Wszystko o mobilnej gastronomii
Tym razem skusiłyśmy się na skrzydełka Buffalo, na obiad jedna porcja na dwie, a na deser, też na dwie, porcja amerykańskich pancakes z włoskim mascarpone, pulpą z mango i listkiem świeżej bazylii ni przypiął ni wypiął. To taki smakowity przerywnik w mojej kuracji wegetariańskiej.
Raz na pół roku można poszaleć, poprzedni zlot był w październiku. Wtedy wzięłam kibbeling czyli holenderski przysmak 100 % dorsza a Tęczulka belgijskie frytki. Dotychczas jadałam w 'fud trakach' tylko na Slocie, chociaż tam raczej wersje wegetariańskie i wegańskie.
I tym smakowitym akcentem, choć wonnym inaczej, kończę, pakując się na kilkudniowy pobyt na skraju. Tam będzie wonnie i kolorowo, jarzynowo i owocowo, ogniskowo i tarasowo.
Pst! Zapisałam się na warsztaty Kalpapady od 6 do 8 lipca. Tam będzie dzika gastronomia! Będę dla tych dzieciaków chyba prababcią :-)))
Pst! Zapisałam się na warsztaty Kalpapady od 6 do 8 lipca. Tam będzie dzika gastronomia! Będę dla tych dzieciaków chyba prababcią :-)))
Ha... Właśnie w ostatnią sobotę poszliśmy sobie rodzinnie i jeszcze ze znajomymi na food tracki. Ktoś nam wrzucił reklamę do skrzynki na listy i wyjątkowo się skusiliśmy (mnie się nie chciało gotować w sobotę, a jeszcze to spotkanie ze znajomymi - dwie pieczenie na jednym ogniu).
OdpowiedzUsuńMąż testował kawę - bardzo zadowolony (a w tym temacie bywa bardzo wybredny). Potem lody tajskie - pierwszy raz w życiu. Zachwyceni byliśmy techniką przygotowywania. Młodszy synek teraz robi nam takie na niby w domu.
A obiadowo testowaliśmy langosze, bułkę z pastrami i tortillę (najlepsze - jakby co to Sowa Zwija naprawdę dobrze zwija). Po jednym z każdego i dzieliliśmy sie między sobą, żeby jak najwięcej spróbować.
Czasem warto pozwolić sobie na takie nietypowe próbowanie różnych smaków.
Lody tajskie też spróbowałam zachwycona techniką ale te gruszkowe mi nie smakowały, za mało gruszki w syropie mlecznym.
OdpowiedzUsuńLangosze lepiej smakowały nad Balatonem ale nie ma co się dziwić.
My też kupujemy po jednym i degustujemy, czasem ze smakiem a czasem z zawodem. Ale zawsze z ciekawością i radością, że nie trzeba stać przy kuchni
Niezły biznes teraz takie food trucki. Ja jednak mam duże obawy korzystając z ich usług, trochę nie wierzę w higienę w takich miejscach:(
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie myję kupnych owoców, jem warzywa i owoce prosto ze swojej działki, krzaczka czy drzewa więc mam się bać jakiś bakterii? Smażone w głębokim tłuszczu może niezdrowe ale na pewno nie szkodliwe.
OdpowiedzUsuńNie promuję ale tak mi pasuje. Zero obaw. Ale rozumiem Cię tez doskonale.
Ależ pyszności opisujesz, Krystynko! JUż same nazwy tych egzotycznych potraw brzmią bardzo apetycznie. Też bym chętnie spróbowała takich cudów.Ciekawa jestem tylko, co by mój kapryśny ostatnio zołądek na to powiedział? Widzę po sobie, że im prosciej jem tym lepiej dla mojego brzucha. Jednak jestem łakomczuchem i lubie sobie czasami pomaszkiecic (czyli po śląsku "połasować"_.
OdpowiedzUsuńZapisałaś sie na warsztaty Kalpapady? Jesteś niesamowita! Oni są całkiem blisko nas, ale nie byliśmy tam nigdy. Tym niemniej ich blog wygląda pięknie i profesjonalnie. Żyją w zgodzie z naturą. Są młodzi i pełni sił. Życzę im wszystkiego najlepszego a Tobie bys dobrze czułą sie na tych warsztatach i byś w gronie tych młodych, entuzjastycznych ludzi także o kilka lat odmłodniała!:-)))
Nazwy są egzotyczne ale i figlarne a potrawy czasem smaczne czasem mniej ale warte degustowania. Jedna porcja na pewno nie zaszkodzi, chociaż ja też wolę proste i sezonowe, z naszej strefy klimatycznej. Lubie śląską gwarę, ostatnio myślę o sobie coraz bardziej intensywnie jak o starce.
UsuńMałe szaleństwo z tymi warsztatami ale od początku czytam ich blog i chociaż dają dobre zdjęcia ciekawa jestem, jak to naprawdę wygląda w 6 D. Czy to takie energetyczne i dzikie miejsce do życia jak piszą. A przy okazji czegoś się dowiem, może nawet o sobie. Wiem Olu, że blisko Was bo już sprawdzałam na mapie. Serdeczności
Też jestem ciekawa jak tam jest naprawdę w tej Kalpapadzie! Miejmy nadzieję, że tak samo naturalnie, sympatycznie i ładnie jak na zdjęciach czy w opisach. Ciekawa będę Twojej relacji!:-))
UsuńNa pewno nie wytrzymam i zrelacjonuję, no chyba żeby to były negatywne wrażenia, to litościwie zmilczę.
UsuńSwietne zdjecia porobilas, bo moge czytac nazwy, i po polsku, i troche po angielsku, najbardziej podobaja mi sie te smieszne nazwy takie z fantazja jak 'Boczek Zboczek', 'Kurczak na wakacjach', a najbardziej przypadl mi do gustu 'Ekskluzywny wieprz'
OdpowiedzUsuńTak teraz mamy w Polszcze, że nowości są często w angielskim, czasem czystym a czasem jakąś specyficzną gwarą nuworyszy. Mnie też najbardziej podobają się te zabawne, np:"Wypas po pas", "Piekło w niebie", "Nabita weganka". A "Boczek zboczek" to już palce lizać!
UsuńTe traki to świetna sprawa - ożywiają nasze miejskie życie. Co prawda ceny nieco mnie zaskoczyły ale raz na jakiś czas można zaszaleć. Skrzydełka Buffalo sama robię od wielu lat (są pyszne) i ciekawa byłabym tych kupnych.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam w komentarzach, że nie myjesz kupnych owoców. Włosy stanęły mi dęba. Jesteś ryzykantką :-)! Ja zawsze myję i to dokładnie, bo przecież nie chodzi tylko o bakterie ale i o resztki pestycydów oraz innych chemikaliów.
Uściski !
Mnie też ceny zaskoczyły ale raz na jakiś czas można zaszaleć. Skrzydełka były przepyszne ale przygotowane w głębokim tłuszczu i jestem ciekawa jak Ty je robisz Aniu.
UsuńNigdy nie myłam owoców Aniu i chyba się już uodporniłam a tyle chemii się połyka w wodzie i wdycha w powietrzy, że ta odrobinka na skórkach owoców to już mi nie zaszkodzi.
Skrzydełka piekę w piekarniku. Robię do nich specjalny sos. Cóż to za zapach, a jaki smak !
UsuńJeśli chciałabyś je zrobić, to chętnie Ci przepis prześlę.
Oczywiście, że chcę Twój przepis na skrzydełka, bo chociaż ostatnio staram się unikać smakowitości by nie jeść za dużo, to od czasu do czasu trzeba sobie umilić. Zaraz wyślę list.
UsuńTez robię sobie takie przerywniki w moim wegetariańskim zyciu, gdy gdzies jestem i widze coś smakowitego to nie mogę sie nie skusić.
OdpowiedzUsuńBlog Kalpapady znam, bardzo ciekawe. Teraz chcialam wejśc na ich strone, zeby zobaczyć te warsztaty, ale strona się niestety nie ukazuje, ciekawe dlaczego?
Pozdrawiam serdecznie
Ja też nie jestem ortodoksyjną wegetarianką, przecież nie można sobie odmawiać smakołyków, zwłaszcza jeśli to jest od czasu do czasu.
UsuńLubię ten blog choć w nim nie komentuję ale mi się otwiera. Może to była chwilowa awaria?
Ciekawie to wygląda, znam tylko ze zdjęć i opowieści, ale jakoś nigdy na to nie trafiłam. No ale jak się mieszka na wsi, to nawet ulotek nie ma.:)
OdpowiedzUsuńTeż mnie wystraszył Twój tekst, że nie myjesz kupnych owoców. Że te z działki jesz "prosto z krzaczka", to rozumiem, bo znasz. Ale kupne to nie tylko różne zanieczyszczenia biologiczne, ale i chyba gorsza od nich chemia. Pestycydy i najrozmaitsze środki zapewniające im świeżość i chroniące przed zepsuciem, środki grzybobójcze i inne takie. Brrr...
Serdeczności:)
W moim miasteczku też nie ma takich 'atrakcji', najwyżej dożynki czy smaki jesieni we wrześniu, z tym większą przyjemnością degustuję u siostrzyczki.
UsuńGrażko, czego nie widać sercu nie żal a pestycydów nie widzę. Jak je umyję, zwłaszcza te miękkie jak truskawki, maliny, morele to szybko się psują a nie mam blisko ryneczku by kupować po garstce.
A może pożyję dłużej bo będę zakonserwowana? Najwyżej będę świecić po śmierci :-)
Już nie raz byłam na takich zlotach mobilnej gastronomii i niektóre potrawy naprawdę potrafią zachwycić. Bardzo fajnie jest się wybrać z rodziną na taką małą degustację, a później spróbować wykonać coś takiego samemu w domu. Świetny wpis i powodzenia w dalszej pracy.
OdpowiedzUsuńTeż tak robimy, podjadamy, podglądamy i próbujemy w domu po swojemu. Dziękuję
Usuń