Ale wszystkie one nie do kupienia.
Po co mi To jak mam chattę ma skraju? Napalona tak nie myśli, chce i już.
A narazie nacieszam się domkiem, który nie jest ani cacuszkiem ani ruinką. Ale jest moim pocieszeniem i bonusem do diety warzywno-owocowej.

Jak to na wyjeździe zorganizowanym jest trochę rygoru, posiłki, zabiegi i atrakcje o określonych porach, To miła odmiana po moim dotychczasowym trybie życia, gdzie hasłem przewodnik jest: "co masz zrobić dziś zrób pojutrze a będziesz mieć dwa dni wolne"
O 8-mej gimnastyka na świeżym powietrzu i to znaczy, że naprawdę świeżym, pachnącym, pełnym jodu. Po nim prysznic i śniadanie (sok, dwie kolorowe i wymyślne surówki, gotowane warzywa i owoc na wynos - w takiej własnie kolejności) O 10-tej w planie jest wyprawa z przewodnikiem czyli dwu, trzygodzinny spacer po zdrowej, leśnej, wodnej i łąkowej okolicy zwany ścieżką zdrowia ale w tym czasie są też zabiegi i wtedy dylemat. Ja wybieram zabiegi i po nich wychodzimy na krótsze wyprawy w małych podgrupach. Często na spacer zabieram aparat.O 13 tej obiad czyli to co rano tylko z innych warzyw plus zupa krem. Po obiedzie znowu zabiegi a kolacja o 17 tej ( to samo co na śniadanie tylko inne warzywa). Tylko warzywa i owoce, ani kleksika śmietany, ani strużynki masełka ani kropli oliwy. Ani ziemniaczka ani ryżu ani kromeczki, o serze, mleku, fasolce - zapomnij. Słodycze be, mięso i ryby zakazane, takoż kluseczki, pierożki, naleśniczki .... tu bym mogła w nieskończoność ....
Ale najdziwniejsze jest to, że nie jestem głodna i nawet w tej długiej 16 godzinnej przerwie od 17 tej do 9 nie zdążę zjeść tych owoców na wynos. To pozostałe zapasy z czterech dni i tygodnia.
Minął prawie tydzień. Nie polubiłam surówek, może nawet wręcz przeciwnie ale nikt mi nie zarzuci, że nie próbowałam. Próbowałam i to w ich najlepszym wydaniu i ... nic, zero obopólnej sympatii. Od soboty przechodzę wiec na dietę makrobiotyczną. Ale dzień warzyw gotowanych i surowych owoców będzie, mam nadzieję, stałym punktem mojego tygodnia.
Minął prawie tydzień. Nie polubiłam kijków do chodzenia, może nawet wręcz przeciwnie ale nikt mi nie zarzuci, że nie próbowałam. Próbowałam i ... nic, null. To nie dla mnie, nie będzie pary z nas. Od soboty przechodzę wiec na rower.
Dziś znowu mam zagadkę. Co to za bluszczyk nie kurdybanek? I jak go rozmnażać?