Pojechałam z zamiarem wyłączenia i spuszczenia wody z instalacji ale po pierwsze nie dojechał sąsiad z kluczem do głównego zaworu, a po drugie taka była jeszcze chłodna i późna ale jednak jesień a i tak planowałam tu wrócić za trzy dni... że tego nie zrobiłam. Ponieważ to jednak koniec listopada, przezornie przed wyjazdem zostawiłam włączony na minimum kaloryferek w łazience.
Mniemam, że to ostatnie liście na drzewach i krzewach, na mojej działce i w zasięgu wzroku. Ostatnie wycinanie łętów i badylków, ostatnie okrywanie delikatnych albo raczej tych, na których mi zależy.
Ostatnie grzybozbieranie. Grzyby już w jasnych plamkach ale zdrowe i twarde. Te miękkie, chociaż zdrowe zostawiam w lesie, by się tam rozsypały owocniki. Ale zanim zabieram się do sortowania przyniesionych, niektóre, dotychczas zdrowe i jędrne, nadają się tylko na moją leśną grządkę.
Wróciłam jak planowałam, za trzy dni. I okazało się, że dwa dni za późno. To co w miasteczku było leciutkim, przygruntowym, jesiennym przymrozkiem, tu na skraju było pierwszym zimowym mrozem i lodem. Już jak przyjechałam w samo południe przywitał mnie widok bajkowy i prześliczny ale jednak zimowy.
Dalej było już gorzej. Wprawdzie w łazience dzięki kaloryferkowi było plus 10 stopni ale nie dało się odkręcić zewnętrznego zaworu i woda nie leciała. Zewnętrzne zawory wodne, wszystkie cztery, były pozamarzane i nie dygnęły ani prośbą ani groźbą. Dopiero po dwóch, wrzących czajnikach od sąsiada, zawory drgnęły ale woda nie leciała nadal. Pomimo tego sąsiad zdecydował, że zamykamy główny zawór. Oczywiście prawie nic nie spłynęło z instalacji, ale może ograniczyliśmy szkody? Nie spałam całą noc z durnej troski, olaboga co to będzie wiosną !!! ale też by podtrzymywać ogień w kominku i ogrzewać nie tylko izbę ale i chattę, może rozmrozi się instalacja i uwolni wodę. To była dziwna, czujna noc, pełna na przemian troski i beztroski, nie ukrywam że i pieczenie skrzydełek w folii i jabłek w palenisku było i grzaniec na płytce kominka też.
I chociaż rankiem na zewnątrz tylko minus 2, już wiadomo, że na nic się zdało ogrzewanie chatty, woda nie wypłynęła z instalacji. I najgorzej że z bojlera też. Nie ma co tu siedzieć i się zamartwiać, w południe wyjeżdżam.
Tak to już jest na skraju. Jeszcze zmywanie, pakowanie, zamykanie, obejście i wyjechałam dopiero późnym popołudniem, troszkę głodna. Po drodze mam zajazd Wypas, pomyślałam, że dam mu drugą szansę. Po tej pierwszej, nieudanej wizycie, którą opisałam TUTAJ. Tym razem na polecane przez Magdę Gessler placki ziemniaczane. Wnętrze nadal nastrojowe ale puste, dwóch menów przy piwku i ja czekająca na placki. Pytam czy będą świeże, dzisiejsze, smażone dla mnie i otrzymuję potwierdzenie, że tak. Ja robię placki ziemniaczane dla siebie w ciągu 20 minut, nastawiam się więc na czekanie. Na szczęście nigdy nie ruszam się bez książki, tym razem mam "Perfumy Prowansji", przypadkowe i wypadkowe romansidło kryminalne ale dobre jako czekadełko. Mija 20 minut, placków nie ma, meni wypili i wyszli, siedzę sama i czekam na 2 placki. Mija pół godziny, przychodzi Dziewczyna, zamawia herbatę, korzystam z okazji (bo dotąd nikt z personelu się nie zjawił) i pytam na jakim etapie są moje placki. Jeszcze 5 minutek odpowiada personel więc sobie myślę, że nie dość, że moje placki świeżo dla mnie usmażone i utarte to jeszcze pewnie dla mnie kupione i obrane te 3 ziemniaki. Nastawiam się na ucztę, na którą warto czekać. Czekając czytam, oglądam, fotografuję ..... Po czterdziestu pięciu minutach dostaję dwa placki, na oko rumiane i chrupiące. Ale po kęsie okazuje się, że utopione w oleju. Odsączam placek w serwetce granatowej, biorę następną od nieobecnych sąsiadów, odsączam z góry i z dołu, placek zaczyna się zabarwiać na granatowo ale nic to, jestem głodna i zjadam go, popijając białym kefirem. Takoż samo drugi, teraz już zbieram serwetki z całego stołu, by go odsączyć z tłuszczu. I za tę, wątpliwą przyjemność płacę 16 złotych. Ludzie, omijajcie Wypas w Dąbrówce koło Łańcuta! No chyba że dajecie trzecią szansę !! Bo ja nie !!!
Wystrój w tym "Wypasie" piękny, ale cóz z tego, skoro jest to tylko jaskrawym dowodem przewagi formy nad treścią. Ne masz to jak własnoręczne robione placuszki, oj nie masz!Nigdy w onej karczmie nie byłam i po takim opisie na pewno nie będę a jak juz to nie na żarełko, ale na zrobienie paru zdjeć wpadnę. Ale to takie tylko puste gadki, bo przeca ja nigdzie nie wpadam!:-)
OdpowiedzUsuńOj, zima, zima! Piękna, ale sroga! Takie to przyjemnosci z tą wodą uwięzioną w rurach. Miejmy nadzieje, ze nic sie powaznego nie stanie w chattcie i na wiosne nastapi normalny rozruch.
Mówisz, że grzańcem i skrzydełkami sobie dogadzałaś? Oj, jakie smakowitości! Aż ciepło sie robi od samego czytania. My zaraz wczorajszy rosół z kaczki bedziem wcinać, bo rozgrzać sie po dzisiejszych zimowych perypetiach trza!A jakiez to perypetie? Właśnie Cezary cos o tym pisze na bloga!:-)
Pozdrawiamy Cie serdecznie, Krystynko!:-))
Małe post scriptum. Cezary z pewnych względów nie napisze o naszych perypetiach na blogu. Powiem Ci wobec tego tylko, że polegały one na wczorajszym dwukrotnym wpadnięciu do rowu i wyciąganiu przez przyjaznych sąsiadów.Jak dobrze, że jest weekend i nigdzie nie trzeba sie stąd ruszać. A w przyszłym tygodniu ponoc ocieplenie. Oby!:-))
UsuńWystrój skromny i gustowny ale nie rzuca na kolana tak, by trzeba było starać się wpaść. Szczerze choć nieskromnie powiem, że na moich zdjęciach wygląda to przytulniej niż w rzeczywistości.
UsuńMnie zima zaskoczyła, miałam pecha że wpadła na chwilkę i właśnie wtedy narobiła mi rumoru. Już nie pierwszy raz. Na skrzydełkach była biedazupka czyli cieniutki krupniczek ale z dodatkiem jarzyn i kilku grzybków całkiem smakowity (no, nie tak jak esencjonalny rosół z kaczki). A potem wyjęłam je z zupki, dołożyłam czosnek i tak na niby upiekłam a właściwie zagrzałam w folii. Ale i tak były rozpustnie cudne.
Jak to mówią, szczęście w nieszczęściu, że macie przyjaznych sąsiadów. A cóż, opony zimowe jeszcze nie założone? Was przecież zima nie zaskoczyła? Dobra zima to krótka zima. Musi być, nawet mroźna ale krótko!
Serdeczności przesyłam
Opony założone, lecz poniewczasie! Zresztą wiesz, jakie u nas górski. Jak oblodzi i zaśniezy, to tylko łańcuchy pomoga a i one nie zawsze!Ale mimo to - niech króluje zima. To w końcu jej czas!:-))
UsuńJak to rozumiem, przecież ja też poniewczasie zakręciłam wodę! Mnie zima nie przeszkadza, może mi niepotrzebna do wypoczynku bo ja robię jak żaby aby aby, lub jak ryby niby niby ale lubię ją i już tę panią Zimę. Uściski przesyłam już grudniowe.
UsuńStrasznie długo mnie tu nie było, choc przeczytałam wszystkie notki. Grzybków strasssznie zazdroszczę, bo u nas nie było ani jednego ! A woda sie nie martw. Idzie ocieplenie. Niewielkie, ale jak znów chatke podgrzejesz, to woda wypłynie. Buziaki !
OdpowiedzUsuńGrzybki były u nas późno, już odżałowałam a tu, dopiero w październiku zaczęły sie pokazywać.
UsuńTeż mam taką nadzieję ale już dwa razy się nie udało i wiosną były wydatki. Pozdrawiam serdecznie Aniu.
Wiele lat temu , mój tatuś miał domek na działce. Mrozy były maleńkie, tata był pewny , że mróz nie złapie, a jednak złapał. Ubigację ( wtedy bardziej drogocenną niż rosenthal :), niestety rozsadziło. Ale od tego czasu na działce wodę spuszczam z dużym zapasem pogodowym, lub z duszą na ramieniu, że jednak rozsadzi. Aha... wczoraj zamarzł mi zawór , bo Grzesiek nie odciął wody do kranu na zewnątrz budynku. A widoki z domku masz bajkowe!
OdpowiedzUsuńMnie szkoda każdego dnia dlatego niestety często zdarza mi się spóźnić z tym zamykaniem wody. Na szczęście nie za każdym razem gdzieś wywali ale to się okaże dopiero wiosną.
UsuńChattę kupiłam właśnie na skraju, dla tych widoków.
Tak sobie myślę, że najlepiej samemu znaleźć knajpkę z super żarełkiem. Jak dobrze gotują, to im Magdy Gessler nie potrzeba. Kuchnia sama się obroni i ludzi wtedy dużo. Z Jędrusiem mamy zasadę, że zatrzymujemy się w drodze przed nawet niepozornymi z zewnątrz barami, knajpkami, gdy pod nimi sporo aut stoi, a najlepiej, aby było dużo tirów. Wtedy na bank super jedzenie.Mamy taki mały przydrożny bar przed Gliwicami " Smakosz". Od lat trzymają fason, a na zewnątrz niepozorni. Złamanego grosza za nich nikt by nie dał. Za to wewnątrz co rusz to lepiej, a jedzonko palce lizać. Pozdrawiam serdecznie:))
OdpowiedzUsuńJa właściwie bardzo rzadko jadam poza domem i chatką, tu trafiłam dlatego, że po drodze i że chciałam sprawdzić, jak to wygląda po rewolucjach Magdy G którą lubię oglądać. I oczywiście masz rację Bożenko, że tam dobre jedzenie gdzie dużo ludzi i ta pustka powinna mnie zawrócić i zniechęcić. Serdeczności.
UsuńPrzez cały tydzień ma być temperatura około 8 stopni i zero przymrozków, nawet w nocy... Rury rozmarzną, a przynajmniej powinny, więc jeszcze można ocenić szkody, spuścić wodę na zimę :) Trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńSzkoda, że knajpka nie zyskała zbytnio po wizycie wielkiej kucharki... Niektórzy ludzie choćby nie wiem co i tak wrócą do starych przyzwyczajeń. Jak gotowali źle tak i będą gotować... a szkoda. Na pewno jest jakaś inna knajpka po drodze?
Pozdrawiam już prawie grudniowo :)
Też spojrzałam na prognozę i wstąpiła nadzieja, że woda odmarznie, spłynie z instalacji i obejdzie się bez szkód.
UsuńJest po drodze dwie, trzy z dobrym jedzeniem i bez rewolucji wielkiej kucharki. Ale do tamtej mam sentyment, chociaż nigdy nie grzeszyła dobrą kuchnią, bo tam było wesele moich dzieci, kilkanaście lat temu.
Serdeczności zdecydowanie grudniowe