sobota, 28 marca 2015
Żegnam zimę i witam wiosnę
Tym razem pojechałam na dłużej, pożegnać zimę czyli napalić się w piecyku do syta i posprzątać po zimie a także przywitać wiosnę czyli ogarnąć grządki i napalić się wieczornych ognisk do upojenia.
Ale też wsadzić upolowane na wyprzedażach krzaczki i kwiatki. Taka jestem niby odporna na reklamy i pokusy a w ogrodniczym daję się nabrać jak nastolatka w kosmetycznym albo markowym. Tym razem przywiozłam żurawinę i jagodę kamczacką, żółtą malinę , krokusy, fasolkę i trawę do dosiania. I dopiero w chatcie zauważyłam, że fasolka żółta i płaska jak chciałam ale karłowa, a ja chciałam tyczną.
Sadzonki po wyjęciu z wielkich, kolorowych, tekturowych opakowań prezentują się mizernie, namoczyłam je w w wiadrze jak kazali w instrukcji. Teraz muszę dla nich znaleźć dobre i odpowiednie miejsca. Tu będzie problem, bo właściwie to najpierw trzeba było rozpatrzyć potrzeby a nie kupować kolorowych cacuszek bo takie śliczne.
Zabrałam się za założenie kompostownika w nowym miejscu a to wcale nie taka łatwa i delikatna praca. Znowu trzeba wyciąć darń, przenieść ją do dołków po drugiej stronie chatty, założyć obrzeża. Wieczorem siedzę pod wiatą winną i patrzę gołym okiem na księżyc a on prawie taki jak zaćmione słońce kilka dni temu, oglądane przez rentgenowską kliszę cycków.
Tu mi uciekł jeden dzień a była to niedziela! Całą noc podkładałam do piecyka, rankiem spałam długo, potem kawka i czytanie w łóżku bo dzień pochmurny i dżdżysty.
W samo południe śnieżyca a ponieważ zdjęcia za nic nie wychodzą, zrobiłam filmik. I tego filmu nie umiem tu umieścić, tylko na początku posta co trochę fałszuje czasoprzestrzeń.
Na obiad upieczone w kozie ziemniaczki z kurczakiem w sosie ziołowo-śmietanowo- grzybowym. Wieczorem urocza wizyta ( nie mylić z wizytacją) u miłych, dalszych sąsiadów M i W, którzy od niedawna są zachwyconymi właścicielami komina i kozy. I cudne ognie z drugiego brzegu zalewu.
Dzień trzeci pracowity bardzo. Poszerzyć nowy kompostownik bo jak zwykle, gdy mam za dużo czasu na myślenie to komplikuję proste sprawy. Wybrać trochę ziemi, pociąć gałązki lipy na spód, przykryć gałązki słomą, łętami, badylami, liśćmi, ziemią ze starego kompostownika ...
Potarmosić grabkami kurdybanka bo już się rozpanasza wszędzie. Zdjąć okrycie zimowe ze wszystkich roślin i spalić je w ognisku. Oczyścić grządki, trochę pograbić i powycinać, troszkę pokopać i uporzadkować. I już wieczór.
Jak zwykle zaczęłam pracować w rękawicach ale po chwili zaczęły mi przeszkadzać i już resztę dnia gołymi rekami cała ogrodnicza praca. Nic dziwnego, że wieczorem trudno się ich domyć nie mówiąc o rankach, skaleczeniach, zadrapaniach i drzazgach wbitych nie wiadomo kiedy i z czego. Kremuję je obficie a potem jeszcze raz i jeszcze. Ale jestem zadowolona z wykonanej pracy. Dobra robota Krystynko!!!
Nazajutrz piękny, słoneczny ranek. Zerwałam się energicznie i zgięło mnie wpół. Cholercia, znowu to zrobiłam, wczoraj miała być wiosenna rozgrzewka a zafundowałam sobie przesilenie i przemęczenie. Tylko dlaczego wczoraj ciało nie krzyczało?
Więc dziś z konieczności dzień luźny. Pójść do przychodni powyciągać drzazgi, popodziwiać w kucki co się kluło pod przykryciem, pospacerować nie tylko po działce .....
Bez wyrzutów sumienia bo tę resztę prac niezbędnych zrobię jutro.
Ale jutro jeszcze gorzej, teraz to dopiero zakwasy w całym ciele. Więc delikatnie się rozgrzewam i dopiero popołudniu się porozciągałam na tyle, by powsadzać w miejsca niekoniecznie optymalne i doskonałe, przywiezione i czekające w wiadrze nowości. Na wszelki wypadek powsadzałam je w wielkich doniczkach, gdyby trzeba je było poprzesadzać. Wieczorem oczywiście codzienne (oprócz niedzieli) klimatyczne, śliczne ognisko.
A dnia ostatniego podglądanie ptaszków, zabawy w bieganego z cytrynkami i podziwianie tego co zrobiłam przez te kilka dni. I dobre uczynki radujące moją duszę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Krystynko, no to już wszystko wiem co w chatcie i przychatcie. Uwielbiam, jak z lekkością opisujesz te wszystkie czynności, które do lekkich nie należą. No i fotki wszystko obrazują. Chociaż patrząc na nie mam wrażenie, że Ty tam masz całą drużynę duszków domowych i leśnych, które te robotę przyspieszają. Bo na jednego to trochę dużo :) A plecy końska maść podobno leczy. Z tym, że profilaktycznie one nie lubią takiej wiosennej intensywności, więc zaznacz w przyszłorocznym kalendarzu, że nie za dużo gimnastyki:)
OdpowiedzUsuńJagodę kamczacką znam i lubię, ma smaczne drobne owoce. Maliny żółtej nie widziałam (pewnie jakiś holenderski mutant) ale
jestem pewna, że będzie się ładnie komponować w Twoim ogrodzie. Podobnie jak pozostałe roślinki, które w swoim czasie zapewne pojawia się na blogu. Tylko skąd ta zima? pozdrawiam xx
Fajna sprawa te blogi. Chcesz się spotkać to wstępujesz bez zapowiadania i krępacji i już wiesz, co widać i słychać u Miłej, nawet na drugim końcu świata.
UsuńWiosna daje takiego kopa, że nawet najbardziej leniwego przeczołga i sponiewiera. Ale radość i satysfakcja z wykonanej pracy wielka. Dopiero teraz za pracę zabiorą się skrzaty i zaczną wyciągać z ziemi wszystko co zielone i kolorowe. Dosłownie co rano obiegam działkę a tam po nocy nowe przyrosty. Takie czary.
Może doczekamy owców jagody kamczackiej i żółtej maliny jeśli im pozwolę rosnąć, bo niestety mam zwyczaj kilkakrotnego przesadzania roślin a one nie bardzo to lubią.
Zima pokazała ostatni pazur, taką mam nadzieję. Serdeczności Dorotko :-)
Jak dobrze mieć takie miejsce , w ktorym odpoczywamy, które kochamy, ktore chętnie odwiedzamy i które na nas czeka:):)
OdpowiedzUsuńJak Ci tam dobrze widać na zdjęciach
Krysiu Zyczę Ci Kolorowych, pełnych dobrych chwil Świąt w otoczeniu najbliższych...i zajączek niech dokica tam gdzie trzeba:):):
Masz racje Patko, ja mam to szczęście mieć takie miejsce i czas i ochotę na odwiedziny
UsuńFotografujemy to co lubimy i co nas zachwyca stąd tyle fotek cykam, że trudno wybrać te do posta.
Dziękuję i wzajemnie. Niech będą radosne, szczęśliwe i spokojne, z barankiem, zajączkiem i miłością.
U mnie wiosna już dawno, ale ja i tak głownie zalegam we wyrze, czekam na lato ;)))
OdpowiedzUsuńWyłaź z wyrka, powąchaj świat, idź do botanicznego i zachwyć się cudem wiosennego ożywienia - to rozkaz. I zrób do bloga zdjęcia żabom, które właśnie w miłosnych uściskach. Lato tuż tuż !!!
UsuńA gdzie ja mam tych żab szukać? W botaniku chyba za zimno i pochowane. Czyżbyś sugerowała, bym udala się na łono? Brrrr
UsuńJuż nie pochowane Ce, już dokazują aż woda się pieni. Oczywiście na łonie ale za to w każdej kałuży, więc nie musisz długo szukać. Powodzenia miła!
UsuńOj to dzieki za info, popatrz, jak ja przyrodniczo tępa jestem, już pędzę! Dodam, ze u mnie w ogródku masa fiołkow, sliczności!!!
UsuńMoże będzie jeszcze z Ciebie Pani Kwiatowa? Od fiołeczków u mnie się zaczęło :-)
UsuńAle sie napracowałaś! Troche za duzo na poczatek, ale czasem człowiek wpada jak w trans i dopiero na drugi dzień dowiaduje się, ze przesadził! Dobrze, że przed deszczami zdązyłaś z pracami w ogródku. Teraz sobie sadzonki zaczną swobodnie zapuszczać korzonki w mokrej ziemi!Też nie lubię pracować w rękawicach! A kształty grządek i ich obrzeża zrobione z bali mamy bardzo podobne! Zobaczysz zresztą!:-))*
OdpowiedzUsuńTo jakiś mus wiosenny i głowa nie ma tu nic do gadania, robisz w zachwycie do upadłego i cieszysz się choć boli. A teraz zostawiam skrzatom i naturze kiełkowanie i dorastanie, na zielono i kolorowo.
UsuńZobaczę dziś i już doczekać się nie mogę, tego co znajome ale tajemnicze.
Dowidzenia :-)))
Wiosenne szaleństwo. :))) U nas też się zaczyna. :) W tym roku dopadliśmy nasze brzozy i spijamy sok. :)
OdpowiedzUsuńSzkoda że cytrynek nie usiadł na Twoim autku - byłoby fajne zdjęcie. :)))
Serdeczności :)
Wiosenne czary mary. Się zaczęło!
UsuńJuż trzeci rok zabieram się za spijanie tych soków i jakoś dotychczas się nie udało. Może dlatego, że smak poczęstowanego mnie nie zachwycił.
Cytrynki miały adhd i mój aparat za nimi nie nadążał. A mój brudny i stareńki fordzik by się zasmucił i zawstydził na widok takiej młodej żółtości i świeżości.
Nie myśl, że tylko Ty jesteś podatna na wszelkie sadzonkowe nowości; w zeszłym roku też kazałam sobie jagodę kamczacką, 4 krzaczki, po 2 różne odmiany, bo ponoć lepiej owocują, i już zjadłam kilka jagódek; nic jeszcze nie robiłam na grządkach, na razie sadzimy dla pszczół, ale aż mnie skręca ten świąteczny przymus, już poleciałabym na skrzydłach, a tu siedzę ze szmatkami, przecieram, przestawiam, głupiego robota, ale ktoś musi; dobrze, że tylko raz na jakiś czas; kupisz sobie jeszcze i tyczną, a karłową będziesz podbierać na bieżąco:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWięc dobrze, że wsadziłam je w doniczkach bo jeżeli potrzebna parka, by były owoce, to muszę ją przesadzić w inne miejsce i dokupić jej towarzystwo. Mnie się już udało odpaść od tego świątecznego musu, po prostu wyjeżdżam i zamykam nieposprzątany dom na klucz. A w chatcie albo kurzy się mniej albo mi bałagan nie przeszkadza. Uściski jeszcze marcowe.
UsuńA tu zima ponownie dobija się do drzwi
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To nie żart tylko kwiecień plecień
UsuńWiosna na maxa. U mnie pada grad ;(
OdpowiedzUsuńTeraz to już sama nie wiem czy to nie żart primaaprilisowy. Ale serdeczności przesyłam
Usuń