Może czas zmienić nicka, ja już nie jestem mentalnie 'w podróży' choć fizycznie nadal. Ale jak przyjeżdża moja Córcia czas nabiera tempa. W cztery dni cztery miejsca, piąte umknęło bo nie wzięłam kluczy do chatty i trzeba było zmienić plany.
Dzień pierwszy 1. XI - w domu rodzinnym, u Halinki, tam gdzie groby przodków. Rano świeżutkie, jeszcze ciepłe broziaczki z masełkiem i mleczkiem, ulubione danie śniadaniowe przy rodzinnych spotkaniach. Potem gołąbki, tradycyjne danie na dzień 1 listopada, zawsze ciepłe w piekarniku, doskonałe gdy przychodzi się zmarzniętym z cmentarza.
Dzień drugi 2. XI - u bratowej. Zostaliśmy zaproszeni na obiad a potem mieliśmy jechać do chatty. Ale się okazało, że nie wzięłam kluczy i trzeba wrócić do miasteczka. A gdy tam przyjechaliśmy już o zmroku, w mieszkaniu tak ciepło i przytulnie, jak tu wyjeżdżać po ciemaczku do wyziębionej chatty. Zostaliśmy. I było czytanie "Początku" Dana Browna, na zmianę, aż do mojego prawie uśnięcia.
Dzień trzeci 3. XI - w moim miasteczku i w pobliżu. Rano tosty czyli śniadanie na gorąco. Przemyciłam pomidora co nie bardzo się podobało mojemu wnusiowi. Potem zakupy i dopieszczanie czyli maseczki, masaże i na obiad placki ziemniaczane. Full wypas! I zakładają mi fejsa, narazie tylko dla rodziny. Ciekawe czy się polubimy, narazie wydaje mi się bardzo obrazkowy i skrótowy ale nie znam ani procenta jego możliwości. A wczesnym zmierzchem odwiedzamy grób dr Tkaczowa, który odkąd tu mieszkam a więc od lat siedemdziesiątych XX wieku był patronem nie tylko naszej ulicy ale i głównej ulicy naszego miasteczka. A teraz durnowata ustawa dekomunizacyjna zdmuchnęła dobrego lekarza i społecznika i nagle okazało się, że mieszkam na ulicy księdza, o którym nic nie wiem. Ten walec historii nieubłagany jest i przyjdzie czas, gdy i księdza zdmuchnie. Nie lepiej to i taniej nazwać ulice neutralnie, niechby jesienna, sosnowa, fiołkowa, pogodna, radosna .....
Wieczorem jedziemy do miasta wojewódzkiego na koncert do klubu Chilita. Klub obszerny, sale i salki o różnym klimacie, dla każdego coś ciekawego. My siadamy w salce ze sceną, bo przyszliśmy na koncert. Do połowy koncertu nastrojowo i klimatycznie ale po przerwie obok usadowiło się dość głośne towarzystwo początku weekendu czyli kolacja i duuuużo piwa. Drobna dziewczyna z gitarą ma niewielkie szanse.
Dzień czwarty 4. XI - Bieszczady
Wczoraj decyzja, że na całą sobotę w Bieszczady. Ja też. Radość z okazji miesza się z lękiem o kondycję. W dodatku już stara ze mnie szałaputka, do takiego wyjazdu muszę się przygotowywać psychicznie, fizycznie i emocjonalnie a nie tak hop siup. Dobrze, że mam noc.
O ósmej wyjeżdżamy, w miasteczku spokojnie ale za Babicą mgła jak mleko. Wnuk zapada w drzemkę a my wspominamy wcześniejsze wyprawy. Na przełęczy Wyżniańskiej jesteśmy przed jedenastą i szok, parking prawie pełny mimo śniegu i błota na szlakach. Zostawiamy autko pod starym drzewem z widokiem na połoniny.
Idziemy do bacówki pod Małą Rawką i tam kawki, pierożki, klimaty, kocurki i tak jakoś chodzi do południa. Koty są tak oswojone, że włażą na kolanka, na stoły i stołki, na regały z książkami .....
Wreszcie wyruszają, cel to trójstyk na Krzemieniu zwanym Kremenarosem, wyjątkowy szczyt gdzie stykają się trzy granice: polska, słowacka i ukraińska. Przez Małą i Wielką Rawkę.
Ja zostaję w bacówce z kuflem piwka i Piątą Ewangelią Iana Caldwella. Niewiele przeczytałam bo obserwuję turystów zatrzymujących się tutaj na żurek lub coś więcej. Około drugiej przychodzi mama z trójką głośnych, wychowanych bezstresowo dzieci więc się zwijam i idę na Małą Rawkę. Cały czas pod górkę, w błocie i mokrych liściach, w niestosownym obuwiu dobrym do prac na działce przy chatcie, sapię i dyszę, co i raz przystanki na podziwianie widoków a tak naprawdę na wyrównanie oddechu.
Po godzinie dochodzę tu, gdzie już tylko śnieg, nawet kijek nie pomaga, ślizgam się coraz bardziej więc wracam. I wtedy spotykam córeńkę i wnusia. Zmarznięci, ubłoceni i przemoknięci zawrócili z Wielkiej Rawki zostawiając sobie Trójstyk na następny raz. I dobrze bo niezadługo zrobiło się zmierzchowo i bym szalała z niepokoju. O zachodzie wracamy na parking a nocą do mieszkania.
I tak minął dzień czwarty i nadszedł dzień powrotu na zachód.
Ahoj kochani!!!
Piękny czas z rodziną. Zawsze wzruszają mnie Wasze dobre relacje, Wasze wyprawy i widoczna bliskość.
OdpowiedzUsuńMnie też Aniu wzruszają te chwile z nimi i wdzięczna jestem za nich losowi.
Usuńkurcze:) tam już zima??!! A u mnie krzewy mają jeszcze kwiaty:) Taki to ten świat piękny i urozmaicony:) Ale cenna wyprawa,,bo z rodziną to jak największy skarb..jakże piękne te zdjęcia z wnukiem..ja tez chcę już wnusia!!!:):)Spedzaj Krysiu te dni słonecznie i rodzinnie, niech Wasze serducha biją na całego miłością;)):):):
OdpowiedzUsuńZima tylko w górach, poniżej błoto. Ale warto było pobyć tam z najmilszymi. Na nizinach też jeszcze kwiaty, michałki i nagietki. A na krzewach owocki i jagody kolorowe. Piękny ten świat, masz rację.
UsuńPatko, będą i wnuki i będzie miłość bezgraniczna, bezinteresowna i szczęśliwa.
uff!! Czekam na Tę wnusię ,wnusia z utęsknieniem..
UsuńCzekaj ale to nie od Ciebie zależy, to los Dziecków.
Usuńwiem:):)
UsuńOglądam i oglądam Twoje zdjęcia (i Cezary też ogląda!). Napatrzeć sie wprost nie możemy na te bieszczadzkie widoki - tak inne już, niż gdy my tam niedawno byliśmy, bo zimowe. I okolice jeszcze nam nieznane. A przepiekne! Znów budzi sie tęsknota za wędrowaniem...Moze uda sie w grudniu wyskoczyć tam na parę godzin. Wszystko zależy od pogody. W kazdym razie dziekuje Ci kochana za wzruszajacą relacje z podrózy, nie tylko po Bieszczadzkich szlakach, ale po szlakach ciepłej bliskosci rodzinnej, wspólnego bycia w ważnych dla Was miejscach, przezywania razem dobrych chwil.
OdpowiedzUsuńDobra ta nowa książka Browna? Kiedyś lubiłam jego pisanie. I zaczytywałam sie w nim razem z córką. Bo tak dobrze jest czytac coś razem, przezywać razem, komentować na bieżąco, to taki inny rodzaj wędrowania ręka w rękę, dusza w duszę.
Pozdrawiam Cię tkliwie Krystynko, podrózniczko wytrwała i podziwiam za pogodę ducha, siłe i za odwagę, za wciaz żywą chęc wędrowania i poznawania.I Twoją kochaną rodzinkę pozdrawiam. Dobrze na Was popatrzeć, dobrze poczytac o tak serdecznej i pełnej porozumienia bliskosci!:-))***
Niewielka różnica w czasie a jakby inna pora roku. Już bez kolorów ale z wyraźnym rysunkiem kory, pni, gałęzi ... Trasa łatwa, bacówka urokliwa - warto tam chodzić o każdej porze roku. Oczywiście z najmilszymi najlepiej ale i samotni wędrowcy się tu odnajdują.
UsuńKsiążka w podobnym stylu jak poprzednie ale jest i tajemnica bez rozwiązania i zagadki bez odpowiedzi i sensacja i filozofia i duchowość i religijność. Ja tam go nadal lubię.
Dobrze jest i czytać razem i razem oglądać filmy, komentować, żartować, wspominać i dywagować.
Dziękuję Olu za tak serdeczny i ciepły odbiór, pozdrawiam osobiście i w imieniu najmilszych. Ja też wpadam do Was ogrzać się miłością, czułością i troskliwością.
Ahoj tam na górze!
Tym razem to rzeczywiście w podróży. Wciąż z miejsca na miejsce. Ale z najbliższymi takie podróżowanie jest najlepsze. I oby takich rodzinnych podróży jeszcze wiele w życiu się przytrafiło :)
OdpowiedzUsuńW podróży fizycznie jest trochę męcząco ale psychicznie i duchowo ładuje się akumulatory na długo. A z taką słodką ekipą to wielka przyjemność.
UsuńOby Tino!
Wspaniale spędzony czas,tylko pozazdrościć.
OdpowiedzUsuńMożna pozazdrościć a można wziąć przykład Bajo :-)
UsuńFajne masz rodzinne spotkania, gratuluje ze jestes taka aktywna, a wyprawa w gory o tej porze roku godna podziwiania.
OdpowiedzUsuńTeresko, na co dzień mieszkam sama dlatego tak mnie cieszą odwiedziny dziecków. Samej dobrze, robi się co chce albo nic nie robi ale z dziećmi pełniej, weselej i radośniej.
UsuńOj, zimowo tam. Nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńMy kiedyś z rodzicami wędrowaliśmy w wakacje. Zresztą tylko wtedy mogliśmy. Były noclegi w namiocie, gotowanie posiłków na kuchence turystycznej, kąpiel w potoku, dzikie maliny...:)))
Ja już ostatniego Dana Browna przeczytałam.:))) Lubię jego powieści. Czasami skłaniają do zadumy i zaskakujących wniosków.
Fajne koty.:) Zaraz, to przecież z Tobą byłam w takiej kawiarni, gdzie omal na kocie nie usiadłam, bo leżał na krześle i nie było go widać.:)))
Co to są broziaczki?
Serdeczności:)
Wiem Grażko, letnia z Ciebie dziewczyna.
UsuńMy z rodzicami też wyjeżdżaliśmy na łono Natury nawet w soboty i niedziele, zawsze z namiotem, stąd pewnie moja miłość do wędrowania i minimalizmu.
Brown nigdy mnie nie zawiódł, nie obniża lotów, każda jego książka wciąga i skłania do zastanowienia.
Właśnie, klimat bacówki też przypominał tę kawiarni a koty królowały, wypatrzyłam ich w jadalni cztery.
Broziaki zwane czasem proziakami - mąka, woda, soda i sól. Zagnieść ciasto, uformować najlepiej rękami placuszki na grubość palca i piec najlepiej na blasze ale może być też w piekarniku. Podawać na gorąco z masełkiem i ciepłym mlekiem. Och i ach!!!
Bardzo miło przeczytać taką relację z rodzinnego spotkania. Cztery dni a jakże intensywnie spędzone, podziwiam za chęci a przede wszystkim dobrą kondycję.
OdpowiedzUsuńJednak za to Twoje wyjście w nieodpowiednim obuwiu, samotnie, było niewłaściwe. Myślę, że dostałaś burę od dzieci.
Fajne masz dzieci Krysiu i widać, że bardzo Cię kochają.
Moc serdeczności przesyłam:)
Tak Renato, to był szczęsny czas i cieszę się, że mam jeszcze tyle chęci i siły na takie eskapady. Ja wprawdzie tylko krążyłam wokół bacówki, nie przekraczałam strefy śniegu więc było bezpiecznie, mimo kaloszy. Dzieci miały stosowne buty a jednak wyżej było tyle mokrego śniegu, że wrócili przemoknięci i przemarznięci. Więc kto kogo mógłby zbesztać?
UsuńWspaniałe mam dzieci i wnuki i jestem za to nieustająco wdzięczna.
Pozdrawiam listopadowo
Brrr, brrr! jaka breja śniegowa, jeszcze nie chcę:-)
OdpowiedzUsuńBieszczady magicznie przyciągają, nawet w niezbyt dobrą pogodę, dzielna byłaś, w takim błocku na szlak się wybrałaś; młodym to nie przeszkadza, a nam już trzeba uważać na przeszywające wiatry; bacówkowe klimaty jak najbardziej, bywałam tam często na początku lat 80-tych, moje pierwsze chodzenia po górach, i były tam z drewna znaki zodiaku wokół poustawiane, i szlaku na Caryńską nie było, i ludzi mało; miło na Was popatrzeć, bo dobrze Wam ze sobą; pozdrawiam serdecznie.
Oj przyciągają i tak naprawdę nie wiadomo czym bo są inne, bardziej nawet piękne okolice a ten klimat bieszczadu nęci, kusi i wabi. To te bieszczadzkie Anioły z zielonym kilonkiem. Błoto, breja i wiatr rzeczywiści dają w kość ale i tak nie żałuję. Teraz w bacówce ludzi sporo nawet w taką pogodę, szlak łatwy zwłaszcza od przełęczy wyżniańskiej.
UsuńDziękuję Marysiu, ten kto ma szczęśliwą rodzinę widzi to u innych.
Krysiu ,piękna wycieczka i ogólnie cztery dni wypełnione po brzegi::))Podziwiam Ciebie za chęci w podróży::))Ale jak ma się kochającą rodzinkę ,to fajnie jest i bezpiecznie. Można jeździć gdzie oczy poniosą::))Życze zdrówka::)Fajna rodzinka ,fotki super i ten śnieg::))))
OdpowiedzUsuńCzas z rodzinką zawsze intensywny, przyjeżdżają na kilka dni i chcą odwiedzić jak najwięcej, sama to Danko doskonale rozumiesz, gdy przyjeżdżasz do kraju. Dziękuję pięknie, śnieg tylko w górach.
UsuńPięknie Krystynko! Nie jest źle z Twoją kondycją, skoro nawet sama na Małą Rawkę chciałaś. Jednak śnieg i listopadowa aura nie są najlepszymi kompanami takich zamiarów. Dobrze, że wszyscy zawróciliście. Szkoda zdrowia i nie ma po co kusić licha. Ale i tak wycieczka była piękna, a przebywanie z bliskimi jeszcze dodało smaku. Zyczę Ci wielu cudnych chwil z bliskimi bez względu gdzie z nimi będziesz. pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńTy przecież najlepiej znasz te szlaki Bożeno, rzut beretem od twojej Wyluzowanej. Zawróciliśmy, bo oprócz osiągnięcia celu chcieliśmy też widoków i przyjemności posiedzenia na szczytach a wiało i duło bardzo.
UsuńAle zjedliśmy w bacówce grule z bundzem podobno ostatnie w tym sezonie.
Nie ważne gdzie, ważne że z bliskimi, dni wypełnione po brzegi i zawsze pełne optymistycznej radości, czego chcieć więcej? urzekło mnie to wasze wspólne czytanie na głos. Tak swojsko, rodzinnie, przytulnie.
OdpowiedzUsuńFacebook? założyliśmy mojej Mamie, z początku miała opory, ale teraz śmiga po nim jak po lodzie, a Mój Tato- mimo iż jest przeciwnikiem takich portali, co chwilę mówi- zajrzyj na tego "fesjbuka" i zobacz co tam słychać nowego u wnuczków- głownie chodzi o zdjęcia. Mimo iż my wszyscy zapychamy skrzynkę mojej mamy fotkami non stop ;),,, pozdrawiam
Dużo czytamy, razem i osobno, taka rodzinka. I często te same książki i nastolatek i Mama i Babcia. Ja też założyłam by podglądać co u dzieci i wnuków, może jak się rozkręcę będę przeglądać co u znajomych. Teraz komunikacja obrazkowa ale czasem jedno zdjęcie szczęśliwego wnusia warte więcej niż tysiąc słów.
UsuńJak miło, kiedy pokolenia łączą wspólne wędrówki, wieczory, miejsca. Z przyjemnością znowu do Ciebie zajrzeć i poczuć się jak u bliskiej znajomej.
OdpowiedzUsuń