Mądre ciało! Po takim słabym przedwiośniu bałam się o swoją kondycję na wojażach ale się spięło, wspięło i dało radę a nawet po powrocie dalej pełne wigoru tak, że w maju spędziłam w domu tylko 3 i 1/2 dnia (głównie na praniu i przepakowywaniu), za to dużo 'załatwiłam' spraw zaległych i bieżących, miejscowych i odległych. Ostatniej niedzieli maja pojechałam do chatty popracować, bo się uzbierało. Trawnik kwitnie, chwasty rosną jak szalone, kwiaty i warzywa jakby mniej. Taras wymaga na gwałt szlifowania, malowania i olejowania, okiennice obłażą z czekoladowej farby, ściany z półwałków wymagają szorowania, dziurek szpachlowania i malowania na jasny orzech, siedzisko łaciate od kilku warstw farby, krety ryją wokół kręgu ogniska, sień zabałaganiona po zimie.....
Kalendarzowo jeszcze wiosna a dookoła lato w pełni. Setki odcieni wiosennej zieleni wyrównało koloryt. Upał obezwładniający od przedpołudnia, więc chociaż wcześniej rosa, wstaję o świtaniu i robię co najważniejsze czyli nawilżam (co dopiero zacementowane), odchwaszczam truskawki i poziomki (niedbale), maluję raz po raz taras i siedzisko (starannie) i podziwiam azalię, która zakwitła pierwszy raz od sprezentowania czyli od pięciu, sześciu lat. I to jak zakwitła! Codziennie więcej kwiatów i większe, krzew ugina się pod taką obfitością. A ja wracam do izby w samo południe, zmieniam przepoconą koszulkę i wypijam litr zimnej maślanki.
W międzyczasie zalegam miękko na tarasie, na kołdrze i podusiach, czytam co dostałam w prezencie od ulubionej Córeńki, czaję się z aparatem na moje ptaszki, focę przedburzowe niebo, wspominam wyprawę do Toskanii i co tu ukrywać - podrzemuję w upajającym zapachu kwiatów oliwnika.
Popołudniu schodzę z zacienionego tarasu, obkaszam trawnik i ścieżki, podścielając skoszoną trawą wokół truskawek i poziomek. Odchwaszczam staranie grządkę, wsadzam fasolkę, pomidory, ogórki i wtykam tyczki by się miały po czym piąć i bym miała z okna widok na obfitość. Skubnę tu i tam dorodne chwasty, posprzątam w piwnicy zamiast w sieni (bo tam chłodniej) ale i tak co i raz omywam spocone ciało chłodną wodą.
A wieczorami, banalnie i oczywiście palę ogniska i to chyba mi się nigdy nie znudzi.
Wodne, cudne dzieci. Pierwsze młode łabądki oglądane tak blisko, pięć małych popielatych kuleczek przypominających kotki bazi wierzbowych w marcu. I sznureczek małych rozkosznych kaczuszek, które widuję co roku i to chyba też nigdy mi się nie znudzi.
Wschód słońca nieodmiennie magiczny, może dlatego, że tak rzadko oglądany i przeżywany.
Do czwartku dobrze i miło a czwartkowym rankiem mnie dopadło. Jeszcze poszalałam bo mogłam i powinnam, jeszcze zaprowadziłam autko do blacharza a od piątku już tylko to co konieczne, unieruchomiło mnie z lewej strony od szyi do palców. Mądrość ciała doskonała, czas na odpoczynek.
I nawet nie zauważyłam chwili, kiedy mój licznik się wyzerował.
pięknie, cudnie...słów mi brak.....
OdpowiedzUsuńZatkało kakao Motylku ? :-) Pozdrawiam serdecznie
UsuńNie mam jeszcze oliwnika u siebie, a pewnie pszczoły na nim urzędują:-} tak mi się wydaje, że to chyba rododendron, a nie azalia, bo mam podobny w ogrodzie /ma skórzaste liście, które są zimozielone?/; podziwiałam Twój wypad do Toskanii, pamiętam przecież zauroczenie tą krainą:-) majowy czas, dzielony na wyprawy, chattę, intensywny w przeżycia, ruchliwy, to i w końcu ciało zbuntowało się:-) mnie również dopadła rwa, wystarczył jeden niewłaściwy skręt przy trzymaniu deski i już mnie pogięło:-) :"Słodkie pieczone kasztany"??? ... dochowałam się swoich w miejskim ogrodzie, upiekłam je na próbę, jakoś mnie nie wzięły:-) Mima teraz nosi je w zębach, rozgryza na surowo i zjada, jej smakują:-) na przedostatnim zdjęciu tęcza podwójna? odpoczywaj, czytaj, dogadzaj sobie, wszak robota nie zając, nie ucieknie:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńUrzędują to mało powiedziane, jeden głośny bzzzzyk. Zgadza się, to rododendron, ma zimozielone liście, ciekawe czy teraz będzie kwitł co rok? Za dużo ofiarował mi ten maj i pewnie pędziłabym nadal gdyby mnie nie uziemiło na troszkę. Czasem i rwa jest potrzebna by odpocząć bez wyrzutów sumienia. W podtytule są to toskańskie opowieści ze smakiem, najmniej tam o kasztanach, ja kiedyś kupiłam pieczone, w Paryżu choć nie na placu Pigalle i też mnie nie wzięły. Ostatnio prawie zawsze tęcze podwójne, dobra zmiana? Serdeczności ślę.
UsuńBardzo lubie czytac co sie dzieje na Twojej dzialce, no i oczywiscie ogladac zdjecia, piekne masz to miejsce. I las blisko, i woda, sliczne te kaczuszki. Zawsze tez podziwiam jak duzo prac potrafisz wykonac, no ale chyba tym razem przedobrzylas.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Teresa
Miło mi Teresko, że mnie odwiedzasz i że Ci się podoba moje miejsce na skraju. Wyobraź sobie jak ja jestem zachwycona, czasem słów brak, stąd te zdjęcia.
UsuńA jeśli chodzi o prace, to robię ćwierć tego, czego ta działka wymaga ale czasem to maximum tego co mogę. Serdeczności przesyłam
I znowu porcja smakowitego tekstu, okraszonego pięknymi zdjęciami.:)
OdpowiedzUsuńŁabędziątka to słodziaki.:)
Pieczone kasztany jadłam w Mediolanie i bardzo mi smakowały.:)
Wiesz, że ja prawie wcale nie czuję zapachu oliwnika? Moja mama też. Tylko tata go czuł.
I żeby Ci ciało nie musiało w taki sposób przypominać o odpoczynku...:)
Serdeczności:)
Porcyjka na jeden kęs Grażko a świat nawet późnowiosenny piękny jest!
UsuńMoże źle trafiłam z tymi kasztanami ale były mdłe i bez smaku.
Ja, tak w ogóle, mam słaby węch ale ten oliwnik mnie powala, może masz jakiś inny gatunek?
Już prawie dobrze, muszę się sprężyć, bo w piątek zaczynam trzydniowy zjazd. Może nie Watrowisko, bo to zorganizowany spęd ale będzie miło, ciepło i ciekawie. Pozdrówka!
Ja preferuję kefir ale dam radę tylko 1/2 litra
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czasem maślanka czasem kefir. 1/2 l na jeden łyk? Bo ja ten litr sączę przez godzinkę lub czasem nawet dwie.
UsuńJa dziękuję za wirtualną podróż po Toskanii. Kupiłam nawet książkę "Pod słońcem Toskanii" i czytam ;) Ale czasami myślę sobie, ze ja swoją małą Toskanię mam na Skarpie ;) Może nawet kiedyś winnicę założymy, a co ;) W końcu stok południowy, do słońca.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje opisy prac na działce. Ja to bym nie chciał ich kończyć nigdy.. Zrobię jedno, zaraz do głowy przychodzi drugie, trzecie i dziesiąte ;) Czasem robie coś czego w ogóle nie planowałam, wychodzi spontanicznie. Tylko, że doba ma tylko 24 godziny a i ciało jakieś swoje limity ma.
Twoje zdjęcia wschodu słońca nadają się na tapetę do komputera.. i zaraz sobie chyba jedno "ukradnę" i na tapetę wstawię!!
To dopiero początek relacji. Ale masz rację, ja też mam na skraju swoją Toskanię i Prowansję, sanatorium i Raj. I Wy będziecie mieć winnicę, jeśli zapragniecie, no bo kto komu napalonemu zabroni?
UsuńSpontan to moje drugie imię i mogę sobie na to pozwolić bo jestem panią swojego losu. Niestety, nie wszyscy, wszędzie i zawsze mają taki komfort.
Wschody są jakieś magiczne, chociaż niektórzy mówią, że takie jak zachody. Ale wschód to początek, obietnica, pełnia i wachlarz możliwości ...
Bierz co chcesz Iwo. Jak publiczne to do rozdania i dania.
Piękno-cudne te świty (dam linka Newie i niech to rysuje! )
OdpowiedzUsuńUh, stanowisko ogniowe masz super-stylowe, pal na zdrowie! ;) Niemożliwe, żeby patrzenie wieczorem w ogień mogło się komuś znudzić, to taki atawizm z czasów jaskiniowych jeszcze - że nie.
Takie cuda najlepiej się rysuje 'z natury', niech Newie wstanie o świcie a będzie zachwycona i oczarowana.
UsuńLubię swoją strefę ognia i zamierzam ją jeszcze rozbudować, bo to kucanie, choć urocze, męczy mnie coraz bardziej.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń