czwartek, 11 grudnia 2014

"Miastowi ... i aronia losu"

Zamówiłam sobie internetowo książkę, z odbiorem w księgarni, bo po co płacić za przesyłkę. A ta księgarnia w galerii, a ta galeria w wojewódzkim mieście. Trudno ... ale darmo. Ubrałam się jak to w grudniu. getry, długa spódnica, bluzka, sweter, buty, płaszcz, czapka, szal, rękawiczki. Ledwo weszłam do galerii upał nieomal zwalił mnie z nóg. Zaległam przy wielkiej donicy bo nie uświadczysz ławeczki przy wejściu. Zdjęłam szal i rękawiczki, rozpięłam płaszcz i dalej szukać tej księgarni. Pytałam w ciuchach ale młode nie wiedziały, pewnie są w tej grupie co nie czyta. Żadnej informacji nie widzę, idę wzdłuż dłuuuugiej alei, "kuszą" apteki, buty, kosmetyki, prezenty. Upiornie gorąco, zdejmuję czapkę i płaszcz i wszystko to razem z szalem i rękawiczkami dźwigam co i raz zbierając to co wypadnie. Wreszcie jest Empik. Pytam o księgarnię Matras. Jedna sprzedawczyni nie wie (lub nie powie), druga szerokim ruchem ręki pokazuje że gdzieś tam w górze i na prawo. No cóż, konkurencja. Dopiero teraz widzę, że personel rozebrany do rosołu, krótkie rękawki, króciutkie spódniczki. Więc znowu przemierzam pół galerii by znaleźć toaletę i tam zdejmuję sweter i getry. Teraz już dźwigam więcej w rękach niż na sobie. Żeby wjechać na górę trzeba znowu obejść rondo a tam kuszą frytki, kurczaczki, kanapki, kawa, lody. I coraz bardziej gorąco. Obładowana jak wielbłąd, spocona, zgrzana, wkurzona, zła ... wreszcie trafiam na Matras. To wszystko chyba po to, by następnym razem odżałować te kilkanaście złotych albo odpuścić sobie zamawianie internetowe.

W Brzózie nie tak zaraz rozpakowałam ten wydeptany prezent. Bo najpierw rytualne obejście, rozpakowanie zapasów, rozpalenie piecyka, przebranie i doczytanie poprzedniej książki. Dopiero nazajutrz, rankiem, rozpakowałam prezent.

Przekartkowałam książkę, przeczytałam tytuły 21 rozdziałów i odłożyłam na potem, bo trzeba koniecznie zabezpieczyć rośliny, krzewy i drzewka przed zimą i ułożyć trochę drewna na tarasie, zanim zasypie śnieg. Zaczęłam od układania drewna ale nie skończyłam, bo książka kusi, nęci i wabi niemożebnie.

I choć było jeszcze jasno, zasiadłam w obszernym, wygodnym, królewskim fotelu z widokiem na, to gasnący, to rozpalający się ogień w piecyku. 21 wywiadów z osiedleńcami, tymi co to z miasta na wieś. Świadomie i z wyboru. Rozdział 1. Ho, ho, starzy nieznajomi, Jagoda i Maciek z "Chaty Magoda". A potem już jak u Hitchcocka, napięcie rośnie. Połknęłam książkę z niewielkim wstawaniem na podłożenie drewna i na siusiu.

Szkoda, że zdjęcia niewyraźne i czarno-białe, od książki o takich miejscach człowiek oczekuje więcej. Postanowiłam, że będę tę książkę smakować powoli, czytać rozdział na dzień. Wystarczy na trzy tygodnie duszeszczipatielnej lektury. Odłożyłam po skończeniu i wyszłam na taras rozprostować kości. Wzięłam rękawiczki, sekator, poobcinałam maliny, rozplatałam sznurki na stojakach, obcięłam szałwię i rozmaryn.

I już zmierzcha. Ubrałam się i poszłam na bliski, krótki spacer, by złapać resztki światła. 
Po powrocie odgrzałam pierogi i wreszcie, wieczorem zjadłam obiad. Wcześniej nie było kiedy. A miało być pięć razy dziennie w równych odstępach czasu.
A jednak wieczorem nie wytrzymałam i zaczęłam czytać miastowych drugi raz. Wprawdzie nie tylko jeden rozdział ale smakując i delektując się powoli. Czytam w fotelu a potem w łóżku, podkładam drewno, piekę ziemniaki, potem jabłka, grzeję piwo z goździkami. Mnóstwo emocji, płacz i śmiech, wzruszenie i irytacja, zazdrość i podziw. Skończyłam dobrze po północy ale nie mogłam zasnąć do świtu. W książce same sukcesy i szczęśliwe zakończenia, trudności ledwo muśnięte. Wolałabym by było więcej o wysiłkach, trudach, przeszkodach, niepowodzeniach. Więcej potu i łez. W książce oprócz jednego bohatera same pary. Szczęśliwe i zakochane. Wolałabym by było też o singlach i duetach mieszanych. Autor ma prawo wybierać tylko część rzeczywistości ale czytelnik ma prawo czuć niedosyt. Znam z blogów i z realu dużo cudownych, dzielnych, zadowolonych ludzi, remontujących, hodujących, wywarzających i żyjących blisko natury.... to byłaby wspaniała książka! Kresowa Ania i Ewa, anielska Amelia,  kosmiczna Ania, narożna Władzia ..... ktoś o nich powinien napisać książkę. I żeby było dużo pięknych zdjęć. Taką bym kupiła i czytała po rozdziale. I wracała do niej nie raz. Bo tę, po dwukrotnym przeczytaniu, chyba uwolnię do biblioteki.

19 komentarzy:

  1. Bardzo pracowity dzień
    Ja też nie lubię temperatury panujących w galerii
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to nie bardzo pracowity, raczej męczący.
      Przegrzewają Cie i sam za to płacisz - co za czasy!

      Usuń
  2. W tych galeriach to chyba powinny byc jakieś szatnie! A co do ksiazki, o jakiej piszesz, to też bym chętnie przeczytała,ale nie bardzo mam kiedy. Chociaz zima to wolniejszy dla rolnika czas, to u mnie teraz remonty, spacery, opieka nad zwierzetami, wyjazdy na zakupy, goście....I masz rację krystynko! O trudnościach tez trzeba pisac, bo przecież zycie ma swoje blaski i cienie. Sukcesy i porazki. Nadzieje i zwątpienia.
    Wczoraj, wracajac z zakupów w miasteczku wpadłam w zachwyt wjeżdżając na nasze wysokosci. Bo tam na dole zero sniegu! Szaro, gwarnie i zwyczajnie. U nas na dworze wciąz biało. Cicho. Pachnąco czystym powietrzem.Wyszłam na podwórze i westchnęłam z ulgą, że nareszcie jestesmy u siebie, w naszej samotni...To jest najwieksza nagroda za wszystkie trudy - móc mieszkać tam, gdzie jest spokojnie i pieknie. I być sobą. W radości i w smutku.W cięzkiej pracy i w odpoczynku.
    Pozdrawiam Cię serdecznie wieczorową porą, popijając grzane winko z goździkami!:-))*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja teraz, zimą, mam dużo czasu na czytanie bo narazie nie mam zwierząt do zaopiekowania ani pieniędzy na remontowanie. Dlatego czytam po wielokroć swoje ulubione książki albo coraz nowe z biblioteki. Teraz np. podróżuję z Dominikiem Szmajdą po Uralu Polarnym.
      Taki zjazd w dół i powrót na swoje wzmacnia uczucie zadowolenia i szczęścia, które czasem, w trudzie i codzienności zaczyna blaknąć. Przynajmniej ja tak mam. Wystarczy jedna wizyta w miejskiej galerii bym na nowo zachłysnęła się radością z posiadania chatty na skraju.
      Serdeczności ślę, pojadając gołąbka z kaszą na późne śniadanie :-)

      Usuń
  3. Mam ja z dawnych czasów mały tomik Anny Kamińskiej, ale to na pewno jakaś inna. Na drugi raz Droga sprawdź w necie na planie galerii, gdzie dany sklep się znajduje :). A kiedy wybierzesz się na dłużej do takiego piekielnego przybytku, warto sprawdzić, czy jest tam szatnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miła, a dlaczego to ja mam sprawdzać. Czy w takim molochu, na parterze, nie powinien być wyraźny i wielki plan gdzie i co? We wczesnych galeriach tak było i komu to przeszkadzało. Na dłużej to ja się nigdy nie wybiorę, poszłam tylko po jedną książkę, wcześniej zamówioną i zapłaconą. Tylko capnąć i w nogi.

      Usuń
    2. Sprawdzać warto dla wlasnej wygody oraz żeby sie nie ugotowac :). Kiedy wkraczam do takiego przybytku, z miejsca zaczynam się rozbierać, bo w prezeciwnym wypadku pot zalewajacy mi oczy sprawia, ze załośnie wygląda fryzura. Mokry włos to upadek urody he he. W naszych galeriach przeważnie są informacje ludzkie, taki punkt z gadajacym żywym człowiekiem w środku lub plan, tyle ze trza w niego klikać jak w komputer i czasem troche to trwa. Znak czasów ;)))

      Usuń
    3. Ani ludzkich ani na ekranie przy wejściu nie było informacji. no chyba że tak pot zalewał mi oczy żem nie widziała.
      W każdym razie to nie dla mnie. Znak czasu?

      Usuń
  4. Pardon pardon, źle napisałam, miałam na myśli Annę kamieńską, poetkę urodzona w 1920 r. Może sięgniesz, uprzedzam, ze to nie jest latwa lektura o dM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz Cesiu, że sięgnę.
      1920 rok, powiadasz, pewnie stara, dobra szkoła, piękna polszczyzna. Na dM szkoda czasu.

      Usuń
    2. O tak, głebokie przemyślenia pięknie powiedziane.

      Usuń
  5. Coś mi się wydaje, że tych trudności w osiedleńczym życiu było na początku więcej, niż to autor książki przekazuje, a może po prostu nie chce psuć marzeń co niektórym osobom, straszyć ździebko i podcinać skrzydeł; w zeszłym roku, o tej porze przeżywałam horror w galeriach, w poszukiwaniu bluzki na ślub syna, i to takiej, jak sobie umyśliłam; nic gorszego niż szukanie na wieszakach swojego wymarzonego ciuszka; a nie ma tablic, bo a nuż wejdziesz do innego stoiska i kupisz coś innego, jeszcze więcej? zawsze robimy zakupy przed wyjazdem do chatki u siebie, żeby potem nie tracić czasu, tylko prosto do siebie, tak jest najlepiej; spełniam toast własnym cydrem, za długie życie naszych chatek, naszych krain, i żebyśmy mogli cieszyć się nimi jak najdłużej; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie masz rację Marysiu, ale to nie była literatura tylko reportaże, a od nich oczekuję obiektywizmu. To nie jest zła książka, tylko nie dla mnie.
      Współczuję Ci, bo dla mnie kupowanie ciuchów to zmora a już ciuchów na okazję to horror, bez względu na urodę sklepu.
      Własny cydr już gotowy? Za taki toast to ja też z radością wypiję pitnym miodem. Na zdrowie Marysiu !!!

      Usuń
  6. No właśnie po to są galerie: żeby docenić powrót do swojej chatty. :)
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na to wystarczy mi poczta, bank, urząd ... czyli wszelkie cywilizacyjne przeszkadzajki :-)

      Usuń
  7. Może to tak jest, że po latach wspomina się tylko dobre momenty ? Mnie sie tez wydaje, że w książce powinny byc opisane trudne chwile, walka z przeciwnościami ( urzędnikami, fachowcami i doradcami spod sklepu :-) ), budowa, doprowadzenie gruntu do użytku itp. To przeciez ciekawe , ciekawe tez byłyby porównania z własnymi przeżyciami. Uściski, Krysiu !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie Aniu, brakowało mi tej możliwości porównania. Dlatego może wolę blogi od książki, bo w nich mam wiadomości z pierwszej ręki i najaktualniejsze. W blogach Waszych często wracam do pierwszych postów i do tego jak to się zaczęło.
      Zachciało mi się niedawno zajrzeć do Ciebie, na początek, ale zgubił mi się link do Twojego, poprzedniego bloga. Jest gdzieś w wirtualnej przestrzeni czy go skasowałaś? Jeżeli jest to mi prześlij, proszę.

      Usuń
  8. Adres poprzedniego blogu : mojesiedlisko.blog.onet.pl. Początki sa tam na pewno, tylko późniejsze lata przeniosłam do nowego blogu i chyba zdjęć tam nie ma ( bo przeniesione). Komentarzy tez nie ma, bo straszny to kłopot przenieść wszystko. Przerwałam opisywanie remontu tej chałupki, w której teraz mieszkam i jakos niezręcznie wrócic do tego tematu. Może kiedyś ??? Serdeczne usciski !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, odszukałam Twojego poprzedniego bloga, zanurkowałam do 2007 roku i przeczytałam cały, w tym 14 odcinków " Skąd my tu i dlaczego". Uwielbiam czytać właśnie o tych najpierwszych zauroczeniach, trudnych początkach, planach, remontach, odgruzowywaniu, odchwaszczaniu, nasadzaniu, oswajaniu ....
      Czyżbym planowała jakieś nowe?

      Usuń