czwartek, 17 listopada 2016

Zmiany naturalne i awaria

Nie było mnie na skraju trzy dni. Wyjeżdżam 10 listopada popołudniu, przed Świętem i to horror, bo przez Moje Miasto jadę półtorej godziny choć od granicy do granicy to niewiele ponad 10 km. A gdy do chatty mam już tylko z 15 km, autko zaczyna zwalniać i robi takie głośne brrrr gdy dociskam gaz. Ale jakoś jedzie choć odgłosy wydaje niepokojące i nie daje rady jechać powyżej 40 km/h. Mnie ta szybkość nie przeszkadza ale to rzęcholenie owszem, bo strasznie bidulek się męczy. Jeszcze 10, 5 km, wyje coraz bardziej i jedzie coraz wolniej, dookoła ciemno, jadę przez las, więc tylko go proszę by dojechał na skraj i na przemian obiecuję mu przegląd i mechanika lub porzucenie i złomowanie, klasyczna metoda marchewki i kija. I się udaje, dojeżdża nawet na posesję i tam wyłączam go utrudzona, nie wiadomo kto bardziej. Od mieszkania jechałam cztery godziny zamiast jednej, już absolutnie ciemno na skraju. Czy jeszcze zapali? kołatało mi w głowie, i jak wrócić? Postanowiłam jak Scarlett O'Hara, że pomyślę o tym jutro. Emocje powoli opadają ale nie chce mi się już rozpalać piecyka wiec tylko przebieram się, otulam kołdrą, zapalam świeczki, wlewam do kubka jakiś rozgrzewaniec i otwieram książkę. Jest błogo.

Nazajutrz Święto więc czczę je pracą, bo chociaż od kilku dni straszą mrozem to wczoraj nawet grożą. Mnie mróz nie straszny ale mojej instalacji wodnej nawet bardzo a jej kłopoty to moje wydatki bo przy minus 5-7 stopniach pęka wszystko co mokre i nad ziemią. Zawory, krany, liczniki, złączki, porcelana ... wszystko to już przerabiałam przez 10 lat posiadania nieruchomości letniskowej. Ot, są radości to i kłopoty są. Choćby zabezpieczył jak najstaranniej, to i tak wiosną niepewność: wypieprzyło gdzieś czy nie?  Nie ma 'to tamto', trzeba zamknąć wodę, dosyć mam awarii na wczoraj. Ale ogarnięcie tego wcale nie jest łatwe bo najpierw trzeba zakręcić główny zawór wielkim kluczem. Potem odkręcić wszystkie krany na 45 stopni, by spłynęła woda z instalacji i spuścić wodę z WC. Teraz odczekać aż wszystko wykapie a potem najtrudniejsze i to zostawiam na jutro, zanurkować do wąskiej ale wysokiej studni z licznikiem, gdzie jeszcze kilka zaworów, by jedne odkręcić, drugie wręcz przeciwnie. A potem już tylko zalać borygo lub zasypać solą wszystkie miejsca mające styczność z wodą. Dotychczas co sezon ktoś z sąsiadów mi pomagał ale w zeszłym roku były dziwne okoliczności więc się zbiesiłam i sama przeprowadziłam ten proces, pomimo że było za późno bo już były mrozy i nic nie spłynęło z instalacji. Strasznie denerwowałam się wiosną przy uruchamianiu instalacji i fakt, że nic się nie zepsuło ośmielił mnie i podbudował. Więc robię to co skomplikowane ale do ogarnięcia i gdy czekam aż woda się wykapie robię coś niezgodnego z postanowieniami i naturą czyli zgrabiam niezbyt starannie liście na kilka kupek, bez pomysłu jak je zagospodarować bo kompostownik już pełny.

Nie ma się co ociągać, czas odpalić autko i sprawdzić, czy się naprawiło. Zapala dobrze ale jęczy i charczy przy próbie jazdy jeszcze gorzej niż w czwartek. Na drodze spotykam sąsiada i mówi, że sądząc po objawach nie obejdzie się bez fachowca. Na szczęście znam takiego, to jakieś kilka kilometrów stąd. Do cmentarza (nomen omen) dojechał z rzężeniem, do straży pożarnej doczołgał sie siłą mojej woli i utknął kilka domów dalej. Dzięki przechodzącej kobiecie dopchałyśmy go do sąsiada Pana Mechanika, bo pomyliły nam się ścieżki. W sobotę i tak warsztat nieczynny ale dopytuję, póki nie lokalizuję fachowca i dowiaduję się, że to jednak sprzęgło kaput. Ot, poważna sprawa i poważne koszty. Zostawiam mu kluczyki, wracam na piechotę przez las i dumam. Co będzie jeśli koszt naprawy będzie niewspółmiernie wysoki do wartości autka? Ratować go czy utylizować? Sprzedać za grosze czy postawić na działce jako eksponat z przełomu wieków?

Tak czy siak zostaję tu do poniedziałku, bo autobusy stąd jeżdżą tylko w dni robocze. W izbie rozpalam w piecyku, bo wygasł w czasie mojej wyprawy. Nastawiam na płytce resztę zupy zielonej, brokułowo - szpinakowo - porowej. Zaczyna padać i szybko robi się ciemno, zakopuję się w kołdry ze skandynawskim kryminałem, gdzie domy nawet nie mają dziurek dla klucza bo się ich nie zamyka. Na późne drugie danie gorące proziaki z roztapiającym się masełkiem, popite mlekiem. Proziaki pieczone na płycie nagrzanej drewnem mają smak nieporównywalny z tymi pieczonymi w piekarniku, są przypieczone w piegi, pachnące lekko spalenizną, z chrupiąca skórką i mięciutkim miąszem. Najedzona, z rozgrzanym brzuszkiem wychodzę na taras i ..... zaskoczenie! Przegapiłam pierwszy śnieg! Wprawdzie to tylko cienka warstwa lekkiego, białego piasku ale za to jaki zapach! Gdy już się nawąchałam i zmarzło mi wszystko oprócz brzuszka, wróciłam po aparat ale on po upadku robi co chce.

Księżyc wielki i jasny więc nie zapalam lampki tylko zostawiam odsuniętą zasłonkę. Śniły mi się schrony na Alasce, jurty na Syberii, koliby w Tybecie, igloo eskimoskie, wszystkie zanurzone w białym puchu, który otula i osłania od kąsającego mrozu.
Gdy rano się budzę, zaskakuje mnie jasność bijąca z okna. Wyskoczyłam z łóżka, dobiegłam do okna i ..... oniemiałam, było jak w zimowej bajce, wszystko okryte białym puchem, świat szaro - biały z elementami koloru. W piżamie i kapciuszkach cykam z kuchennego okna i z tarasu aż akumulatorki się rozładowują. Teraz widać, że nie obcięte badyle i łodygi okryte śniegiem wyglądają bajecznie.

Akumulatorki się ładują, rozpalam w piecyku i ładuję się pod koc, nadal ze szwedzką sensacją, gdzie wielki mróz i śnieg. Lubię się bać, w bezpiecznej, drewnianej izbie. Śniadanko, kawka - żal przerywać to co jest dobre  ale słyszę, że wiatr zaczyna strącać śnieg z cienkich gałązek, trzeba obejść posiadłość z aparatem. Przebieram się leśnie, w sztormiak i kalosze i dopiero teraz widzę, że to nie tylko bajka lecz i szkody. Tuja rozcapierzona na trzy przez ciężki, mokry śnieg aż zasłoniła bramkę, dwie złociste tuje rozkładają się aż po ziemię, młode choineczki w ciężkich czapach słaniają się i cichutko piszczą. Chowam aparat za pazuchę i strząsam mokry śnieg  z tui i choineczek, podnoszą swoje gałązki z westchnieniem puff, pufff .... Wspaniała zabawa, coś radosnego do zrobienia i dobrze że mogę im ulżyć. Corocznie związuję te trzy tuje konopnym sznurkiem ale przez rok sznurek pęka i znika. Z tego otrząsania mam śnieg wszędzie, na tarasie strząsam śnieżny puch z kurtki, spodni, butów a i tak skarpety mokre i bluza też ale to nie problem, bo mam nad piecykiem wieszadełko a obok mur z cegły i tam przesuszę ciuchy.

Popołudniu spacer po najbliższej okolicy w drodze do sklepu i z powrotem, gdy zaczyna prószyć biały pył. Szkoda, że nie śnieżne płatki.

Wieczorem się okazało, że zapomniałam spuścić wodę z bojlera a tam wtyczki i rurki i zaworki. Teraz to naprawiam ale nie wiem czy czegoś nie sknociłam, bo kolejność nie ta.

Spało się dobrze, bo postanowiłam jak Scarlett, że pomyślę o tym jutro ale nadszedł poranek i trzeba było dzień oganiając logistycznie. Bo albo wyjść dwie godziny wcześniej, po drodze wstąpić do mechanika, popytać i pogadać co a autkiem i farbami a potem pójść na krzyżówkę na przystanek albo poprosić sąsiadów o podwiezienie i wtedy wystarczy mi pół godziny. Czas nie ma dla mnie znaczenia ale wysiłek związany ze spacerem na krzyżówkę już tak a ponadto, dopiero niedawno nauczyłam się prosić, bo w moim wieku człowiek już się tak nie boi odmowy. Więc zaczynam od telefonu do sąsiadów i okazuje się, że Oni też wybierają się w podobnym kierunku. To mnie powoli przestaje dziwić, bo często się zdarza, że gdy nastawiam się na odmowę i opór, spotykam życzliwą zgodę. Sprawa rozwiązana zanim można ją nazwać problemem. U mechanika jednak problem bo w związku z niespodziewanym atakiem zimy, u niego zmasowany atak na zmianę opon na zimowe. Umawiamy się na kontakt telefoniczny i Mili sąsiedzi zawożą mnie na przystanek. teraz już tylko jedna przesiadka (jestem w spodniach leśnych i kaloszkach więc czuję się spacerowo) i jestem w mieszkaniu.

22 komentarze:

  1. Uff! Samochodowy bunt i atak zimy i jeszcze te wszystkie zaworki od wody! Działo sie u Ciebie, Krystynko, ale dałaś radę.Ja bym pewnie na Twoim miejscu nie dała. Imponujesz mi swoją siłą i pozbieraniem.Zuch dziewczyna!:-)
    U nas zima tak samo i wymusza na nas wiele dodatkowych działąń oraz myśli...Czy da sie z naszego przysiółka jutro wydostać, a jesli nie, to czy trzeba będzie piechotą schodzic do miasteczka, czy jednak jakos sie obejdzie? Oj, zima, zima. Ale najwazniejsze, że w domu ciepło. Przynajmniej na dole. A na dworze wieje, spiewa wiatr a sople, co to w dzień zaczęły sie rozpuszczać teraz znowu wypuściły ku ziemi swoje długie szpice!
    Pozdrawiamy Cię serdecznie, miła sąsiadko zza miedzy!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ dałbyś radę Olu, gdybyś nie miała innego wyjścia i nawet miałabyś z tego satysfakcję, tak jak ja mam.
      Też mam takie myśli zimą srogą: czy dojadę do działki?, a co zrobić gdy kłódka i zamek będą oblodzone i nie dadzą się otworzyć?, czy Tarlaka, moje cudowne źródło wody nie zamarznięte? Bo przynajmniej o to się nie martwię, czy w chatcie ciepło, bo wiadomo, że zimno i trzeba zacząć od rozpalenia ognia. Ale zapas drewna jest i większość już zgromadzona na tarasie, blisko drzwi.
      Na szczęście od kilki dni słońce i cieplutko wokół.

      Usuń
  2. I gdyby nie troska o autko, to już byłoby tylko pięknie. Wszędzie czytam o zimie, widzę piękne zdjęcia puszystych krzaczków, a u nas nic. Niby był już pierwszy śnieg, ale taki pięciominutowy. Dzieci tylko się rozczarowały. Tłumaczę, że jeszcze jesień, zima dopiero będzie. No piękny ten śnieg - ale przez okno.:)))
    Podziwiam Cię, dzielna Kobieto.:)))
    Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak nie o autko to o coś czy kogoś - troski nigdy nie znikają, zmieniają tylko obiekt. Ta zima zniknęła zanim się zadomowiła, zostawiła właśnie tylko zdjęcia.
      Każda z nas Dzielna, na swój własny sposób. Ja Ciebie podziwiam, Dzielna Kobieto !!!

      Usuń
  3. No tak,najgorsza rzecz ,jak auto nawali z dala od domu ,bo u Ciebie jeszcze dobrze,że dojechałaś::)))U nas tak pięknie zasypało dwa tyg.temu::) teraz mamy deszcz i na plusie::)Ślicznie drzewka as ozdobione puchem:)Co do kryminałów ,wole książki romansidła ☺,przygodowe..A w Szwecji już każdy zamyka dom::)) Jak nie było imigrantów ,to faktycznie ,nikt nikogo nie okradał ,bo Szwedzi są tak nauczeni ,że nawet jak dzwonią do drzwi ,to cofają się kilka kroków do tyłu, by nie stać przy samych drzwiach...Ale od kiedy są imigranci ,trzeba się zamykać ,bo rożnie to bywa,niby spokój jest ,ale nigdy nie wiadomo ,kto wejdzie do zagrody...Taki niepokój już pozostanie .Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dojechałam ale podobno lepiej było nie dojechać bo o mało co nie zarżnęłam silnika a to byłby już większy problem. U nas teraz słońce i ciepło ani śladu zimowych, bajecznych klimatów. Ja przygodowe i kryminały sensacyjne, bo w nich emocje tak różne od mojego ustabilizowanego życia. U nas nie ma imigrantów a też zamyka się drzwi, więcej w nas teraz lęków i więcej rzeczy które chcielibyśmy chronić i więcej ludzi którzy chcieliby nam je odebrać.

      Usuń
  4. Czytało mi się jak piękną bajkę....nie potrafisz się zamartwiać a to droga do długowieczności....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ potrafię i robię to nieustannie, zamartwianie to moje drugie imię, Krystynka olaboga! Tylko, by nie dodawać mu mocy, nie skupiam się na nim.

      Usuń
  5. Jak zwykle przyjemnie sie czyta, mnostwo przygod mialas, podziwiam ze umiesz tak spokojnie rozwiazywac problemy, rozsmieszylas mnie ze tak bezpiecznie w lozeczku czytajac kryminal, chatka przy lesie, noc, moze nieciemna bo ten wielki ksiezyc, ale jednak glucha noc, a wilki?
    Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem ponad miesiąc spokoju, chociaż nie nudy a czasem się dzieje, jakby się worek otworzył. Bo niezadługo wcześniej i zęby mi się posypały (a to koszty) a teraz autko. I dylemat, czy ruszyć zaskórniaczki odłożone na prezenty Mikołajkowe?
      Wilków u nas nie ma, bywają lisy, sarny, jelenie, bobry. A ja zamykam chattę na noc i mniemam, że nic nie będzie takie zdesperowane, by wskakiwać do mnie przez okna.

      Usuń
  6. Dzień dobry, Pellegrino :))) Twój dzień... też niech będzie dobry.
    Współczuję kłopotów z autkiem. Nie zawsze jest kolorowo. Chatta jak zwykle urocza. Wygląda na zadowoloną. Dobrze jej w bieli. Mnie też zasypało na biało, ale już nie ma śladu po śniegu. Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobiłaś mi dzień dobry i dzięki Ci za to.
      Autko już naprawione chociaż zrobiło mi dziurę w portfelu. Chatta zadowolona w każdej aurze więc i ja czerpię od niej i z niej tę akceptację.

      Usuń
  7. Uff, już po zimie! Malownicze toto jest, zwłaszcza na Twoich zdjęciach. ja nie zrobiłam, bo utrudnienia spowodowane zima były zbyt nachalne.
    A kupki listków może pomogą jeżom?!
    A z żelazem tak już jest - rozkracza się w najmniej odpowiednim losowo momencie, niestety.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już po zwiastunie zimy, ten słoneczny schyłek listopada też łaskawy, choć już nie tak malowniczy. Dla jeży u mnie przybytków sporo, bo nie zgrabiam wokół ogrodzenia z winobluszczem a tam liści i jagódek obficie. Tylko przed chattą i tzw rynek.
      Złośliwość rzeczy martwych - tak mówi ludowe porzekadło i dużo prawdy w tym jest.

      Usuń
  8. Już była zima a tu znowu jesień.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I będzie zima, tak mówi moje doświadczenie wieloletnie. Już niezadługo!

      Usuń
  9. To przykre, kiedy park maszynowy zawodzi ... mieliśmy już parę takich nieciekawych sytuacji, gdzie ogarnia człowieka bezsilność, ale przed nią jeszcze strach ... dobrze, kiedy jeszcze na swoim terenie, nas dopadło na granicy rumuńskiej; albo "czołg" zamarzł pod chatką w mrozy, śniegi, a do domu daleko; szczęście, jeśli trafi się na dobrego mechanika, żeby i skóry nie zdarł, i nie naprawiał metodą prób i błędów, a my za to bulimy; nie, stanowczo jeszcze mówię zimie "nie", bom nieprzygotowana psychicznie:-) liście zostaw do wiosny, może żabka się tam schowa, albo jeżyk, albo żuczków kilka; nigdy nie wygrabiam liści na Pogórzu, i ślad po nich nie zostaje, a w ogrodzie przydomowym ... obraz nędzy, znowu naleciało tony, mimo, że przecież wywiozłam na pszok kilkanaście worków; ciepły tydzień się zapowiada, a więc zakasam rękawy i dalej do roboty; udanych potyczek z mechanikiem życzę i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależność człowieka od maszyn jest zdumiewająca ale jeśli ma się czas i troszkę grosza to da się zapanować nad martwą materią. Po prostu wróciłam dwoma autobusami z przesiadką a przyjechałam trzema z dwiema przesiadkami i chociaż zeszło trzy razy dłużej, to nic to. Ale w obcym terenie to już nie byłaby taka przygoda! A portfel zdrenowany nieplanowanym wydatkiem, choć pewnie mogłoby być gorzej.
      Liście zgrabiam tylko z rynku czyli przed chattą, cała reszta jak w naturze, nawet nie z zielonego serca tylko z lenistwa. I też znikają, chociaż te z dębu jakby wolniej.
      Autko już sprawne, ale dziura w portfelu większa.

      Usuń
    2. Doskonale znam te koszty napraw i remontów, bo często odwiedzamy mechaników, a kwoty idą na nie niemałe, no ale jak żyć bez pojazdów, kiedy mąż potrzebuje do pracy, a ja muszę być również mobilna, i warunki terenowe ciężkie:-) do tego przyszedł nowy wymiar OC, z lekka nas przytkało, prawie X2 w stosunku do poprzedniej stawki; i tak wizja kreacji od Armaniego oddala się coraz bardziej /bo zawsze śmieję się do męża, kiedy kupi mi takową/, a zresztą po co? kiedy mnie wystarcza tylko wygodna odzież i obuwie:-) tylko szkoda, że tyle owoców naszej pracy ginie nie wiadomo gdzie w przepastnej czeluści coraz bardziej nienasyconej paszczy molocha państwowego.

      Usuń
  10. Tym razem historia taka, że niemalże z wypiekami czytałam, co będzie dalej. Dojedzie, czy nie dojedzie? Przeżyje, czy nie przeżyje?
    I te rurki i zaworki - jak czarna magia ;)
    Śnieg cudowny. U nas jeszcze nie było.
    A teraz 10 stopni i słoneczko za oknem - aż trudno uwierzyć, że coś takiego w drugiej połowie listopada. Jutro wylot do ciepłych krajów. Dopiero będę się cieszyć słonkiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też z wypiekami czekałam, dojedzie czy nie dojedzie a potem się okazało, ze lepiej by było dla niego by nie dojechał bo trzeba było wymienić całą skrzynię a nie tylko tarczę. Zajeździłam konia mechanicznego.
      A te rurki i zaworki to tylko z daleka czarna magia, meni chowają przed nami tę wiedzę, bo po rozgryzieniu staje się łatwa i nawet przyjemna. Ale nadal obowiązuje zasada : "jak masz trzepać dywan, to się nie wyrywaj, tylko mężczyzn o to proś"
      Słońca, spokoju i radości w ciepłych krajach !

      Usuń
  11. Zastosowania pudru: przed i po.
    ;)

    OdpowiedzUsuń