I znowu tak się udało, że tydzień byłam na skraju a był to ostatni tydzień lata i udał się nadzwyczaj ciepło i słonecznie. Było winobranie i grzybobrania, poranne spacery w resztkach mgły i rosy, łowy z aparatem na pajęczyny i kolory.
I goście, czasem nieoczekiwani. I przygody były niemiłe ale dobrze się kończące, bo gdy z fasonem i pełnym samochodem zajechałam przed bramę, okazało się, że zapomniałam kluczy. Już ze trzy lata mi się to nie zdarzyło. No cóż, wróciłam do mieszkania (ponad 50 km), wzięłam klucze i jeszcze książki, patelnię, pościel i pojechałam z powrotem. Kosztowało mnie to trochę nerwów, benzyny i czasu. Tym razem bez przeszkód wjechałam na działkę a tam na tarasie niespodziewany gość. Wcale nie uciekało maleństwo. Zebrałam go delikatnie i wypuściłam za ogrodzeniem, pewnie i tak wrócił na działkę ale już nie na taras. Czy ktoś wie, co to za zwierz i czy rzeczywiście maleństwo? Potem rozpakowałam autko z klamotów, koszyczków, toreb i siatek a na końcu, prawie wieczorem, znalazłam zapasowe klucze, które cały czas były w autku gdy ja kursowałam tam i z powrotem.
Nazajutrz było winozbieranie, bo grona już dojrzałe, słodkie i nabrzmiałe sokiem. Zrobiłam błąd i w tym samym dniu obrałam je z szypułek. I chociaż okryłam wiadra z gronami, ściereczkami i firanką zwiedziały się o nich muszki octówki i trzeba było znowu szybko jechać do mieszkania bo tam wiadro fermentacyjne z rurką. Więc znowu jazda tam i z powrotem ale za to winko już fermentuje a ja cały pozostały czas na skraju, mogłam przeznaczyć na grzybobrania i spacery.
Pierwsze grzybozbieranie też było z przygodami bo wstałam rano z lekkim bólem nogi, co mnie nie zmartwiło bardzo, bo w moim wieku zdarza się to wcale nie rzadko. No i las niedaleko. W dodatku po śniadaniu noga jakby przestała boleć więc wzięłam koszyk, nożyk, kapelusz, kanapkę, butelkę wody, aparaty i w drogę. Przez godzinę spacerowałam i ledwo kilka podgrzybków telepało się na dnie koszyka. Słońce coraz mocniej przygrzewało, noga zaczęła mnie znowu boleć bo chociaż chodzenie po lesie to powolny spacer i chociaż patrzy się pod nogi to skupienie jest na wyszukiwaniu grzybków a noga co i raz potyka się o wystające korzenie, upadłe konary i gałęzie, nierówności gruntu i faktury bo raz dołek a raz wyżynka, raz twardy korzeń raz mięciuteńka kępka mchu. Usiadłam na pieńku by zdecydować czy iść dalej czy wracać. Słońce przypiekało coraz bardziej, podwinęłam podkoszulek, wachlowałam się kapeluszem i zdecydowałam, że wracam. Wstałam i klapnęłam na pieniek bo noga zasiedziana troszkę, zabolała bardzo mocno. Zdecydowanie wracam ale dwie następne próby ruszenia, się nie powiodły, noga mnie nie słuchała. Wpadłam w panikę, wokół żywego ludzia w zasięgu wzroku i słuchu, od domostw godzina spaceru. Oddychaj, oddychaj! Przecież mam telefon. Ale do kogo zadzwonić i jak określić gdzie jestem. Oddychaj, oddychaj! Przecież jest numer 112 i jest wczesne dopołudnie, mam czas na panikę. Ale słońce coraz mocniej przygrzewa, woda w butelce się kończy, następne próby wstania nieudolne, decyduję zadzwonić pod 112, trzeba przecież kiedyś przetestować ten wariant pomocy zwłaszcza starym, chorym i zagubionym. Wyciągam telefon i próbuję wyszukać, pod jaką nazwą zapisałam ten alarmowy numer. Nie znajduję więc chyba po prostu wpiszę 112. I w tym właśnie czasie mój wzrok przenosi się z telefonu na wprost, gdzie już patrzyłam kilka razy ale tym razem widzę dorodnego chociaż niewielkiego podgrzybka. Wstaję bezmyślnie, by go sfotografować a tuż obok widzę dwa większe więc i je focę. I nagle dochodzi do mnie, że wstałam, przeszłam kilka kroków, przykucnęłam i znowu wstałam i noga mnie słucha. Nie podskoczyłam z radości, ostrożnie wycięłam grzybki z podłoża, znalazłam jeszcze w zasięgu wzroku mojego ulubionego szmaciaka a jest to okaz rzadki i spokojnie wróciłam do chatty. Cóż, tym razem nie 'udało' mi się przetestować jak działa ten numer.
Następne grzybozbierania już bez przygód ale też bez obciążenia tzn bez aparatu, wody, kanapki, owoców. Codziennie pół koszyczka grzybków, w sam raz na dwa, trzy sita suszarki. I już nie trzy razy dziennie jak dawniej bywało ale raz dziennie, za to na dwie, trzy godzinki.
Było postanowienie, że następnego ranka wyruszam do lasu wcześniej a nawet przed śniadaniem ale gdy wstałam zmieniłam szybciutko plany bo jeszcze resztki mgły i rosy w promieniach wschodzącego słońca zwiastowały cudne pajęczynki. Więc poszłam na łąki ubrana byle jak ale z aparatem. Wróciłam zmęczona i głodna ale zadowolona, dopiero gdy spodnie przemoczone do kolan, buty i skarpety zupełnie. Po powrocie przebrałam się w suche i walnęłam pod kołderkę z aparatem. No cóż, nie jestem z nich zadowolona, oczy widziały diamenty i brylanty w każdej kropli a na zdjęciach na pajęczynkach fałszywe, matowe perełki. Czy obiektyw brudny czy co? A do lasu też poszłam ale później i bez aparatu.
Po wczorajszym, wieczornym deszczu też rano wyszłam na spacer ale tym razem nie na łąki tylko w najbliższą okolicę. Tu też pięknie i ciekawie.
No i niech mi ktoś powie, że jesień nie jest najpiękniejszą porą roku.....a grzybów Ci zazdroszczę, u nas nawet na lekarstwo nie znajduję......
OdpowiedzUsuńDla mnie od zawsze najwspanialsza złota, polska jesień, chociaż i wiosna mnie zachwyca. Grzybków niewiele, za sucho w tym roku
UsuńNo tak, oczy widzą skrzące się diamenciki, a aparat nieczuły na te wdzięki:-) przepiękne fotki, grzybki jak malowanie, aż zamarzyło mi się jechać w podobne lasy roztoczańskie, jasne i świetliste bory sosnowe; siedzę na Pogórzu, zbieram śliwki, smażę powidła, marmolady z jabłek, suszę też; mróz zwarzył paprykę, więc robię pikantne ajwary; złote liście lecą z dzisiejszym wiatrem, ale niebo czyste, będzie ładny dzień; mówisz, że najlepiej zapomnieć o bólu? znowu weszło mi coś w krzyż, pewnie przewiało mnie na podwórzu, trzeba ciepłe galoty wyjąć z szafy:-) czy to aby nie karczownik to stworzonko? potrafi narobić szkód w sadzie i na grządkach, podgryza korzenie, dobrze, że wyniosłaś poza obręb działki, ale niewykluczone, że wróci, dobrze mu u Ciebie:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest że nieczuły, bo rzadko, nawet u profesjonalistów można podpatrzeć te brokaty. Moje lasy przestrzenne i jasne ale i w nich zgubić się można. Powideł nigdy nie dość, suszone owoce też się sprawdzają jako pogryzaczki, a taki ajwar wręcz wymarzony do parówek czy wędlin bez smaku. U nas liście jeszcze zielone, czekam na złote i ogniste. Marysiu, o bólu zapomnieć się nie da ale jak Cię coś tak bardzo, bardzo ulubionego zajmie to skupienie nie na ciele. Oczywiście gdy wróciłam i smarowanie naproxenem było i tabletka przeciwbólowa jedna na noc też. Karczownik to nie brzmi dobrze, bo chociaż drzewek u mnie nie za dużo to szkoda by mi było każdego. Wyczytałam, że włosy i hałasy je odstraszają więc u mnie mogą być spokojne, bo włosy mam ścięte na zapałkę a hałasować też nie ma kto. Serdeczności ślę.
UsuńOj, to dobrze, że ten ból nogi na grzybach przeszedł i pozwolił Ci wrócić do chatty. Też tak czasem lubiłam sama chodzić, ale teraz już tego nie robię. Bo rzeczywiscie, jak ktos miałby minie znaleźc w tym wielkim lesie? No chyba, że miałabym GPS w komórce, a nie mam.
OdpowiedzUsuńŚliczne to zwierzątko, które znalazłaś, ale nie znane mi. Moze Marysia ma rację, że to karczownik? Tak czy siak wygląda sympatycznie, nawet jeśli jego głowna działalnoscią jest niszczenie roślin ogródkowych.
Fajnie masz, że u Ciebie są podgrzybki. U nas jeszcze ani widu ani słychu. Ot, troszke kozaków czerwonych, ale ten rok w ogóle jakis mizerny, jeśli chodzi o grzyby.
Cudne pajeczyny! Wiem, jak trudno je sfotografować. Tobie sieto znakomicie udało. Brawo, Krystynko!:-))
Sama się dziwię, że tak podziałało odwrócenie uwagi ale po tym wydarzeniu ostrożniej wchodzę do lasu, chociaż zupełnie nie zaprzestanę, zdaję się na opiekę Anioła Stróża. Co ma być, to będzie. Może pomyślę o GPS ale moja komóreczka siermiężna i nie ma takiego kontaktu i podglądu ze światem.
UsuńTego zwierzaczka już potem nie spotkałam ale po prawdzie dawno już na skraju nie byłam.
Z grzybami w tym roku cienko, bo sucho ale tyle dobra innego, że nie tęsknię za nimi.
Na pajęczyny zawsze urodzaj, trzeba tylko wyjść z chatty zanim słońce wypije rosę. Ale je sfocić to istna loteria. Dziękuję Olu.
Jak tu pięknie, cudownie, wprost bajka. A zwierzątko na zdjęciu to Nornik. Szkodnik, ale jakże słodki :")Pani Krystynko zazdraszczam, ja w mieście to tak pięknie nie mam, choć jesień widoczna już w okolicach :)
OdpowiedzUsuńAgnieszka Łódź
Zgadzam się w całej rozciągłości, mam tu jak w bajce, chociaż Wy w Łodzi też macie urocza Alebajkę. Maluch słodki ale jak urośnie będziemy grali w berka. I w mieście są parki a tam Alebajki.
UsuńCudne pajęczyny.
OdpowiedzUsuńSiostrzyczka
U Ciebie na moście były jeszcze cudniejsze ale nie miałam aparatu.
UsuńBądź spokojna i zadowolona.
Rewelacja. Cudna notka. Zachwycam się i zachwycam...
OdpowiedzUsuńA maleństwo? Sama oceń - na moje oko to nornik.
http://plamkamazurka.blox.pl/2011/10/Myszy-norniki-nornice.html
Bo to ta zachwycająca część świata.
UsuńCzy nornik czy karczownik nijak go przegonić, gdy się na skraju tylko bywa. Poczytałam i spróbuję zastosować metody ekologiczne
Ojej, jak duzo przygod, najwazniejsze ze wszystko sie dobrze zakonczylo.
OdpowiedzUsuńDuzo sie najezdzilas, ale chyba lubisz jezdzic i jestes spokojna jak masz taka przygode z kluczami, ja tez jak cos takiego mam to podchodze do tego spokojnie, zadnego zloszczenia sie.
Grzyby piekne, masz talent w zbieraniu grzybow, moze lasy Cie kochaja ze takie piekne grzyby Ci podsuwaja.
I jeszcze zrobilas takie piekne, artystyczne zdjecia pajeczyn, Krystynko jestes niesamowita.
Krystynko, tyle się u Ciebie dzieje (i nie mam na mysli historii z kluczami:). A fotografie przecudnie nastrojowe, i obfitość wszelaka uwieczniona na tychże, i nawet Duszek Kudłaty, który pozwolił się przemieścić i w dodatku grzecznie pozował:) Oby ta piękna jesień trwała jak najdłużej. Pozdrawiam Cię z Daleka :) xx
UsuńNie za bardzo lubię jeździć, z wiekiem coraz mniej ale nic nie da złoszczenie się na siebie, najwyżej muszę wtedy zaoszczędzić na czymś. Czasem mam nauczkę a czasem spływa to po mnie jak po kaczce.
UsuńLas wymaga cierpliwości, trzeba się nadreptać, na-wpatrywać, na-zawracać i każdy zawsze przyniesie te grzyby, przeznaczone dla niego. Ale ja kocham las i też mam nadzieję, że się mi odwzajemnia.
Pajęczyny były jeszcze piękniejsze niż na zdjęciach, mnie ręce już za bardzo się trzęsą.
Dziękuję Marigold, każda z nas jest niesamowita na swój własny sposób.
Oj dzieje się, dzieje Dorotko i czasami, wierz mi, mam dość, chciałabym pobyć z miesiąc w mieszkaniu ze stertą książek i wychodzić tylko na zakupy po mleko, pieczywo, ser, warzywa ... Ale mam kilka domów i nawet, gdy w każdym dzieje się niewiele, razem tworzą raban. Ale jak to mówią, zastanów się o co prosisz, może tkm mi jest pisane. Duszek kudłaczek przecudny był ale już nie wrócił. A z daleka to jest Marigold, bo z Australii.
UsuńBardzo mi się podoba zdjęcie winogron, takie pełne światła.:)
OdpowiedzUsuńDobrze że nie musiałaś jednak korzystać z 112.
Piękne zbiory, szmaciaka jeszcze nigdy nie widziałam.
Zwierzątko wygląda uroczo. I chyba jednak maluch. Nie jestem pewna czy nornik czy karczownik, na zdjęciach są podobne. Karczownik ziemnowodny jest pod częściową ochroną. Nornik jest mniejszy. Ja ostatnio widziałam myszy polne - też maluchy.
Serdeczności:)
Byłam zaskoczona gdy w domu oglądnęłam zdjęcia, bo oczy tak świetliście nie widziały.
UsuńSama nie wiem Grażko czy to dobrze, bo kiedyś pewnie będę musiała z niego skorzystać i to być może był bezpieczny sposób. Szmaciaki u nas są rzadkie ale w szczecińskim nikt ich nie zbiera i jest ich mnóstwo. Taki maluch uroczy jest ale wolę by się u mnie nie zadamawiał. Pozdrawiam