratki i obok bo deszcz uklepał ziemię. Okryłam żwirek bo jeszcze sporo go zostało, pochowałam narzędzia, ogarnęłam trochę wokół i wyjechałam.