poniedziałek, 6 maja 2013

EKSTREMALNE GRADOBICIE TRZECIOMAJOWE ROKU 2013-tego

W nocy obudził mnie silny wiatr telepiący moim biednym starym dachem, grzmoty i huki z daleka. Nie, żebym się bała ale wolałam schować głowę pod kołdrę, no bo gdyby, w razie czego, załamał się i spadł na głowę to wolałam by ona, ta głowa była osłonięta, przyda mi się jeszcze. No ale ile można tak pod kołdrą - ciasno i duszno. Wytknęłam głowę i całość, nadsłuchuję czy miły gość się nie obudził i nagle wyskakuję z łóżka jak z procy, bo wiatr otworzył okno i trzaska nim o framugę. Mam staroświeckie okno, zamykane na haczyk z pętelką i ono czasem, nawet samo z siebie się otwiera a dla takiej wichury to betka. Zamknęłam okno, zahaczyłam, wcisnęłam do pętelki kawałeczek szmatki co mi po ciemaczku weszła pod rękę. W samą porę, bo do wiatru dołączył deszcz i zaczął pukać w ten nieszczęsny dach. Po chwili się uspokoiło, wstałam, obiegłam działkę by się upewnić, że wszystko zabezpieczone i usnęłam. Skąd wiedziałam, że będzie nawrót? Bo był i to gorszy niż pierwszy, o dach wali ulewa, za oknem błyska jasnym światłem, tępo huczy z oddali - oj, to oczyszczająca majowa burza po niezbyt upalnym dniu. Coś ciurka głośno i chociaż sprawdzam że to nie sufit w kuchni to i tak nie uspakaja i nie daje spać. Skąd i dokąd, do cholerci, tak ciurczy? Włączam radio by zagłuszało lęk i ciurkanie, otwieram Książkę i pierwsze zdanie na jakie trafiam: "Na dworze wiatr rozpętał taką furię, że jeśli nie wypełnię miłością tej chaty, to może się rozpaść". I to zdanie przepędza mój lęk, wyłączam radio i całkiem spokojnie podrzemuję w ciepłym i suchym łóżeczku, gdy za oknem wojna żywiołów, bo jest i trzeci nawrót wiatru i deszczu. Co i raz budzę się i sprawdzam czy nie kapie z sufitu ale zaraz zapadam w drzemkę i tak do poranka dnia następnego. Nie kapie.
Poranek ciepły i parny. Natura rozśpiewana wdzięcznością więc i my też, z kawką i herbatką fotelimy na tarasie i popadamy w stan bliski błogości. Czekamy na słońce. Dopiero koło południa wychodzi na dobre. Bierzemy worek i wiadro na korę do leśnej grządki wyplewionej i uporządkowanej wczoraj przez moją miłą przyjaciółkę, madame C. Po godzinie przynosimy obfity plon kory ale i kleszcza na dekolcie C. Niebezpiecznie, parno, duszno - ja zapadam na północnym tarasie w topie i leciutkiej spódnicy, z zeszytem, ołówkiem i okularami a C ubiera golf i kapelusz (pozbywszy się wcześniej kleszcza u miłej sąsiadki Krysi) i idzie polować z aparatem na ważki, motyle, pajączki ..... Podziwiam jej samozaparcie, entuzjazm i determinację - platonicznie. Piszę i piszę a madame C grasuje gdzieś wśród badylków, traw, szuwarów. Więc otwieram Sylwaina i czytam: "Człowiek wolny panuje nad czasem". No, no! Ja uważam, że człowiek wolny nie ma potrzeby panować nad czymkolwiek. Dziś za gorąco na ognisko, sama decyduję, że na obiad będzie makaron w ziołowym sosie. Gotuję makaron na al dente gdy wraca C, zachwycona i pełna wrażeń. Zabiera się za sos do makaronu, jest masło, kostka rosołowa i zioła z grządek czyli przede wszystkim bazylia (z 3 kęp uszczknięta ostrożnie by się rozkrzewiały), oregano, tymianek, siedmiolatka, szałwia. Sałatka z pomidorów, ogórków, rzodkiewki, cytryny. Objadamy się przy śniadaniowym siedzisku, potem siadamy z piwkiem na tarasie i oglądamy foty z dzisiejszej wyprawy madame C. Świętujemy 3 maja! Trochę się ściemnia, światło bardziej świetliste i nagle ..... tu nie pamiętam szczegółów i kolejności .... zewsząd spada wielki grad. Kulki coraz większe. Najpierw jak grochy, potem jak fasolki, jak orzechy, jak jajka - walą o dach, o taras, o samochód. W szoku zbieram książkę, zeszyt, szkło się rozbija o taras, dostaję histerycznego chichotu, bosa i bezsilna. A żywioł szaleje, tratuje zioła misternie uskubane, młode sadzonki warzyw i kwiatów, obrywa liście i gałęzie z drzew, zarzuca trawnik białymi kulami. Temperatura spada w kilka minut z 24 do 3 stopni ale w emocjach tego się nie czuje, miotamy się bezładnie, C foci, ja biegam w klapkach po działce. Nie panuję nad rzeczywistością, nad czasem, nad emocjami, nad rozumem, podobno TO trwało niespełna godzinę. Żywioł odchodzi, wokół wyją syreny strażackie, na top z szeleczkami narzucam polar i w klapkach brodzę po gradowych kulkach by ocenić straty ale bez okularów by się za bardzo nie stresować. Zbite i stłamszone wszystko co wzeszło na grządkach, co zielone i delikatne, w autku potłuczone reflektory, dołki na daszku i na boku, reszta zasypana liśćmi, może szkody są większe a może nie. Droga przemieniona w białą, spienioną rzekę, biel gradu okrywa trawnik i grządki. Dopiero teraz przychodzi refleksja, że trzeba było okryć autko kocem lub plandeką, trzeba było nakręcić filmik aparatem. Ale takie ekstremalne chociaż naturalne zjawiska przyrodnicze, zwłaszcza jak zdarzają się pierwszy raz w 66 letnim życiu, wyłączają rozum, bo nie ma odnośnika, doświadczenia przeżytego przez siebie lub przez bliskich by było się na czym oprzeć. Czy zadziałał instynkt i biologia bo nie wchodziłyśmy do chatty (dach mógł się zawalić), tylko oniemiałe trwałyśmy na tarasie, osłonięte ale w pogotowiu na ucieczkę? Ale też po prawdzie żal byłoby przegapić taki absolutnie niezwykły żywioł. Emocje powoli opadają, zaczyna się sprawdzanie poza swoim terenem. Komuś wybiło szybę i ma basen w swoim salonie, podziurawiło dach, ściany z sidingu, rozłamało drzewo, podziurawiło autka. A syreny nadal wyją. Ze wsi przychodzi wiadomość, że porozbijało szyby, potłukło dachy, pozalewało; że pali się las w trzech miejscach. Zdejmuję przemoczony polar i ubieram sztormiak (rychło w czas). Nalewam po szklance mołdawskiego winka i wypijam pół szklanki duszkiem. C, równie przemoczona fotografuje skutki, widoki i impresje "po  żywiole" a ja dzielę się szczęściem i nieszczęściem, stratami i łaskami, z sąsiadami bliższymi i dalszymi. Romantyzm i pozytywizm, Ona i Ja. Właściwie to tylko C jest absolutnie szczęśliwa w tych mgłach, klimatach, oparach. Powoli ogarniamy skutki i efekty chociaż nie powody i przyczyny. U sąsiadów podlewamy stres Tokajem Aszu gdy znowu się ściemnia. Każdy pędzi na swoje. W deszczu prowizorycznie, folią i gałęziami, zabezpieczamy stłuczone reflektory, reszta i tak stracona. Ten nawrót już mniej groźny ale nasączony dach zaczyna kapać tu i tam, głównie w kuchni. C sortuje zdjęcia a ja piszę relację z tego żywiołu, o którym wszyscy, bez względu na wiek mówią: jak żyję czegoś takiego nie widziałam, -łem. Wreszcie wchodzimy do chatty, podkładamy garnek, kocyk i ścierki tam, gdzie najbardziej kapie i przegadujemy emocje bo uładzić ich się nie da, tak buzują w ciele. Składam dzięki dachowi chatty, że się nie zapadł i nie złożył pod wpływem tak ogromnego żywiołu (choć pewnie miał prawo), bo teraz wierzę i wiem, że wytrzyma i ochroni. Maleńka kolacyjka pod lekarstwa i wcześnie idziemy spać bo emocje wyczerpujące ale .... nie da się spać. Zeszyt, ołówek, okulary i próbuję utrwalić wrażenia z popołudnia. Radyjko cicho gra, dzikie autka przejeżdżają lub się zatrzymują, słychać hałasy, krzyki, trzaskanie ale mnie to dziś nie rusza. Piszę, skreślam, piszę, wymazuję - trudno zapisać taki żywioł i takie emocje. Otwieram Książkę: "Chata stoi pośrodku buddyjskiego koła życia, na granicy świata jeziornego, leśnego ..." Usypiam.
Dziś dostaję filmik, który ktoś przytomnie nakręcił telefonem. 2 minuty nawałnicy

14 komentarzy:

  1. Krystynko, żywioły szaleją u Ciebie, wszystkie z wodą związane ale ten szaleniec pokonał chyba wszelkie rekordy, dobrze, że barek masz dobrze zaopatrzony, buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to mówią Dominiko starożytni Rosjanie: biez poł litra nie razbierjosz. Jak u mnie brakuje, sąsiedzi ratują. A taki żywioł powtórzy się może za sto lat, chyba że z ociepleniem klimatu to prawda

      Usuń
  2. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego filmiku, Twoich zdjęć, opisu ... to jak armageddon, atak z nieba, a my bezradni, nic nie możemy uczynić, zapobiec; szkoda pracy rąk ludzkich, szkoda okaleczonej przyrody, szkoda stworzeń, które grad pozbawił życia lub okaleczył; takie wydarzenia pokazują, jacy jesteśmy mali, bezsilni, bez żadnego wpływu na zjawiska natury, uczą pokory wobec żywiołu, który raz na ileśtam lat pokazuje swą moc; Krystyno, po latach chudych przychodzą tłuste, skumulowane problemy powoli rozwiążą się, damy radę; zaczyna się 3 tydzień, jak panowie rozwalają mi dom, wczoraj okazało się, że źle coś połączyli, zalali kawał domu, nie mamy ciepłej wody, a syn po powrocie do domu mówi do mnie: Witaj, cygańska matko! bo żyjemy w prowizorce, na tobołkach ... ale damy radę, przetrzymamy ...
    Mam tylko nadzieję, że szybko uporasz się ze skutkami tej nawałnicy, wrzucisz do ziemi nowe nasionka, zasadzisz roślinki, a one już w spokoju doczekają lata i jesieni, zawalczysz z ubezpieczycielem o odszkodowanie za uszkodzenia autka i będzie dobrze; pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nazajutrz po gradzie ani motylka, ani ważki, ptaszki też jakby ciszej śpiewały. Straty na pewno wielkie, te zauważone i te ukryte.
      Damy radę Mario, przetrzymamy i to nas wzmocni. Za kilka miesięcy będą wygodne domy, po remoncie wysprzątane, stosy drewna poremontowego pocięte i będziemy beztrosko skubać winogrona i borówki, prosto z krzaczków. Serdeczności

      Usuń
  3. Ło matko jadyna, u nas tez ma być grad, ale jak dotąd żywioły nas omijają. Uwazam, ze po prostu wraz z sąsiadami wyjątkowo świeci jesteśmy albo po prostu jest tu jakaś nisza przyrodnicza, cokolwiek to znaczy. Tyczy naszej ulicy, to co sie dziwić!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grad niegroźny gdy jesteś przezorna i zabezpieczona a nie taka gapa jak ja.
      Albo jesteście święci nad wyraz albo macie mocnego patrona waszej ulicy. Czyżby ulica św. Franciszka?

      Usuń
  4. Uch! No nieźle. Ja faktycznie takie coś widziałam jedynie na zdjęciach. Gradu tak wielkiego "na żywo" nie oglądałam. I chyba dobrze? :) Dziś była burza, ale taka normalna. A w zeszłym roku to szaleństwa były, bez gradu, ale burze na maksa.
    Jakiś dziwny ten rok od początku. I nie powiem, że dobrze się zaczął. Niepokój jakiś wisi w powietrzu.
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po burzy się nie żałuje, że się widziało na własne oczy i uszy bo to niesamowity widok. Rok dziwny bo 13 ty ale już może wyczerpał limit niepokojów. Mam taką nadzieję.

      Usuń
  5. Krystynko, od pierwszego zdania bylam zafascynowana wszystkim co napisalas, tak dobrze piszesz, zdjecia niesamowite, filmik tez obejrzalam. Nie wiem dlaczego, ale dokladnie od pierwszego zdania (wiem ze sie powtarzam) czulam sie jak w krainie Muminkow, pamietalam, wiedzialam ze i oni mieli podobne katastrofy. Musialam dorwac te ksiazeczki i mam 'O Filifionce, ktora wierzyla w katastrofy' ona tak bardzo bala sie, no i w koncu przyszla burza, sztorm a nawet traba powietrzna "Filifionka stala bez ruchu, zupelnie bez ruchu, sciskajac porcelanowego kotka i myslac: O ty moja piekna, moja wspaniala katastrofo"...Wiem ze w prawdziwym zyciu to nie tak, tutaj w upalne lata sa straszne pozary, ale ludzie zawziecie odbudowuja, zaczynaja od nowa, podobnie z powodziami. Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem zdjęcia mojej przyjaciółki, bo ja zapomniałam aparatu.
      Teresko, tyś prawdziwą miłośniczką Muminków, mnie ten fragment umknął, piękna katastrofa skojarzyła mi się z Grekiem Zorbą. A z której części ten rozdział o Filifionce, która wierzyła w katastrofy?
      Wiem, że katastrofy mają czasem katastrofalne skutki, to gradobicie mimo że ekstremalne nie poczyniło mi wielkich strat, reflektory już wymienione, nad malowaniem autka się zastanawiam i jadę jutro do Brzózki dosadzić i dosiać. Pozdrawiam

      Usuń
    2. Krystynko, ta ksiazeczka ma tytul "opowiadania z Doliny Muminkow", to chyba byl moj pierwszy zakup muminkowy w roku 1973, a w "Komecie nad Dolina Muminkow" tez byla katastrofa a smieszny Muminek krzyknal "Zwiewa nas w strone domu!....Cale szczescie, ze wiatr wieje w dobrym kierunku!" a piekna Panna Migotka zawolala "Boje sie...Trzymaj mnie za lapke!"
      Pozdrawiam Teresa

      Usuń
    3. Teresko, w książeczkach o Muminkach są cytaty na wszystkie zdarzenia życiowe, te dobre i te złe i zawsze są to cytaty podnoszące na duchu. Mądra autorka i mądra tłumaczka. I mimo braku czasu otworzyłam opowiadania z doliny i przeczytałam o Filifionce i katastrofach. Sama mądrość ponadczasowa i ponad-kontynentalna.
      „Świat przed katastrofą zawsze wygląda tak cicho i spokojnie.
      …- i myślała zachwycona: „O, jak wspaniale! Cóż ja poradzę, biedna, mała Filifionka, przeciwko wielkim siłom przyrody?”

      Usuń
  6. Ania z Siedliska10 maja 2013 15:35

    Co za makabra ! Obejrzałam filmik - grad naprawdę wielkości kurzych jaj. Pokazywali to w TV ale nie wiedziałam, że i Ciebie to dotknęło. Bardzo Ci współczuje, bo narobił wiele szkód. Rosliny pewnie do wymiany ? Uściski !

    OdpowiedzUsuń
  7. Część do wymiany, część już w tym roku nie zakwitnie, część się podnosi ale z trudem. Listki poszarpane, gałązki pourywane - ale nikomu nic się nie stało. Nawet odszkodowanie za autko już na koncie.

    OdpowiedzUsuń