piątek, 5 lipca 2019

Wokół Nałęczowa

Ale nie samym kurowaniem i zabiegami kuracjusze żyją, są jeszcze wolne popołudnia, wieczory i niedziele. W pierwszą wolną niedzielę, oczywiście najpierw pojechałam do Kazimierza Dolnego. Byłam tam już wprawdzie kilka razy, ostatnio z przewodnikiem dwa lata temu wiosną ale być tak blisko i nie odwiedzić tego urokliwego miasteczka - niemożliwe. Ale w niedzielę, w wakacje, latem, w upalną pogodę Kazimierz to wielki, tłoczny, hałaśliwy, turystyczny kombajn, takie wesołe miasteczko. Ruch, gwar, tłum, kramy restauracje, bary, kawiarnie, parkingi ... Tłumy z dziećmi, młodzieżą, aparatami, lodami, frytkami, napojami, kogutami, balonikami, piszczałkami... To już nie dla mnie. O zwiedzaniu, niespiesznym łazęgowaniu, spacerowaniu mowy nie było, wytrzymałam 3 godziny. Nigdy w niedzielę, nigdy w letnią niedzielę, nigdy w wakacje do turystycznych atrakcji.

W drugą niedzielę wybrałam się do Lublina w interesach i na stare miasto. Lepiej było się nie wybierać bo interes pospiesznie i słabo załatwiony a dogrzało mocno, w mieście było 34 stopnie. Więc tylko dookoła dworca i do Nałęczowa, nic by mnie nie skusiło na starówce w taki upał.

A w międzyczasie imprezki w Nałęczowie, po raz pierwszy organizowany Nałęczowski festiwal otwartych ogrodów. Do atrakcji dowozili chętnych meleksami retro.

Pierwszy ogród to "Upojna kraina kwiatów i wina". Można było wracać też meleksem po godzinie ale szkoda było opuścić te zacne wina białe i czerwone Pana, te aromatyczne naleweczki autorskie Pani. Więc wróciłam na piechotę, upojnie upojona, o zmroku, przez wąwóz Pana Aleksandra Głowackiego.

Nazajutrz zdążyliśmy odwiedzić dwa siedliska. Pierwsze to siedlisko u Krzysztofa w Drzewcach. Tu była pogadanka, zwiedzanie, oglądanie, dzielenie się doświadczeniami tkackimi i sadowniczymi. Gdyby było więcej czasu można by skorzystać z warsztatów tkackich i oglądnąć galerię rzeźb.

Drugie to w ogrodzie Anny Dąbrowskiej "Szydełkiem w ogrodzie wydziergane". Tutaj odpoczywanie w cieniu stuletnich drzew przy wodzie z miętą, oglądanie serwetek wyeksponowanych też w formie wirujących na gałęziach łapaczy a potem zwiedzanie ogrodu.

I jeden zorganizowany, autokarowy wyjazd do Wojciechowa słynącego z tradycji kowalskich.
Najpierw zwiedzanie Muzeum Kowalstwa i Muzeum Regionalnego, mieszczącego się w starej Wieży Ariańskiej, wybudowanej w XVI wieku dla funkcji obronno-mieszkalnej.
Potem lokalny, modrzewiowy kościółek, którego ołtarze zdobią kurdybany, barwione skóry dekorowane tłoczeniami, złocone i malowane. 
I oczywiści kuźnię, gdzie się akurat odbywały warsztaty
A na końcu karczmę słynną z golonek, podobno przepysznych. I ja skusiłam się na najmniejszą, 300 g z wielką kością ale, no cóż, jadałam dużo lepsze.

8 komentarzy:

  1. Przepięknie Krysiu spędzasz czas, odpoczywasz, w końcu trzeba i się należy ! Ja 14 sierpnia wyjeżdżam rodzinnie , bo z mamą do Krynicy Zdrój tam też jest co zwiedzać i fociać. Krysiu pewnie też planujesz rodzinne wakacje?, bo solo fajnie, ale z rodzinką jest jeszcze lepiej :) :) Spokojnego powrotu i słonecznych dni życzę :)

    Agnieszka , Łódź

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krynica urokliwa, choć bardziej jak Kazimierz niż Nałęczów bo to duży kurort, wypasiony i elegancki. Jest gdzie się lansować ale jest i gdzie wypocząć czyli dla każdego coś dobrego! I tak jest z wyjazdami, dobrze czasem solo a czasem rodzinnie.

      Usuń
  2. W jakież atrakcje obfituje Twój wyjazd, wyczesane w okolicy wszystkie imprezy i rzeczy warte zobaczenia; tak nam obrzydły Bieszczady, nigdy w niedzielę, latem, a do tego łupią niechrześcijańsko turystę aż trzeszczy; mamy przykład tylko na pstrągu, bo lubimy, toż to złota ryba:-) ale przecież nikt nie zmusza, prawda? jak Ci dobrze, u nas pełnia sezonu remontowego, dom trzęsie się od piłowania i wiercenia, pył i gipsowe ślady, a my w tym mieszkamy, z psami, kotem kuternogą, dobrze, że dziecięta na ten czas u drugiej babci; ale widać już światełko w tunelu:-) wykuta ramka ze scenką rodzajową toż to majstersztyk, widziałam w arboretum w Bolestraszycach metalowe kwiaty, specjalnie z rdzą, fantastycznie wyglądały na tle zieleni, trwałe na wieki, choć natury nie przebije:-) kiedy wrócisz, na skraju będzie już prawie jesiennie, za to chłodnie i może grzybowo, na razie w lesie cicho, nad czym boleje nasza babcia, nudy w tej Radawie:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marysiu, kurowanie głównie do obiadu, czasem do kolacji a reszta dowolna a ja nie lubię siedzieć w pokoju przy TV, więc mnie nosi. Tak, te atrakcyjne miejscówki w wakacje to nieporozumienie, trudno tam o wypoczynek. Współczuje remontu w trakcie ale potem będzie wygodniej, po to w końcu na niego się decydujemy. Te kowalskie dzieła bardzo misterne, mnie się dotychczas kowal kojarzył tylko z podkowami i bramami, ogrodzeniami a tu takie cudeńka. Za chwilę jadę na skraj, ciekawa i stęskniona ale grzybków sie jeszcze nie spodziewam, bo u nas czas na grzyby to październik, takie to lasy.
      Serdeczności

      Usuń
  3. No to pozwiedzałaś, świetnie. Mnie najbardziej, jak sądzę, przypadłaby do gustu ta winnica i pewnie wracałbym razem z Tobą pod rękę "tropem węża". Ogrody tez pewnie ciekawe, a kuźnia - super sprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grzech by było tylko spacerować po parku jeśli tyle atrakcji wokół. A spacer o zmroku mrocznym wąwozem, gdy szumi w głowie, to przygoda niezwyczajna w moim wieku. Nie tak ogrody jak ludzie w tych ogrodach bardzo ciekawi. A kuźnia mnie zaskoczyła rozmaitością wyrobów.

      Usuń
  4. a ja sądziłem, że kuracjusze, to raczej trzymają się bliżej źródeł kuracji, a nie interesy ubijają w ościennych miastach. A jeśli zwiedzają ogrody z kieliszkiem w ręku, to w nim woda z siarką, czy jakimś innymi mineralnymi szaleństwami, a nie młode winka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interes był osobisty, trzeba było rozpoznać połączenia powrotne, bo skomplikowane. Winko wcale nie było młode a często w kieliszkach były naleweczki. To też kuracja bo nie tylko "in aqua sanitas". Sądzisz i błądzisz ale to nic złego.

      Usuń