Świat pierwszy - Dziki i naturalny - to warsztaty "Parmakultura w projektowaniu siedlisk"
Świat drugi - Namioty i klasztorne mury - to SLOT ART FESTIVAL w Lubiążu
Świat trzeci - Dostatni i mieszczański - to Bergamo i Como
Tutaj świat pierwszy - Dziki i komfortowy - KALPAPADA
Jadę tam właściwie nie po wiedzę i naukę, tylko z ciekawości, jak ludzie żyją obok systemu, korzystając ze zdobyczy cywilizacji ale się od nich nie uzależniając, czyli tak jak mi się marzy. Ciągle jeszcze pamiętam, nie tak dawne czasy, gdy w maleńkim, białym domku, bez prądu i wody, spędzałam dni nawet w zimie i to była cudna przygoda ale to było kilka dni w miesiącu a nie codziennie. I ja wracałam do cywilizacji, do prądu i ciepłej wody a oni tam cały rok, codziennie, dzień po dniu. Ale miło mi wracać do tych wspomnień i moja dusza tęskni do takiego dzikiego życia, choć ciało już za duszą nie nadąża.
No i pojechałam.
Totalne zaskoczenie, chociaż przecież czytam bloga Kalpapady. Klimat biwaku, wakacji, przygody. Piękne, urokliwe, spokojne miejsce. Dzikie życie bez poświęcania komfortu.
Wieczorem kolacja ugotowana w kociołku przy ognisku i rozmowy do późnej nocy. Urzekł mnie ten niezbędny tu luksus, gdy światła wyprzedzają kroki i zapalają się tam, gdzie się idzie. Tutaj czujniki ruchu to konieczność, bo teren nierówny i spadzisty.
Noc niewiele przespana bo w takiej ciszy, gdzie słychać każdy dźwięk, trudno usnąć. A nocne życie tu bujne, zwłaszcza gdy się śpi w maleńkim namiocie, prawie na ziemi. Fauna drobna ale aktywna nocą, tupania, sapania, szurania, stukania. Namiot dzieliłam z muszkami bo zamki niezbyt szczelne, z poduchy materaca uchodziło powietrze a skośny sufit był klaustrofobicznie blisko mojej twarzy - to nie to co komfort rodzinnego, SLOT - owego namiotu. Ale za to wstałam wcześnie, zaraz po słońcu i spokojnie, bez pospiechu, z aparatem obeszłam centrum siedziska i nawet ani, ani się nie bałam wielkiego psa, który pilnował chaty gospodarzy.
Z tym psiakiem Bheru łatwo się zaprzyjaźnić. To wielki, spokojny, ignorujący gości pies, który głównie polegiwał przy kuchni, pozwalając się każdemu, w tym i mnie, głaskać, przytulać i przemawiać doń czule.
Letnia kuchnia z nieodmiennie wzruszającym wielkim stołem, długą ławą, kuchennym piecem na którym zawsze stał gar ciepłego kompotu. I cudowne potrawy Nikoli z pastą z groszku i fasoli na czele. Ale i kotlety sojowe w jarzynach łaskotały przyjemnie podniebienie i kazały wziąć dokładkę. To będą moje inspiracje do potraw bezmięsnych. Dziękuję Ci Nikola za serdeczność i łagodność.Noc niewiele przespana bo w takiej ciszy, gdzie słychać każdy dźwięk, trudno usnąć. A nocne życie tu bujne, zwłaszcza gdy się śpi w maleńkim namiocie, prawie na ziemi. Fauna drobna ale aktywna nocą, tupania, sapania, szurania, stukania. Namiot dzieliłam z muszkami bo zamki niezbyt szczelne, z poduchy materaca uchodziło powietrze a skośny sufit był klaustrofobicznie blisko mojej twarzy - to nie to co komfort rodzinnego, SLOT - owego namiotu. Ale za to wstałam wcześnie, zaraz po słońcu i spokojnie, bez pospiechu, z aparatem obeszłam centrum siedziska i nawet ani, ani się nie bałam wielkiego psa, który pilnował chaty gospodarzy.
Z tym psiakiem Bheru łatwo się zaprzyjaźnić. To wielki, spokojny, ignorujący gości pies, który głównie polegiwał przy kuchni, pozwalając się każdemu, w tym i mnie, głaskać, przytulać i przemawiać doń czule.
Uczestnicy warsztatów to fani i pasjonaci parmakultury i mają dużo wiedzy na te tematy, ale chociaż jestem amatorką i dyletantką nie czułam się tam źle, bo jestem entuzjastką i zwolenniczką tego trybu życia. I chociaż pojechałam tam głównie po wrażenia i emocje, mnóstwo się dowiedziałam i tu zapisuję chaotycznie ale dla pamięci.:
Bill Mollison, Geoff Lawton, Sepp Holzen
Stefan Sobkowiak - Miracle Farm
Barbara Styczeń - Chwasting
Ogrody Gai
Książka "Rozmowy dzikiego życia"
Ogród leśny, grządki kaskadowe ....
O ile Panią kuchni, uroczych detali, serdecznej opieki jest Nikola, to Panem tego obiektu jest Marcin. Człowiek rozległej wiedzy gromadzonej latami, dużej praktyki zdobytej tutaj, ogromnych i ciekawych planów, znacznych możliwości z racji pracowitości, cierpliwości i uporu. Chce i umie dzielić się tym z każdym, kto tego pragnie i potrzebuje. Zresztą jedną z naczelnych zasad parmakultury jest: podział nadmiaru a On tej wiedzy ma mnóstwo, chociaż czy nadmiar? Ale z wiedzą, czułością, dostatkiem i wielu innymi wartościami jest tak, że jak się dzielisz to się mnoży. Jak w tej bajce o ciepłym i puchatym. Dziękuję Ci Marcin za serdeczność i hojność.
Dróżki i ścieżki częściej wydeptane niż wykoszone, schodki wycięte w ziemi, te główne wyłożone kamieniami tworzą istny labirynt wokół budynków, wiat, zbiorników, składowisk, drzew, grządek.....
Urzekł mnie też system zbierania i rozdziału wody, to istny majstersztyk, od wody opadowej do kuchni, toalety, prysznica, podlewania.....
Jest też jeszcze mnóstwo urokliwych zakątków, pomysłowych i praktycznych budowli i rozwiązań, prawie z niczego. Ot, drewno którego mnóstwo jest wokół, glina która jest pod stopami, słoma od sąsiada i piasek, palety ze składowiska. Zrobiłam z pół tysiąca zdjęć ale nie sposób tu zamieścić nawet ćwiartki. A i tak jest to foto-post. Po prostu trzeba tu przyjechać, zobaczyć na własne oczy, poczuć własnym sercem i zakochać się bezprzytomnie. Każdy tu coś znajdzie dla siebie.
No i wspaniałe warsztaty z budowania z gliny, piasku, wody i słomy. Tym razem budowaliśmy schowek na butle gazowe, bo to też jest potrzebne dla poczucia bezpieczeństwa. Trwało to ze trzy godziny więc pozwala się zorientować, ile trwało i wymagało wysiłku, cierpliwości i samozaparcia, budowanie domku.
Co wniosę do siebie.
Na pewno toaletę kompostującą na cztery mroźne miesiące.
Przydałyby się grządki wyniesione by się nie musieć schylać i to zrobiłabym sama ale nie mam konarów ze starych drzew. Ale mogę mieć kostki słomy lub palety.
Prawie na pewno piec kuchni letniej ale chyba nie dam rady sama i poproszę Marcina. Tylko wcześniej trzeba się postarać o żeliwną płytę z fajerkami i trochę cegieł.
Chciałabym też mieć wysoką dziką łąkę i tylko wydeptane w niej ścieżki i tak zrobię jak całkiem zepsuje mi się kosiarka. I to chyba będzie niezadługo bo już ledwo zipie.
Już stosuję gildie bo na jednej grządce miedzy fasolką tyczną sadzę pomidory a po ziemi ścielą się ogórki lub cukinia.
W mojej zagrodzie też nic się nie marnuje, wszystko wraca na zagonki. Po kilku dniach, śmieci do wyrzucenia mieszczą się w pudełku po lodach, często niepełnym.
Jesteś NIESAMOWITA! Twoja ciekawość świata, życia, dotarłaś do Kalpapady, wzięłaś udział w warsztatach, Krystynko, tylko pozazdrościć. Przyglądam się, czytam wpisy tych młodych ludzi, wiele odnajduję u siebie w sposobie uprawiania grządek, zagospodarowywania odpadków, i podziwiam ich cały czas, ich odwagę na taki sposób życia, przetrwanie kolejnych zim, bo jak tak za oknem mróz i zawieja, a oni radzą sobie; jak to??? już czerwone pomidory??? a moje pod folią mizeroty, a na grządce perma chyba trochę za bujne:-) toaleta samokompostująca ... napiszesz coś o tym? postawiliśmy nowiuśką sławojkę, obok stoi stara do wyburzenia, zawartość zakopiemy, jakoś nie przemogę się do innego wykorzystania:-)
OdpowiedzUsuńDziś jechaliśmy późnym popołudniem do Julina po jarmarku garncarskim w Medyni, w lusterku wstecznym widziałam żółtą "żabkę" za nami, może to Ty wracałaś do domu??? pozdrawiam serdecznie.
Oj Marysiu, niesamowici to Wy jesteście. Ja tylko chwytam okazje, chociaż w lecie ich jakby więcej i czasem tak się spiętrzą, że tylko dzień na przepakowanie.
UsuńJa też wiele tych rzeczy robię od lat i nie myślałam o nich jako o eko czy perma, po prostu tak się dawniej robiło i ja nadal tak robię a dla młodzieży to odkrycie podbudowane teorią i nauką.
Radzą sobie i to luksusowo, mają prąd z panela, wodę ze śniegu, piec rakietowy który spala niewiele a grzeje że hej (mój spala dużo a grzeje niewiele i wymaga dokładania co trzy godziny).
Najlepiej poczytać u nich o toalecie kompostującej, ja zaraz do Ciebie napiszę o swoich spostrzeżeniach.
To nie byłam ja, popołudniu wracałam przez Łańcut do Rzeszowa. A Jarmark w Medyni wspominam serdecznie.
aspiracje i marzenia dość rozpasane i wymagające powrotu do natury. to nie jest łatwe - dwa dni przeżyć bez cywilizacji można, jeśli się ma zapasy, ale bez nich już dwa dni stają się wiecznością. spora część ludzkości wyginęłaby zanim nauczyłaby się przetrwania w dziczy. nie potrafię polować na parówki... nadal - pierwszy raz uświadomiłem to sobie 15 lat temu. na stronach bloga, którego już nie ma.
OdpowiedzUsuńTam powrót do natury ale bez wyrzeczeń, nawet komfortowo. Oni tam żyją na obrzeżach systemu czy cywilizacji jak wolisz już trzy lata. Mają zapasy swojej wody ze śniegu i deszczu, energię 12 V z panela, piec rakietowy i kuchenny na drewno, warzywa z grządek perma, owoce z drzew wieloletnich ..... Nie muszą i nie chcą polować. Korzystają z cywilizacji ale się od niej nie uzależniają. Mogą przeżyć bez zapasów ze sklepów nawet miesiąc albo dłużej.
Usuńdla wegetarian ziemia jest hojna. dla drapieżników zresztą również. a salonowe pieski żyją na łasce systemu. mało kto powie odpowiedzialnie, że nim nie jest.
UsuńA może i niemało i dobrze, że są tacy którzy próbują żyć nie na łasce systemu ale swoją pracą i na własny rachunek. Wolni i szczęśliwi.
UsuńDołączam sie do stwierdzenia Marysi, że jestes niesamowita, Krystynko! Odważna i ciekawa świata.I chyba wiecej w Tobie młodosci i radosci zycia niz w większosci młodych kalendarzowo ludziach.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pobyt w Kalpapadzie okazał sie dla Ciebie inspirujący i fascynujący, że dobrze sie czułaś w tym dzikich ustroniu, wśród nieznanych wczesniej ludzi.
Usmiech przesyłam Ci serdeczny z mojej góreczki, gdzie też bywa dziko, cicho (o ile cztery psy nie jazgoczą) i w zgodzie z naturą (jednakże pewne zdobycze cywilizacji bardzo cenię i nie dałabym rady bez nich, to pewnie kwestia wieku i zdrowia)!:-))
Olu, a ja tam właśnie poznałam młodych ludzi, którzy przyjechali do Kalpapady z Gdańska, z Warszawy więc może większość młodych jest niesamowita a tylko mniejszość gnuśna i smutna.
UsuńJestem mile zaskoczona, bo przyznam się, że właśnie tego się bałam, nieznani ludzie, młodzi bo mogliby być moimi wnukami, warunki dzikiego świata. Ale wszystkie te lęki uciekły w chwili wejścia na ich teren i serdecznego powitania.
Wiem, wiem, u Was też wiejsko, sielsko, czarodziejsko i ten typ pomieszkiwania nawet bardziej mi odpowiada ze względu na ciało. Ale miło było zobaczyć i poczuć, że inni wybrali inaczej i są zadowoleni.
Pozdrawiam w biegu, własnie się pakuję na SLOT
Zupelnie serio dolaczam do stwierdzenia, ze jestes niesamowita. W zyciu majac lat tyle ile mam nie poszlabym w to, co innego kiedy bylam mloda, wtedy chetnie bym tak pozyla, bo to jak przygoda, teraz musze miec komfort i wygode na najwyzszym poziomie.
OdpowiedzUsuńDziękuję Teresko, miło to widzieć, słyszeć i czuć.
UsuńJa też teraz pojechałam raczej z ciekawości niż w zamiarze powielenia takiego modelu dzikiego życia, bo już zdrowie i lata nie po temu. Ale dwa dni przygody to dla mnie w sam raz.
Podglądać u innych by uniknąć błędów, oraz importować fajne rozwiązania.
OdpowiedzUsuńTo i mnie przyświecało jak tworzyłem klimat chałupy w Gorcach. Pozdrawiam
Z wiekiem się wie, że na cudzych błędach też da się uczyć a powielanie fajnych rozwiązań to hołd dla Twórcy a nie dyshonor. Mądrzy to wiedzą więc nie dziw, że i Ty i Ja to wiemy :-)
UsuńPięknie... Czasem chciałabym tak uciec od cywilizacji
OdpowiedzUsuńAleż można, u Marcina zawsze na ile chcesz.
UsuńFajne doświadczenie.:) Podziwiam tych młodych ludzi i Ciebie, że tam pojechałaś, żeby to zobaczyć na żywo.
OdpowiedzUsuńMyślę że do takiego trybu życia to potrzeba wiele zapału, a także wiedzy i zdolności. Ja bym raczej tak nie potrafiła. Dobrze że są tacy ludzie, którym się chce.:)))
Serdeczności:)
Fajne Grażko, Ty rozumiesz tę ciekawość starego, innego, dziwnego ...
UsuńI myślę, że Ty właśnie byś potrafiła, bo przecież czytam i oglądam Twoje fascynacje i wyczyny w Biskupinie, Ogrodzieńcu i na wyspie Wolin.
Krystynko, tak pięknie to wszystko opisałaś i zilustrowałaś zdjęciami, że i ja postanowiłam dokształcić się w temacie permakultury. Wprawdzie nie w Kalpapadzie, ale tu : http://farmamartynika.pl/ Marcin będzie prowadził swoj warsztat w ostatni łikend liestopada 2019. Więc lecę do Wrocławia, skąd przez Chojnów do Jaroszówki.I już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam:) xx
OdpowiedzUsuńOglądałam tę farmę na zdjęciach ale ona nijak sie ma do dzikiej i urokliwej siedziby Marcina, choć ma też swój urok. To gospodarstwo agroturystyczno - edukacyjne XXI wieku a włości Marcina to przygoda, obóz przetrwania. Ale wiedza podobna więc ciesze się, że się tam wybierasz. Rób zdjęcia i napisz posta, z przyjemnością pooglądam subiektywną relację. Przytulam
UsuńNo i wreszcie dotarłam 'do źródeł' czyli do Kalpapady. Spałam w namiocie zostawionym tu przez jedną z uczestniczek:) Pellegrine oczywiście! Materac miałam niwoutki, solidny, tak, że do sufitu zaledwie kilka centymetrów:) Było cudnie. Wiedza Marcina ogromna i jak się wydaje, niewyczerpana. Atmosfera przyjazna i pełna ciepła. Jedzonko 'mniam mniam'. Była pizza z pieca i pyszne pesto z podagrycznika i innych zieloności. Kursanci sympatyczni i obeznani z tematem. Twórczy, inspirujący czas:) xx
OdpowiedzUsuńTak było jako powiadasz, tak też pamiętam ten weekend. Miejsce magiczne, ludzie serdeczni, wiek nie ma znaczenia. Ciesze się, że też Ci się podobało.
Usuń