Od
miesiąca, z małą przerwą na wypad około noworoczny siedzę w moim miasteczku o
bogobojnej nazwie. Miasteczko miłe, jest dobrze, ale zasiedziałam się i zaśniedziałam
w ciepełku, przy pełnej lodówce, dyspozycyjnym laptopie, półkach pełnych książek
i innych ulubionych zabawek. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero kilka dni temu,
gdy w piękny dzień udałam się na długi spacer po miasteczku. Zwierzyłam się
Przyjaciółce: „Przez to leniuchowanie w domu słabawa się zrobiłam, cienkie będą
wyniki wysiłkowych prób mojego serca. Dziś wyszłam na dłuższy spacer by się
wzmocnić przed badaniami i mało palpitacji nie dostałam, kłucia i duszności
wielkie. Moja wina, od jutra codzienne spacery - tak postanawiam.” A później pomyślałam,
że lepsza od codziennych spacerów po miasteczku będzie wyprawa do Brzózki, w kurtce,
traperach i plecaku, do zimnej chatty na skraju zasypanych śniegiem łąk i lasów,
zamarzniętych wód Tarlaki i zalewu, w klimaty książek Pattisona, Koperskiego,
Wilka, Jagielskiego. Czas na prawdziwą zimę, jak najdalej od leniwej
codzienności. Nie jestem lekkomyślną szałaputką, sprawdziłam pogodę, kupiłam 30
pierogów rozmaitych, rozgłosiłam wszem i wobec zamiary i całkiem spokojnie
poszłam spać. Późno. Bardzo. I zaspałam, a gdy wstałam i popatrzyłam na zegar i
przez okno, budowla moich misternych planów runęła z hukiem. Za oknem niebo
zlewa się z ziemią – co napisane wygląda czarownie ale widziane wcale już nie
tak. Oj, nie zachęca ci ono do spacerów i do fotografowania. W dodatku by zdążyć
na oba autobusy trzeba by mi wystartować za 20 minut a jeszczem niezapakowana,
nienajedzona i nieubrana.
Jednym
z plusów bycia singlem z odzysku, a jest ich tyle ile minusów, jest możliwość wycofania
się z wcześniej podjętych decyzji bez tłumaczenia powodów i jedynym powodem
może być fakt, że tak mi się teraz chce a siak mi się już nie chce. Trochę to
egoistyczne ale to bonus do bycia samemu.
A
przecież w mieszkaniu zapasy aromatycznego kapuśniaczku, ciężkich tomów do
przeczytania, prac do ukończenia.
Moje
plany na dziś się zbiesiły więc jak co dzień pół gorącej porannej kawki piję
dla smaku i zapachu czyli dla szczęśliwości a drugie pół ciepłej do śniadania i
lekarstw czyli dla zdrowotności. Potem obiecany sobie spacerek a na obiad kapuśniaczek i pierogi. A wyjechać
mogę jutro lub pojutrze, jak rano poczuję zew przygody. Dziś nie poczułam.
Zazdroszczę Ci tych tomów do przeczytania. Ja ostatnio nie mam czasu się zatrzymać i poczytać ....Miłego dnia!
OdpowiedzUsuńZaglądnęłam do Ciebie i brak mi słów. Podziwiam ale i niepokoję. Ale będę kibicować na pewno
UsuńJa chyba jestem uzależniona od czytania. Choć jedną stronę, ale coś przeczytać MUSZĘ. :) Pociesza mnie fakt, że w Rzeszowie moja współlokatorka miała podobne objawy. :) No i do tego ukochana Trojka zawsze mnie na coś skusi. Serdeczności :)
OdpowiedzUsuńMoże w Rzeszowie to zaraźliwe ale to mi nie przeszkadza. Zaszczepione czy własne - byle bawiło i cieszyło!
UsuńHmm ...dreszcze czytając mojego posta:)))? A co znaczy nieduży . Txn taki , że powinnam go spłacić w 4-5 lat.
OdpowiedzUsuńAdelko, albo Twój planowany domek nieduży albo masz jakieś ogromne oszczędności w skarpecie. Ja tylko remontowałam chattę o powierzchni ok 35 m kw a kosztowało ho, ho! A moja przyjaciółka budowała domek 60 mkw i kredyt ma 10 letni. Stąd moje dreszcze. Ale mam nadzieję i chcę by Tobie się udało!
UsuńNie wiem, jaka temperatura i warunki w tej Twojej Brzózie, ale wstrzymaj się kobito nieco; jeśli masz zadyszkę na spacerze, to co jeśli tam bedzie gorzej? Tyś jest szałaputka, co się zowie!!!
OdpowiedzUsuńZadyszka jest z wieńcówki, to choroba przewlekła i właśnie niskie temperatury i spacery umiarkowane dobrze na nią robią i ja takie zamierzam czynić w Brzózie.
UsuńTak, to jest fajnie, że plany można sobie zmieniać bez zbędnego tłumaczenia, dobrze zrobiłaś zostając w domu, martwi mnie Twoja zadyszka... Buziaki!
OdpowiedzUsuńJakąś chorobę trzeba mieć Dominiko a wieńcówka najlepsza bo w razie czego siup! szybko na drugą stronę. Z nią można żyć w przyjaźni - tylko łagodnie i spokojnie, bez zrywów i szaleństw! A już spacery po lasach i łąkach, skubanie chwastów i zrywanie owoców, ogniska i werandowanie to najlepsze na nią lekarstwa.
UsuńSiup na druga stronę... ;-)
OdpowiedzUsuńcała Lola, a gdzie jesteś, mrozu idą może posiedź w mieszczuchowie, co???
Tak robię jak każesz Rózyczko - z różnych powodów
UsuńPrzyniosłam wczoraj z biblioteki 8 sztuk, rozkładam potem całość, czytam opisy, jakieś urywki i zastanawiam się, co najpierw ... miła chwila; wybrałam Requiem dla wilka - Nurowskiej, o Bieszczadach ... rzadko gotuję kapuśniaczek, bo syn nienawidzi kapusty, od przedszkola, kiedy karmili go na siłę łazankami; to gdzie teraz przebywasz, Singielko? pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń"Nakarmić wilki" mnie zachwyciło i trochę się boję rozczarować drugą częścią, takie dopisane często zawodzą, spytam Cię więc kiedyś Marysiu o wrażenia. Moje dzieci i wnuki też nie kapuściane a ja i owszem. Ja nadal w miasteczku, stale jakieś przeszkadzajki
Usuń