wtorek, 26 maja 2015

Pellegrina w podróży

Po trzech tygodniach poza domem, krótki czas na uporanie się z zaległościami i już mnie w dal poniosło. Ma rację moja miła Przyjaciółka, że teraz, w tej wiośnie, żyję szczególnie aktywnie i ciągle w ruchu. Może i za aktywnie i za bardzo w pędzie. Ale poleniuchowałam całą zimę i czas na odmianę.
I teraz tydzień w ciągłej, majowej podróży. Piąty miesiąc, pięć miejsc, pięcioro ludzi, pięć emocji i pięć klimatów.

1. Dwa dni w B. 
Załatwianie w miasteczku i mieście wojewódzkim spraw zaległych i uzbieranych przez trzy tygodnie nieobecności. Samojedna i samorządna. Przewietrzanie i odkurzanie. Trzy wielkie prania. Suszenie i pakowanie na tygodniowy objazd. Chociaż w domu zazieleniło się na parapecie i na balkonie. Ale już niedługo, bo weszła ekipa do ocieplania budynku i każą wszystko usunąć z balkonu.


2. Sobota i niedziela u Cesi Marty
W drodze do chatty, choć dookoła, odwiedziłam Cesię Martę. Martwiłam się o nią chociaż byłyśmy w telefonicznym kontakcie, bo ona po lekkim wylewie spowodowanym długotrwałym stresem. Na szczęście to bardziej ostrzeżenie i pukanie. Wieczorem ogień i kolacja w urokliwym miejscu alei jodłowej a rankiem rozległy, choć niesłoneczny widok z salonu. Potem niespieszny obiad i wyjazd do BK.


3. Od poniedziałku do środy w BK
Po tym aktywnym pobycie w Radawie nabrałam jakiejś modernizacyjnej energii. Zaprosiłam fachowców od wymiany okien i od spraw kominowych. Chciałam wyceny i kalkulacji moich zachciewajek. Okno od zachodu niewykorzystywane, bo nie da się go otworzyć ani zamknąć w pojedynkę, co byłoby wskazane wiosną, latem i jesienią a jednocześnie jest jesienią, zimą i wiosną przyczyną największych przeciągów. Jest propozycja i pokusa by je zastąpić przeszklonymi drzwiami i dobudować rodzaj balkonu lub tarasu. A może zostawić je tak jak jest czyli zabić na ślepo i głucho i wstawić drugie okno w izbie, od południa. Ale czy wąskie i wysokie jak to w kuchni czy raczej szerokie i niskie, by nie ograniczać rożnych możliwości w przemeblowywaniu. Narazie to trudne decyzje a po kalkulacjach okazało się, że i kosztowne bardzo.

Z kominem łatwiej. Po tej zimie, kiedy sprawdziłam i przetestowałam wiele możliwości piecyka, okazało się, że popełniłam drobne błędy spowodowane niewiedzą i brakiem doświadczenia. Za wysoko zadysponowałam wejście do komina i nie przewidziałam temperatury rozgrzewania się boków piecyka. W konsekwencji ceglany komin prawie się nie nagrzewał w izbie i łazience a od blaszanego boku piecyka ciągle miałam poparzone łokcie, boczki i biodra. Niby nic, obniżyć wejście i postawić murek ale to kilkanaście cegieł dziurawek, worek cementu, trochę płukanego piasku, nowe blaszane kolanko, dwa popołudnia pracy dwóch osób ... Ale mam nadzieję, że było warto. Jesień pokaże.
                                  
Po co mi te modernizacje, poprawki. Bo chyba tak naprawdę to już nie potrzeby ale pragnienia. I sama nie wiem czy moje. Dobrze byłoby mieć doświetloną izbę, zorganizowaną kuchnię w izbie. szeroki taras, wiatę na autko i pomieszczenie gospodarcze na poziomie trawy ale nie mam klarownej koncepcji na te ułatwienia i udoskonalenia. Moje zachciewajki to drobne kwiatuszki, urokliwe zakątki, smaczne ale niekłopotliwe owoce. Wszystko co niekosztowne i niezobowiązujące.


4. Czwartek w Mielcu u Halinki i Henia
Dużo na tym blogu piszę o Swoich Trzech Światach. Ja w domu, Ja na skraju i Moja córeńka Asia i jej Rodzina. A jakoś jakby mniej o mojej siostrze. Młodszej siostrzyczce Halince.
A jest bardzo ważna w moim życiu. Tak ważna, że powiększa to moje poczucie winy, że moja córeńka jest jedynaczką i nie ma takiej opoki. Bo moja młodsza siostra jest moim guru, moim autorytetem, człowiekiem którego kocham, lubię i szanuję. A w tej Trójcy każdy element jest ważny.
Halinka, ze swoim mężem Henrykiem, została w naszym domu rodzinnym i z pasją, energią, cierpliwością i starannością opiekuje się Starą Kamienicą i jej zasobami, pamiątkami, detalami, klimatami. A kamienica, w podzięce, też opiekuje się Nią. Jest tam też podwórko - studnia i Kajka upiększa je na zielono i kolorowo, bo lubi tam spędzać dobre chwile.
Za rzadko do nich jeżdżę, to przez chattę i działkę. Ale doceniam te czułe, ciepłe godziny spędzane z nimi. Dziękuję Ci z całego serca Halinko :-)))
 

5. Piątek u Zoni na Błoniu
U mojej ulubionej bratowej też bywam za rzadko. A ostatnio tak się zdarza, że w maju zawsze w deszczu więc tylko obowiązkowa focia na wannie, tym razem z Marcysią. No i wielkie, smaczne, obfite żarełko, z obowiązkową młodą, duszoną kapustką. Serdeczności Zoniu!!!

piątek, 15 maja 2015

I co czuje i co żyje ...

Po dwutygodniowym turnusie w Radawie pojechałam od razu do chatty. Codziennie, raz dziennie poranna gimnastyka - tyle zostało z radawskich aktywnych postanowień. Bo rower niesprawny a kijków jeszcze nie mam. Ale w sprawie warzyw i owoców ortodoksyjnie, przynajmniej do kolacji. Narazie stąpam po mleczach i stokrotkach.

Nazajutrz obkosiłam ścieżkę wokół chatty, powyrywałam co większe chwasty na grządkach, wsadziłam od wschodu jaskółcze ziele na miejsce dzikiego wina i miętę na miejsce wiesiołka, poprzycinałam czarne winogrona. Wieczorem ognisko i wreszcie ryba na ruszcie. Z jarzynami oczywiście.

 Przez kolejne dni dużo pracuję na grządkach i w obejściu, bo przez prawie trzy majowe tygodnie mocno zarosło i zazieleniło. Przycięłam wierzbę, a witki posadziłam wewnątrz i zewnątrz. Ustawiłam tyczki i posadziłam fasolkę i ogórki. Posiałem fasolkę szparagową karłową od wschodu. Wsadziłam 3 cukinie pod oknem kuchennym. Wsiałam aksamitki, nagietki i nasturcje między porzeczką i pigwą a słoneczniki ozdobne przy iryskach.  Wkopałam drągi między fasolą a truskawkami. Wsiałam powój i słoneczniki przy wiacie.
 
Znajduję też czas na spacery bo jestem ciekawa łabędziej rodzinki, pierwszej od lat na zalewie. Przez lata zatrzymywały się tutaj tylko na wiosenny odpoczynek i odfruwały po niedługim czasie a w tym roku, po raz pierwszy od mojego tu przebywania, były zaloty a teraz siedzenie na gnieździe. Bo po ludzkiej ingerencji utworzyła się wyspa, na której czują się niepokojone i bezpieczne.

Przy okazji, może już bez takiej ciekawości i ekscytacji, ale z radością i czułością obserwuję znajome od lat i zaprzyjaźnione kaczki. Całe to dzikie ptactwo, w okresie wylęgu i wychowywania młodych, bardzo jest czujne i ostrożne. Złapać dobrą fotkę w obiektyw, gdy zoom, emocje i trzęsą się ręce - prawie niemożliwe. Przynajmniej dla mnie.

Ale czasem nawet nie muszę się ruszać z chatty, bo do mnie wpadają goście. Ten płochliwy i nieuchwytny dudek, też w tym roku, pierwszy raz wpada do mnie na biesiadę, gdy wcześniej poruszę ziemię na grządkach i zmęczona siadam przy kuchennym oknie. Zza szyby jest odważny, nawet zalotny i zuchwały.

Radawski tryb cudny ale na krótko i pod presją. To jak chodzenie na szpilkach. Wspaniale się w nich wygląda i czuje fajnie ale jak je wreszcie zdejmiesz, to ulga i błogostan, zwyczajność i zadowolenie. Życie na obcasach już chyba nie dla mnie.