niedziela, 29 stycznia 2017

Zimowy spacer po miasteczku

Połowa spacerów po miasteczku to ta niezadługa trasa wokół zespołu pałacowo-dworsko-kościelnego. Minęły już dawno czasy jego świetności ale nadal są ciekawe stare mury. By do nich dojść muszę przejść na drugą stronę ruchliwej szosy obok banalnego, nowego kościoła, ciekawej starej cmentarnej kapliczki i odremontowanej plebanii. Zaczynam wczesnym popołudniem, bo wtedy ciekawe światło i najcieplej.

Teraz, po drugiej stronie, idę alejką pełną ławek i wielkich głazów. Staram się chodzić po cienistej stronie bo chociaż potrzeba mi słońca, to odbite od brudnawego ale nadal białego śniegu, bardzo raziło w oczy.

Wreszcie dochodzę do bramy, wprawdzie zamkniętej na głucho ale obiecującej widoki. Trzeba ją obejść dookoła ale za każdym razem, gdy się To wyłania, mam mrowienie na karku.
Wreszcie wchodzę na teren zabytkowy i najpierw z daleka, za każdym razem z takim samym zaciekawieniem, patrzę i myślę i dumam. 
Zbliżam się, zabytki rosną w załzawionych od słońca oczach i mrowienie zmienia się w ciarki na plecach. Ta historia, te ludzkie losy, to trwanie i przemijanie, te ślady i pytanie : co po nas zostanie? Czy tylko mury? Bo pamięć ulotna. Ale czy to źle? Ostatnio wszędzie napotykam wskazówki i hasła : żyj teraźniejszością, nie oglądaj się za siebie, przeszłość minęła, przyszłości nie ma, to jest jedyna ważna chwila, żyj tu i teraz .....

Przechodzę obok biblioteki, a właściwie po remoncie, Rezydencji Literackiej. Sale interaktywne, komputery, Uniwersytet 50+, inne nowości i nowinki a co spytam o jakąś interesującą, polecaną książkę to nie ma. Jestem czytelnikiem tej biblioteki od 40 lat, wszystkie stare książki przeczytałam po kilka razy a nowości to teraz głównie to, co nazwane jest niesłusznie literaturą kobiecą i sensacja i horrory. Dobrze, że lubię sensację, bo czasem nie miałabym z czym wyjść. Ale jest sporo audio-booków i to mnie cieszy, bo martwię się czasem co to będzie gdy oczy mi się zestarzeją.

Do tej pory to były fasady a teraz wchodzę na teren z boku i od tyłu, wcale nie mniej, a właściwie bardziej ciekawy i klimatyczny. Kaskadowy układ wzgórza cudowny i dostępny dla mnie od wiosny do jesieni ale teraz ze względu na stromizny dochodzę tylko do pierwszego tarasu. Zgrzana i spocona, chociaż słońce już coraz niżej, przysiadam na murkach, tyle ich tu jest i na ławce we wiacie. Z każdego miejsca romantyczne widoki w dal. Pięknie się mieszkało dawniej!

W przerwach, by się nie zafiksować na murach, skupiam się na impresjach i detalach współczesnych a zwłaszcza trawach, które nieobcięte jesienią wyglądają zjawiskowo. U siebie na działce też nie obcinam, głównie z lenistwa ale teraz i dla urody.

Minęły dwie  godziny, słońce coraz niżej, przedtem zgrzana teraz marznę lekko, czas wracać. W porach bez śniegu wracam dookoła, z drugiej strony ale teraz nie zejdę po tych stromiznach w śniegu, łatwiej byłoby zjechać na sankach, gdybym je miała. Więc wracam po swoich śladach i focę, stare budowle z każdej strony a nowe tylko raz, dla dokumentacji.

A teraz zdjęcia pionowe, których nie robię dużo, bo chociaż je lubię, nie pasują ani do bloga ani do albumów a mój aparat nie trzyma pionu i ja chyba też nie trzymam.
Śnieg już niezadługo się skończy a ja będę miała pamiątkę z zimowych spacerów. 
Żeby nie było, że za mało kolorków, pokazuję mojego hiacynta, czasami niebieskawy, czasami fioletowy czy wrzosowy lub liliowy, który jeszcze dodatkowo, teraz gdy w rozkwicie, pachnie słodko i duszno.  I gwiazdę betlejemską, która od połowy grudnia kwitnie nieprzerwanie i cieszy moje oczy. A ponieważ i krupniczek się załapał w rondelku do podgrzania to i sfociłam go na talerzu, chociaż grzybki w tej porcji się pochowały a wcale niemało ich dodałam dla smaku.