Trzy dni na skraju - nachapałam się śnieżnej zimy do syta. Zaczął padać już od zmroku więc siedziałam na tarasie pod kołdrą i patrzyłam, słuchałam a nawet wąchałam i smakowałam. Płatki prawie bezszelestnie osiadają na wszystkim.
Raniutko, skoro świt, wyskakuję z wyrka i wybiegam z aparatem, tylko w dresie i walonkach. Świat w matowej ciszy, bieli i szarościach, wielkie czapy na wszystkim, iglaki uginają się i rozcapierzają, trzeba będzie je uwolnić i podwiązać. Ale w tej ciszy słyszę cichutkie kap, kap, pac, pac, pac. Oho, 0 stopni, trzeba się spieszyć by uchwycić tę cudną zimę.
Wracam do izby, przebieram się i wypijam małą kawkę bez mleczka. Brr, paskudztwo, nawet z miodem. Robię jeszcze kilka fotek z okien, coraz jaśniej ale nad łąkami mgły.
Kierunek sklep, bo brak mi mleka, mleczka, serka, śmietany, mam smak na białe. No właśnie, nabiał bo na biało! Że też nigdy się nie zastanawiałam dlaczego nabiał. Idę, focę i coraz to pac, pac, pac na mnie i na aparat. Staram się omijać drzewa i okrywać aparat ale to nie zawsze możliwe, czy to mu nie zaszkodzi? Po drodze zaglądam do mosteczka, podobno przeprawa możliwa ale ja jakoś niewiele widzę, mosteczek urwany w połowie ale przed zakolem jakieś drabinki i pomosty, jakieś niewyraźne ślady. Rozpytam u sąsiadów. W sklepie kupuję jeszcze pomidora, taki kolorowy akcent w koszyku. Gdy wracam znowu focę jak szalona bo coraz więcej pac, pac i kap, kap, czy utrzyma się śnieg do popołudnia? Aż wreszcie stop, czas wracać do chatty bo bateria się świeci na czerwono i już pora na obiad a jam jeszcze bez śniadania. Jak wybrać kilkanaście z ponad setki?
W izbie gotuję makaron i zjadam na gorąco z mlekiem a na drugie kanapka z masłem, serkiem i pomidorem. Teraz czas by popracować bo drzewa, krzewy a zwłaszcza iglaki stękają pod ciężarem mokrego śniegu ale nie tak zaraz po jedzeniu więc jeszcze wychodzę na pobliski spacer.
Po powrocie strącam rękami i tyczką ciężkie poduchy śniegu ze swoich jodełek, sosenek, tuj, bukszpanów, cisów, aż odzyskują smukłe sylwetki. Zmiatam śnieg z autka.
Potem wreszcie obcinam w stole dwa najbardziej przeszkadzające rogi, o które bezustannie obijałam i siniaczyłam udo i skracam nogi stołu o kilkanaście cm. Wyszło krzywo, zwłaszcza nogi różnej wysokości pomimo mierzenia. Dla wyrównania podkleiłam nóżki podkładkami z filcu a o wykończeniu rogów pomyślę później bo jeszcze nie wiem, czy nie utnę też pozostałych. Ja tam jestem zadowolona, ze stołu zawalidrogi zrobił się niepiękny ale zgrabny i wygodny stolik a do niego blisko z foteliska, łóżka i tapczanu. A jak mi się znudzi, wystawię go na taras przy fotelu.
Po robocie robię przerwę i czytam przy oknach z widokiem ale widoki nie zachwycające, śniegu więcej na ziemi niż na drzewach i krzewach. Zabieram się za gotowanie obiadu na dwa, trzy dni.
Wieczorem znowu pada świeży, puszysty, miękki. A nazajutrz jeszcze cudniej i jaśniej, nie ma mgły i jest minus 5 stopni, już się tak nie spieszę i spokojnie zjadam śniadanie z widokiem.
Niestety, znowu od nowa trzeba otrzepywać iglaki, odśnieżać autko i wokół ale tym się będę martwić potem. Narazie ubieram się i wychodzę na długi spacer do lasu, pewnie i tam będą na mnie spadać płaty śniegu ale może mniej niż wczoraj bo chłodniej. Dziś cisza już nie taka jedwabista i przyjemna, raczej sztywna i twarda. I chociaż na zdjęciach nie widać różnicy, szósty zmysł czuje, że to już nie miękkie, kocie futerko ale Królowa Śniegu tu panuje!
I znowu setka zdjęć i trudno wybrać kilkanaście.
Przemokłam i przemarzłam, w izbie ogień wygasł ale jeszcze ciepło. Rozpaliłam ogień z drasek od Ministra, który już odpoczywa na zielonych pastwiskach. Na szczęście wczoraj wieczorem ugotowałam obiad więc teraz tylko odgrzałam na płycie piecyka. Potem wyszłam pozbawiać czap śniegowych iglaki i autko, dziś trudniej, bo mrozik trzymał śnieg mocno i przy otrząsaniu połamałam trochę gałęzi. Zgrzałam i zasapałam się przy tym, więc wróciłam do izby i do wieczora i nocy siedziałam przy oknach i na tarasie i czytałam po raz któryś "W syberyjskich lasach" i "Zew Natury". Co i raz odkładam książkę by zadumać się i porównać tam i tu i doceniam jaki tu mam komfort. Ale chociaż to wszystko wiem i rozum mówi mi, że i wiek i płeć nie po temu, marzą mi się platonicznie takie przygody. Następny post będzie chyba o bezrozumnych, platonicznych marzeniach i pragnieniach.
Nazajutrz jeszcze zimniej, w izbie ledwie 10 stopni bo nad ranem już nie podkładam, choć ostateczna decyzja o wyjeździe jeszcze nie podjęta. Pod dwoma kołdrami, z "Mroczną materią" i kubkiem gorącej kawy, miło i przytulnie, nie chce się wyjść na na zewnątrz. Czas się zwijać ale z tyłu głowy krąży myśl: czy otworzę drzwi autka? czy zapali? czy otworzę bramę? Wczoraj wieczorem profilaktycznie okryłam furkę plandeką ale śnieg właściwie nie padał, tylko mróz coraz większy, więc może pod tą plandeką jeszcze gorzej? Nawet boję się spróbować, na wszelki wypadek, gdyby się udało, sprzątam, zmywam i pakuję. Dziś cisza już coraz mniej satynowa i przyjazna, bardziej nieprzyjemna i groźna.
Z wiekiem coraz bardziej się rozwija i umacnia ta moja Olaboga. To, że tysiące razy autko było niezawodne, że nawet jak coś się wydarzyło to dawałam radę, umyka i odsuwa się w niepamięć. Teraz mocny, świadomy lęk, że się nie uda ale jednocześnie lekka, podświadoma wiara, że może się uda, bo po co bym sprzątała, zmywała i pakowała?
Zaczyna padać, czas podjąć decyzję. Zdejmuję plandekę - drzwi autka się otwierają! Przekręcam kluczyk - zapala od pierwszego razu!! Pakuję zioła, torby, koszyki, śmieci ... Zamykam okiennice, prąd, drzwi ... i stop! Nie otwiera się kłódka od bramy. Zamarznięta na amen. Próbuję chuchać i dmuchać, wtykać klucz ale nie pomaga. Więc otwieram drzwi i prąd, zagrzewam wodę w czajniku, wlewam wrzątek do foliowego worka, przykładam do kłódki z jednej i drugiej strony. Znowu chucham, stukam i klik - się otwiera. Zamykam prąd i drzwi. Pada coraz obficiej.
Jeszcze ostatnie fotki i w drogę. Znowu dałam radę. Niech tak się zawsze dzieje.
Zdjęcia piekne! Nie dziwie się, że trudno było Ci cos z nich wybrać a coś odrzucić. Te widoki na nich są odbiciem Twego stanu duszy, jej zachwytu i uwznioślenia a trudno dzielic dusze na kawałki i poddawać jej zachwycenia okrutnej selekcji...
OdpowiedzUsuńDobrze, że udało Ci sie wyjechać z chatty bez problemu (bo incydent z zamarzniętą kłódka był w sumie niegroźnym psikusem Królowej Śniegu, ona lubi sie tak czasem z człowiekiem podroczyć!:-)
Śniegu na naszej górce całą masa! Nic nie zapowiada końca opadów! Ciekawa jestem jak jest teraz na dole w miasteczku - od tygodnia tam nie byliśmy, zjadamy zapasy, na troche jeszcze nam starczy!:-))
Pozdrawiam Cie z serdecznym uśmiechem, Krystynko i miłego wekendu życzę!:-))
Śnieg taki cudny to coraz rzadszy widok, zwłaszcza u nas na nizinach, stąd ta potrzeba zatrzymania i utrwalenia, choćby na zdjęciach.
UsuńTak właśnie jest w zimie, więcej strachu niż trudności. I stare autko przyprawia mnie o lęk. Tak już chyba będzie coraz częściej, z wiekiem coraz bardziej aż do starości, gdy już będzie wszystko jedno. Na razie daję radę i dziękuję, gdy się udaje.
U Was na górce Królowa rządzi i nie da się przepłoszyć. A w miasteczku pewnie szaro i brudno, dobrze mieć wielkie, zacne i obfite zapasy zgromadzone przezornie jesienią. Weekend tylko mignął i już trzynastego. Walentynkowe pozdrowienia serduszkowe Wam przesyłam.
Zima nadal mocno trzyma na górce. Wczoraj byliśmy w miasteczku, a tam jakby wiosennie!
UsuńDziękujemy za walentynkowe pozdrowienia i również serdecznie pozdrawiamy!♥♥
To macie dwie pory roku równocześnie, jak na zawołanie.
UsuńNiestety, moja nienumeryczna klawiatura nie robi takich serduszek :-(
No i to jest klimat zimy jakiej mi brakuje na moim kawałku ziemi....
OdpowiedzUsuńU mnie to też rzadkie wydarzenie, dlatego tyle zdjęć dla upamiętnienia.
UsuńDzielna jesteś!:) Piękna ta zima u Ciebie, u nas już był śnieg. Jest taki stan zawieszenia - ni to ni owo. Męczące to takie.
OdpowiedzUsuńW ostateczności można spróbować użyć zapalniczki do rozmrażania, ale są takie fajne rozmrażacze do zamków. Ja kiedyś nosiłam taki w torebce, kiedy zostawiałam samochód gdzieś na parkingu, a były mrozy.
Serdeczności:)
A tam dzielna, trzęsę portkami ale jakoś daję radę i z mrozem i z awariami. Taki śnieg to u nas rzadkość, drugi taki tej zimy.
UsuńMam taki rozmrażacz ale sama nie wiem gdzie a zapalniczką nie radzą. Ale zimą tyle jest możliwych awarii w starym samochodzie że trzeba by wozić całą torbę przydasi.
Walentynkowe serduszka zasyłam
Też tak mam, dziesiątki zdjęć, a najbardziej tych zza szyb auta, kiedy mąż prowadzi, a ja widzę tyle interesujących miejsc; ale co, jak zwykle poruszone, ucięte, bo inaczej musielibyśmy zatrzymywać się co chwilę:-) liski wyglądające z dziupli niezmiennie rozczulające, bardzo mi się podobają; zima jest cudna, ale niesie ze sobą różne niedogodności, nasza babcia zimą nie rusza do Radawy, jesienią domek zamknięty na cztery spusty do wiosny; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńA wiesz Marysiu, że ja też robię zza szyby i to prowadząc ale tylko na bocznych drogach i sama nie wiem po co bo rzadko się udają. Ale jak się oprzeć gdy śnieg albo jesienne liście albo majowa zieleń? Będę focić liski póki będą wyglądać z dziupli, co to za farba, że trzyma już trzeci czy czwarty rok? Ja mam nadzieję, jeszcze kilka lat bywać tam cały rok a jak już zostanę prababcią też będę zamykała na sezon zimowy.
UsuńSerdeczności walentynkowe przesyłam, serduszko dla Jasiczka.
Piekna pasja tak lubic fotografowac jak Ty. Zima na zdjeciach przecudna, bialo, czysto, cicho i czarodziejsko.
OdpowiedzUsuńKrystynko, lubie czytac jak opisujesz codziennosc w lesnym Twoim domku.
Oj Teresko, pasja a nawet uzależnienie, mogę zapomnieć telefonu ale aparatu nie. A taka czysta i cudna zima u nas coraz rzadziej, stąd jak już się pokaże focę bez opamiętania.
UsuńDziękuję, że tu gościsz z tak daleka, codzienność jest magiczna jak się umie zatrzymać i przystanąć w biegu.
Pozdrawiam walentynkowo i z sympatią.
Jesteś dzielną kobietą! Zdjęcia piękne, tęsknię za śniegiem i zimą, dość tej naszej szarugi.
OdpowiedzUsuńMoże to dzielność, bo chociaż się boję nie pozwalam by strach pozbawiał mnie przyjemności. A jak to mówią: "Nie ma ryzyka, nie ma zabawy"
UsuńOk. Podziwiam Cię mimo wszystko!
UsuńO Pani, wzruszasz mnie!
UsuńPiękna zima jak w bajce. U mnie też podobnie, a śnieg jeszcze leży.
OdpowiedzUsuńZima to piękno i trud zarazem, gdy zamarznie autko, brama, droga oblodzona lub nieprzejezdna, wiem wszystko to już przerobiłam. Ale czymże byłby świat bez zimy?
Uściski Krystynko.
U Was Amelio zima zawsze ładniejsza i dłuższa, tu na południu to coraz rzadsze. Zima, jak samo życie to radość i trud, oczarowania i rozczarowania, zyski i straty. Ale czy docenilibyśmy radość, oczarowanie i zysk gdyby nie było przeciwieństw i tego wszystkiego co pomiędzy?
UsuńPozdrawiam
Czy o tej porze roku masz jakiś sąsiadów, czy jesteś sama w czasie takich kilkudniowych wyjazdow ? Też bałabym się o samochód, o przejezdną drogę - samej trochę trudno udawać pług śnieżny :-). Pełna uznania serdecznie ściskam !
OdpowiedzUsuńBliskich sąsiadów nie ma, czasem wpadają na kilka godzin ale mam dalszych, w odległości kilometra. To wprawdzie nie odległość wzroku i głosu ale daje to jako takie poczucie bezpieczeństwa. Zawsze jest wyjście, jakby się nie dało wyjechać to bym zostawiła autko i poszła na piechotę na przystanek. Wracałabym cztery godziny zamiast jednej.
UsuńKiedyś odpuszczę i zostanę w miłym mieszkanku, ale " my możemy być w kłopocie ale na rozpaczy dnie, jeszcze nie, długo nie". Serdeczności Aniu
Uwielbiam taką zimę ,i ten puch na drzewach::))U nas leciutko mrozi i leży śnieg. W tym roku mamy normalna zimę ,ale bez niespodzianek.Krysiu fajnie sobie wypoczywasz::))A może skorzystasz z mojej rady,kłódki zimą dobrze jest nasmarować wazeliną ,nawtykać w otworki i zobaczysz ,że łatwo się otworzy.Wazelina w kremie .Pozdrawiam cieplutko....Widzę ,że już jeziorko masz ::))
OdpowiedzUsuńJa też Danko, uwielbiam takie zimowe dni:-) Szkoda, że u nas ich tak mało.
UsuńZabezpieczam kłódki i zamki płynem wielofunkcyjnym WD-40 ale nie zawsze się sprawdza. Dziękuję za radę, poszukam wazeliny w kremie. Jeziorko w śniegu wygląda cudnie ale to narazie błotniste bajoro.
Serdeczności pezesyłam
Jest w Tobie tyle energii, tyle chęci do pracy, do pokonywania trudności. Twoja zima na fotkach to przepiękny film. Powiedz mi, dlaczego młodzi ludzie są teraz tacy leniwi, otyli, narzekajacy, pesymistycznie nastawieni do świata, bo ja nie rozumiem. Myślę, że to nasza młodość, nie łatwa, pełna obowiazków, trudnych i biednych chwil sprawiła,że jesteśmy wiecznie głodne życia, głodne spełniania marzeń, 'wiecznie w drodze'i niech to trwa długo. Czego Tobie i sobie życzę.:-) Serdecznie i cieplutko pozdrawiam.:-)
OdpowiedzUsuńDni energetyczna, pełne chęci przeplatają się u mnie z takimi pełnymi apatii i splinu. Nie wszyscy młodzi są gnuśni i otyli, moja córeńka pełna energii, planów, zachwyceń, emocji. Ale wiem o czym piszesz bo znam i takich roszczeniowych młodych ale to nie ich wina, że nie mieli takiej młodości jak my, trudnej i chmurnej. Mieliśmy więc pecha?, szczęście? Taka karma i cieszmy się tym, co chcemy i możemy. Serdeczności zasyłam.
UsuńMasz rację, zbyt uogólniłam postawy młodych. Wiem, że są 'iskry', pełne werwy, ale i odpowiedzialności, i humoru, i empatii. Przebywanie Z takimi jest radością.
UsuńLudzi są różni, czy młodzi czy starzy - energetyczni i ospali, pracowici i leniwi. I to może jest dobra wiadomość, nie jest z nimi nudno i monotonnie.
UsuńPozdrawiam