środa, 24 kwietnia 2013

Po lecie wiosna właściwa



 I znowu nazywaj mnie sójką, bo chociaż obudziłam się o 8 mej, wstałam o 9 tej, o 10 tej śniadanie, to w trakcie pakowania upiekłam niezły kawałek schabu w tłuszczu wieprzowym (bo w BK nie mam jeszcze lodówki), zapakowałam letnie opony, wycięłam dwie gałęzie wierzby mandżurskiej (jedną zapakowałam do autka a drugą wsadziłam przed garażem), zapakowałam wszystkie szmatki i ciuszki wyprane i wysuszone po pięknej katastrofie i zapakowana na full zajechałam na 13 tą do warsztatu oponiarskiego. A tam kolejka, że hej! Postawiłam autko pod gruszą, wyciągnęłam garnek z ciepłym schabem by w jej cieniu wystygł i poszłam do sklepu ogrodniczego obok. Jak tam czas szybko leci! Zanim wybrałam borówkę, wrzośca i bratki już mnie zawołali do wymiany opon. I chociaż poszło szybko, przez miasto przebijałam się w wielkim korku. Po drodze wstępuję do firmy sprzedającej blachę, oglądam rodzaje, wzory, kolory i zanurzam się w serdeczną, sympatyczną atmosferę punktu obsługi klienta. Po rekonesansie w Internecie ceny wydają mi się bardzo niskie a wybór ogromny ale powoli zawężamy wybór i dostaję namiar na prężną, młodą, wykonawczą firmę współpracującą z producentem i przekonuje mnie logo” Twój dach naszą wizytówką”. Obiecująco, więc umawiam się z nimi w B.K na poniedziałek – to już trzeci, chętny fachmam. Po drodze jeszcze wstępuję do spożywczego i kupuję produkty nie wymagające lodówki. Do chatty dojeżdżam popołudniem ale nadal gorąco. W chatcie parno i duszno, otwieram okiennice, okna i drzwi na przestrzał. Wypakowuję autko na kilka kursów ale do końca, wywlekam fotel na taras i wreszcie odpoczywam z flaszeczką Warki strong. Zmęczona, zgrzana, spocona bo po zimie przyszło u nas lato i brak mi okresu przejściowego, moje ciało wyraźnie nie nadąża ale jestem z siebie dumna, że dzień męczący ale owocny a przecież to jeszcze nie jego koniec. Odpoczęłam do zmierzchu, przebieram się roboczo i wsadzam dziś zakupione a także herbacianą różę kupioną z Krystyną i wielką gałąź wierzby mandżurskiej uciętej pod garażem. Wsadzone, podlane, udeptane, podlane. Dopiero teraz sprzątam pety, butelki i puszki po nielegalnej imprezce przy moim śniadaniowym siedzisku. Imprezka dzika ale grzeczna i to nie paradoks, butelki poustawiane na stole, pety w jednym kątku schodków. Dziwne! Zadowolona z dnia a on ze mnie, padam na łóżko i ledwo przy drugim rozdziale „Kwiatów w stepie” usypiam.

 Dzień 2
       Dziś w planie poprawa okiennicy p. Henryka od stolarki a ja chcę umocować podest pod letnim zlewozmywakiem, wsadzić czosnek południowy i mieszankę krokosmi. Wstałam wcześnie bo zapowiadają upał do 25 stopni. Przyrodzie nie przeszkadza nagłe przejście z zimy do lata, zieleń wybucha z ziemi i nadrabia opóźnienia ale ja tak nie potrafię, dla mnie to za szybko, ja muszę łagodnie, stopniowo. Po wczorajszej aktywności nie zostało śladu, snuję się z aparatem o porannej rosie


, potem kawka przy śniadaniowym siedzisku. Z bliska widzę jak deski olchowe postarzały się i zsiwiały przez zimę więc biorę aromatyzowany ziołami olej który przezimował w chatcie, zmacerował się, aromatyzował, ściemniał ale mam wątpliwości czy nadaje się do jedzenia. Ściereczką maczaną w tym oleju nacieram blat aż lśni i błyszczy. A jak pachnie?


 Położenie podestu to nie taka łatwa sprawa bo trzeba go skrócić, potem wzmocnić, wyrównać teren wycinając darń, przenieść ją w dołki na działce, wypoziomować cztery podpory  i dopiero na nich ułożyć podest. Zeszło całe dopołudnie a potem przerwa, bo rzeczywiście, tak jak grozili o 14 tej było 26 stopni. Moje wcześniejsze, pracowite wtykanie fiołków, mięty i stokrotek w trawnik przed schodami opłaciło się, bo teraz dosłownie stąpam po stokrotkach i po wschodzącej mięcie. Dwa zmysły nakarmione na maxa,  widok i zapach czyli wzrok i węch. Fiołki chyba nie lubią deptania lub samotności, bo rosną tylko w kępkach, w swoim towarzystwie – ale za to jak rosną? Tak cudnie, że focę je rano, w południe i wieczorem. 16 ta i nadal 26 stopni, woda w miednicach się nagrzała słońcem więc zmywam i zostawiam gary do obeschnięcia. Miały być na obiad pieczone ziemniaczki ale za gorąco na ognisko. Więc obieram kilka na północnym tarasie i gotuję w przeciągu, w przewietrzanej kuchni. Na patelni podsmażam dwa plastry schabu, podlewam wodą z ziemniaków, wrzucam uskubane z grządki wysuszone i świeże zioła i przyprawy. Osobno siekam młodziutkie pędy siedmiolatki, dzikiego szczawiu i tymianku. Po chwili łączę uskubane z usiekanym, podprawiam śmietaną i gotowe. Wielkiego pomidora kroję na cząstki, oprószam wiórkami cebulki, listkami oregano i pieprzę. Odcedzam ziemniaczki nad kompostnikiem i mam brzóziański obiad: schab w sosie śmietanowo-ziołowym z gotowanymi kartoflami i sezonową sałatką (no nie całkiem, bo pomidory importowane). Objadam się ogromnie, miałam jeszcze wygrabić zeschłe trawy i liście ale to już chyba jutro. Dopiero po 18 tej temperatura spada znośnie więc podlewam co w tym roku posadzone i widzę, że przyjeżdżają mili sąsiedzi. Podsumowuję dzień – fachowcy dopisali a ja też wykonałam plan optimum.

Dzień 3
       Mili sąsiedzi pracują od rana a ja podsypiam bo oni skowronki a ja sowa.

 Około 9 tej z kawką na taras i ustalanie planu dnia na dziś. Tym razem ambitnie bo i wykopanie mięty z grządki kwiatowej, przeniesienie bukszpanu, wyrównanie darnią zejścia do siedziska, wielkie palenie ogniska, przyniesienie z lasu torfu i krzaczków borówki leśnej, okopanie truskawek. Ambitnie bo dobra pogoda, prawdziwie wiosenna czyli około 18 stopni. Sąsiedzi, jak pracowite pszczółki, motywują mnie dodatkowo ale ja po swojemu, czyli troszkę pracy i długie odpoczynki. O zmierzchu czyli mojej ulubionej porze, gdy wszystko rzucam i tylko podziwiam, zostało jeszcze dwa wiadra kłaczy mięty do posadzenia gdzie bądź i kawałeczek dołka do uzupełnienia darnią. W sam raz na jutrzejsze świętowanie. Ognisko pali się od południa, dorzucam do niego co nagromadzone, nagrabione, poucinane, poobcinane, podsuszone, przywleczone …..


Dzień 4







       Znowu dzień gorący, letni, więc pracy niewiele, nawet dla świętowania. Miętę wyrzuciłam przy zakolu potoku, posadziłam metr ogórków polan które dostałam od KrySi i znaleźnego bluszcza zimozielonego. Zaproponowano mi stare ale solidne, drewniane drzwi do planowanego magazynku gospodarczego. Dziś dzień darów. Wieczorem ognisko było, księżyc w D i rozgwieżdżone niebo ale niezadługo, bo chociaż ognisko gorzało i grzało to od pleców robiło się coraz chłodniej i zimniej mimo polaru i zimowej kurtki.

 Dzień 5
       Czekam.



 Sadzę poziomki na grządce sadzonkami wykopanymi zza płota, te leśne poziomki rozłogowe po dwóch, trzech latach stworzą poziomkowe pole. Z trudem podnoszę dwa krzewy borówki amerykańskiej wysokiej, bo je przez tę zimę jakoś wessało w głąb (i przynoszę dla nich z lasu cztery wiadra kwaśnej, leśnej ziemi). Spulchniam grządkę pod rzodkiewkę, pietruszkę, koperek i sieję one. Na obiad resztka schabu z ryżem i surówką. Po obiedzie sjesta i drzemka, potem mała kawka, podlanie wszystkiego, pakowanie i już po zmroku wyjazd do miasteczka.
Przepraszam za durnowate pismo i durnowate zmiany ale to z pośpiechu bo zaraz jadę do Czesi i do miasta wielkiego!


10 komentarzy:

  1. Wharton, Wharton w spódnicy jak nic! Krystynko już Ci kiedyś pisałam, że kiedy czytam Twoje opowiadania i zapiski, to moje myśli zaraz biegną ku książkom Williama Whartona. Opisujesz wszystko dokładnie, z detalami, codzienne czynności stają się wyjątkowe, widać jak cieszysz się życiem. Ogrodniczka z Ciebie też niezła :--)Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ja lubię Whartona Dominiko, tego piewcę detalu i szczegółu. Zwłaszcza jego Wieści, Rubio, Dom na sekwanie, Opowieści z Moulin du bruit - czyli te o domach, ich wyszukiwaniu, remontowaniu, adaptacji. Te wojenne mniej lub nawet bardzo nie. Dziękuję za komplement, przyjmuję z radością i czułością

      Usuń
    2. Tak, ja też właśnie te powieści lubię najbardziej i jeszcze Tato oraz Spóźnieni kochankowie.

      Usuń
    3. A mnie Spóźnieni kochankowie jakoś dziwne i głęboko wkurzyli i poruszyli aż zastanawiałam się dlaczego? Za słodka, za mdła - ja nie lubię likieru i lukru. Przerywałam czytanie, odkładałam ale wracałam i w końcu przeczytałam do końca czyli tak jak z batonikiem chałwy.

      Usuń
  2. Krystynko milo czytalo mi sie to co robilas przez tych kilka dni, jestes bardzo pracowita, wiem, te wszystkie ogrodowe prace to tez przyjemnosc, nawet zmeczenie jest jakims rodzajem zadowolenia.
    Przepiekne fiolki, te kwiatki to moje ulubione, juz od dziecinstwa i jestem ciagle wierna im. Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach Teresko, ja dopiero w późnym wieku polubiłam grzebanie w ziemi, kiedyś nie rozumiałam takiej pasji. A teraz to moja fascynacja, chociaż i tak bardziej lubię się gapić na roślinki niż je utykać w ziemi, podlewać czy odchwaszczać.
      W tym roku mam 7 kępek fiołków pięknej urody

      Usuń
  3. Dopisuję się do komentarza o Whartonie :))) I jak zwykle fantastyczne te Twoje fiołki. Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i jak mówi Cesia ściskam za szyjkę. A fiołki wiosną to czysta poezja, nie mogłam się oprzeć bo żywot ich urody ulotny

      Usuń
  4. Tyś to jest - skrzyżowanie czołgu z rakietą - komplement! I coraz piękniejsze foty!!! Jak zawsze i nieprzemijająco jesteś mą idolka :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co Ty widzisz Cesiu, czego ja nie widzę, mnie się wydaje żem leniwa ponad miarę i tylko czasem jakiś zryw, kiedy mnie cywilizacja przyciśnie.
      Ale to miło być czyjąś idolką i to nieprzemijająco, więc ściskam Cię za kolanka i dziękuję.

      Usuń